Festyn
jak co roku stanowił niemałą rozrywkę dla mieszkańców małego, niemieckiego
miasteczka Twist. Wynajęty na ten cel zespół grał wesołą, skoczną muzykę,
mnóstwo ludzi tańczyło na drewnianym parkiecie nieopodal sceny. Wokoło
rozciągały się liczne, kolorowe kramy oferujące picie i jedzenie.
Największą jednak atrakcję stanowiła loteria. Dzieci popychały się nawzajem,
stojąc niecierpliwie w kolejce po losy. Pośród nich znajdowała się również
trójka dorosłych mężczyzn. Dwoje z nich, brunet i blondyn, wyglądali na panów
około trzydziestki, najstarszy mógł mieć nieco ponad czterdzieści lat.
- Co
my tu w ogóle robimy? – odezwał się, nerwowo spoglądając na swój zegarek. – Już
dawno powinienem być w domu. Stella mnie zabije.
- A
jak ci mówiłem, abyś się nie żenił, to nie chciałeś mnie słuchać – odparł jeden
z jego kolegów, śmiejąc się. – Prawda, Nayer? – szturchnął łokciem czarnowłosego
mężczyznę. – O, wybacz, stary. Nieodpowiednią osobę pytam. Niedługo i tobą
zacznie rządzić kobieta.
-
Nieprawda – odparł wesoło mężczyzna, zdejmując ciemne okulary i odsłaniając tym
samym oczy w kolorze błękitu. – Ślub niczego między nami nie zmieni, Martin.
Świetnie się z Sandrą dogadujemy.
-
Tere-fere! – kpił jasnowłosy, kiwając z politowaniem głową. – Wszyscy tak
mówią. Spójrz na Willa. On też tak mówił, a dzisiaj nie może spokojnie pobyć na
festynie z kolegami, bo boi się żony.
Nayer
parsknął niepohamowanym śmiechem, a Will poczerwieniał na twarzy z wściekłości.
-
Ja? Ja się boję swojej żony? Chyba ty! – zaczął się stawiać.
Kilkoro
ludzi obejrzało się, słysząc podniesione głosy. Nayer natychmiast przestał się
śmiać.
- Przestańcie
– rzekł, ściszając głos. – Robicie z siebie widowisko.
W tym samym momencie, podszedł do nich
siwiejący, starszy mężczyzna w brązowej marynarce i dopasowanych do niej kolorystycznie
spodniach.
-
Witam panów – przywitał się z uśmiechem, podając każdemu z nich dłoń. – Jak
leci?
- Dobrze,
panie Liddley – odparł Martin, wskazując na budkę z losami. – Mam przeczucie,
że wygram dzisiaj główną nagrodę.
Siwowłosy
zaśmiał się.
- To
życzę panu powodzenia – rzekł, po czym przeniósł wzrok na wysokiego,
czarnowłosego mężczyznę. - Panie Kincaid, mogę prosić pana na słówko?
Zapytany
nie wyglądał na zachwyconego.
-
Dobrze – zgodził się niechętnie, pozwalając wziąć się pod rękę swojemu szefowi
i poprowadzić w kierunku pobliskiej ławeczki. – Martin! – krzyknął jeszcze do
kolegi. – Mi też kup los!
- W
porządku! – zgodził się blondyn, ciągnąc za rękaw zrzędzącego Willa.
Dwójka mężczyzn usiadła na wolnej
ławeczce w cieniu ogromnego parasola. Młodszy odgarnął kruczoczarne włosy ze
swojego czoła i wbił w swojego rozmówcę spokojne, błękitne spojrzenie.
- Panie
Kincaid… - zaczął Liddley, przygryzając wargi. – Kilka tygodni temu zaoferowałem
panu awans i miał pan przemyśleć tę sprawę… To jak, zgadza się pan?
Czarnowłosy
westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową.
-
Nie mogę – odparł. – Przykro mi. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem, nie
potrzebuję zmian. A poza tym… - Tu uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Chcę spędzać
też trochę czasu ze swoją dziewczyną. A już w zasadzie, to narzeczoną – dorzucił
z dumą. – Także sam pan rozumie, że jeśli przyjąłbym pana ofertę, to w ogóle by
to już nie było możliwe. Już teraz ciężko mi odnaleźć dla niej wolną chwilę, a
nie chcę, by tak było.
Starszy
pan zmienił się na twarzy, siwe oczy pociemniały ze złości prawie do czerni.
-
Ale wie pan, że trzeciej szansy nie dostanie, prawda? – odezwał się.
-
Wiem. I naprawdę mi przykro.
Liddley
ponownie złagodniał. Wyciągnął rękę i poklepał nią Nayera po ramieniu.
- A
gdyby tak… załóżmy… pańskiej narzeczonej nie było… - zamyślił się, przygryzając
wargi. – To czy wtedy przyjął by pan
moją propozycję?
Nayer
pokiwał głową.
- Sądzę,
że tak – odpowiedział. – Nie miałbym do kogo wracać po pracy, więc nie
zależałoby mi aż tak bardzo na wolnym czasie.
Starszy
pan uśmiechnął się przebiegle, po czym wstał.
-
Nie będę pana do niczego zmuszał w takim razie – uścisnął dłoń czarnowłosemu,
po czym odszedł, życząc mu jeszcze na ostatku miłego dnia.
Wtedy podbiegli Will i Martin. Podczas, gdy blondyn zwijał się ze śmiechu,
Will był bardzo poważny i w ogóle nieubawiony.
-
Nayer, nie uwierzysz, co wygrał William! – wydusił z siebie Martin, chwytając
czarnowłosego za łokieć.
Nim mężczyzna
zdołał odpowiedzieć, a zielonooki William zreflektować – Martin wyszarpnął mu
przedmiot trzymany za plecami i demonstracyjnie uniósł do góry.
-
Podpaski! – ryknął na całe gardło, aż się ludzie obejrzeli. Nie mogąc się
pohamować, Nayer też parsknął śmiechem i przez chwilę nabijali się z kumpla.
-
Już żeście się pośmiali? – zapytał Will, groźnie krzyżując ramiona na
piersiach. – Już? Mogę odebrać swoją własność? Żonie się przydadzą.
-
Jasne, trzymaj, nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie! – Martin podał paczkę
podpasek koledze.
- A
ja co wygrałem? – zainteresowało Nayera.
- Obrożę
dla psa. Masz.
-
Wow. – Czarnowłosy z zachwytem obejrzał obrożę, po czym uniósł ją lekko do
góry. – Ktoś ma pomysł, co mogę z nią zrobić?
- Na
łeb sobie załóż! – odgryzł się Will, zaczynając się śmiać.
-
Tobie założę, dobra? – podjął żart Nayer, po czym zwrócił się do Martina. – A
ty, cwaniaczku? Co wygrałeś?
- Bardzo
nowoczesny długopis! – Martin dumnie pokazał długopis kolegom.
- No
popatrz, w końcu spełniło się twoje marzenie! O takim marzyłeś przecież przez
całe życie, prawda? – śmiał się Will.
-
Proponuję pójść teraz na piwo i poczekać na losowanie głównych nagród – rzekł
Nayer.
Propozycja się przyjęła i trójka panów
udała się do pobliskiego kramu, gdzie sprzedawano piwo. Siedząc pod parasolem,
wesoło rozmawiając i się śmiejąc, ani się nie obejrzeli, jak na dworze się
ściemniło i przyszedł moment losowania.
-
Główna nagroda wędruje do posiadacza losa o numerze… 1299!!! – zagrzmiał przez
mikrofon pan prowadzący loterię.
-
Nie mój – westchnął rozczarowany Will.
-
Ani nie mój – dodał smutno Martin.
Nayer
wstał.
- Co
jest? – zagadnął go Will. – Nayer? Co masz taką minę?
- Bo
wygrałem – odpowiedział niedowierzająco czarnowłosy.
- Co
ty mówisz?! – Martin wyszarpnął mężczyźnie los. Odczytał liczbę się tam
znajdującą i parsknął śmiechem. – Ty farciarzu cholerny! – wrzasnął i również
wstał pod wpływem emocji.
-
Czy jest wśród zgromadzonych osoba z losem o numerze 1299? – dobiegł głos ze
sceny.
-
Taaak! – wydarł się Nayer, machając losem. – To ja!
-
Zapraszamy pana po odbiór nagrody!
-
Kolega już idzie! – ryknął Martin, klepiąc kumpla po ramieniu. – Idź po nagrodę,
Nayer! Pewnie to telewizor! Leć!
Czarnowłosy podążył w kierunku
prowadzącego loterię. Z uśmiechem podał mu swój los, aby mężczyzna potwierdził
jego wygraną.
-
Zgadza się! – powiedział do mikrofonu. – Jak panu na imię?
-
Nayer.
- Panie
Nayer… Na scenie znajduje się główna nagroda, która należy od teraz do pana!
Brawa dla szczęśliwca!
Wszyscy
zgromadzeni zaczęli klaskać, a czarnowłosy parsknął śmiechem.
- Na
scenie nic nie ma oprócz jakiegoś psa – zauważył. - A gdzie telewizor?
- W
tym roku nie ma telewizora! – huknął prowadzący szczęśliwie. – Tegoroczną
główną nagrodą jest owczarek niemiecki!
-
COOO?!! – Nayer mało nie dostał zawału. – Słucham?!! To są chyba jakieś jaja! –
krzyknął, łapiąc się za głowę.
-
Prosimy pana, aby zabrał pan swojego psa i oddalił się z nim w kierunku bliżej
nieokreślonym. Chcemy jeszcze wylosować nagrodę pocieszenia! – zagrzmiał
prowadzący.
-
Bierz pan psa! – wrzasnął jakiś pijany chłopak. – Ludzie czekają na następną
nagrodę!
- Co
jest?! Szybciej!!! – niecierpliwiły się dzieci.
Dziesięć minut po tym zdarzeniu, trójka kolegów siedziała w tym samym
miejscu, gdzie wcześniej pili piwo. Zrobiło się już późno. Wygrany owczarek niemiecki
siedział spokojnie obok nich i odpowiadał mężczyznom łagodnym, ufnym
spojrzeniem. Miał jasny pyszczek, długą, czarną sierść podpalaną na żółto i
piękne, brązowe oczy.
- Ale
ja mam posrane szczęście w życiu! – mówił załamany Nayer. – Nie mogłem wygrać
telewizora albo forsy?! Co ja zrobię z takim wielkim psem?!
-
Nawet jest ładny – usiłował pocieszyć go Martin, zerkając na owczarka.
-
Ładny?! – jęknął Nayer rozpaczliwie. – Człowieku, ja nie mam po co do chaty
wracać, a ty patrzysz na jego wygląd?!
-
Twoja Sandi nie lubi psów? – zapytał Will sceptycznie, przygryzając wargi. –
Moja Stella też nie.
-
Nie wiem! – wrzasnął czarnowłosy. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale mam
przeczucie, że nie! Zresztą, nasze mieszkanie jest za małe na jakiegokolwiek
psa, nie mówiąc już o takim wielkim!
Obgadywany
pies ziewnął szeroko, po czym położył się obok Nayera, przytulając się bokiem
do jego nogi.
-
Popatrz! – ucieszył się Martin. – Lubi cię!
Nayer
załamał ręce:
- Ty
nie piernicz, Martin! Lepiej mi powiedz, co ja mam z nim zrobić?!
-
Weź go do domu.
-
Oszalałeś?! Sandra nas obu wywali z mieszkania! Najpierw na kopach poleci on… -
Tu czarnowłosy wskazał na leżącego psa. – A za nim polecę ja!
- To
nie wiem! – Blondyn rozłożył bezradnie ręce. – Ja bym go wziął, ale moja siostra
ma alergię na sierść. Nie da rady.
Nayer
błagalnie popatrzył na drugiego kolegę swoimi błękitnymi oczami.
- A
ty, Will? – zapytał z nadzieją.
William
wykrzywił się.
-
Nienawidzę zwierząt, tfu – odparł, ze zmarszczonym nosem patrząc na owczarka. –
Futro ma pewnie zawszone, zapchlone, cholera wie, co jeszcze. Uśpij go najlepiej.
-
Ciebie zaraz uśpię – warknął Nayer. – Nie kapujesz, że ja nie chcę go zbijać
ani w ogóle robić mu krzywdy, młocie? Ja po prostu nie chcę go zabierać do
siebie.
Dwójka
mężczyzn bezlitośnie wzruszyła ramionami.
-
Ale musisz! – odrzekli jednogłośnie.
Nie było innej rady. Nayer cicho
otworzył drzwi do swojego mieszkania, pozostawiając w korytarzu lekko
zestresowanego owczarka, patrzącego na niego wystraszonym, niewinnym
spojrzeniem.
-
No, będzie dobrze, uszy do góry – pocieszył go mężczyzna, klepiąc delikatnie po
puszystym karku. – Nie martw się, na bruku nie wylądujesz. Ale musisz zrobić
dobre wrażenie na mojej dziewczynie. Zapamiętaj raz na całe życie: zawsze liczy
się pierwsze wrażenie. Rozumiesz?
Pies
zamruczał niepewnie w odpowiedzi, ale znacznie już uspokojony usiadł na
dywaniku, gotowy tu zaczekać na dalszy przebieg akcji.
Mężczyzna wszedł do pokoju, ale nie
odnalazł tam swojej przyszłej żony. W łazience szumiała woda, z czego
wywnioskował, że się tam kąpała. Przebrał się w coś luźniejszego, zdejmując z
siebie eleganckie spodnie i koszulę, które zakładał do pracy. Ruszył do kuchni,
chcąc wziąć coś do jedzenia, ale w drzwiach wpadł na drobną, jasnowłosą kobietę
owiniętą kremowym ręcznikiem.
- O,
wróciłeś! – ucieszyła się, śmiejąc się dźwięcznie i zarzucając szczupłe ramiona
na jego szyję. – Tęskniłam za tobą! Byłeś na festynie?
-
Tak – odparł Nayer, kładąc swoje dłonie na biodrach dziewczyny i przyciągając
ją do siebie. – Mieliśmy tylko wpaść tam po losy, ale trochę dłużej nam zeszło…
-
Nie szkodzi – odrzekła luźno jasnowłosa, przelotnie całując mężczyznę w
policzek. Wyswobodziła się z jego objęć i podeszła do niewielkiego lusterka
wiszącego na ścianie. – I co, wygrałeś coś fajnego? – zagadnęła, czesząc swoje długie,
kręcone włosy.
-
T-tak… - odpowiedział Nayer z wahaniem, po czym wyciągnął obrożę dla psa ze
swojej marynarki leżącej na krześle. – To.
-
Och… - zasmuciła się blondynka. – Raczej nam się nie przyda!
-
Nie byłbym tego taki pewny… - westchnął mężczyzna i w tym samym momencie z
przerażeniem zauważył, że ukrywający się dotąd owczarek, wsunął się do pokoju,
przeszedł za plecami jego narzeczonej i jakby nigdy nic położył się na fotelu.
Jasnowłosa, stojąca do niego plecami, niczego nie zauważyła.
- To
nie wszystko… - zaczął więc Nayer, zerkając z przestrachem na śpiącego psa. –
Wygrałem coś jeszcze… Tak w zasadzie, to nagrodę główną.
Wielkie,
lazurowe oczy jego dziewczyny błysnęły szczęściem.
-
Wygrałeś nagrodę główną?! – pisnęła. – I nic nie mówisz?! Przecież to cudownie!
Czy to telewizor?! – I mówiąc to, cofnęła się do tyłu, by usiąść w fotelu.
-
Sandra, nie!!! – wrzasnął Nayer, ale było już za późno: kobieta z impetem
usiadła na miękkim owczarku, by poderwać się z rozdzierającym krzykiem do góry.
-
Co… Co to jest?! – wrzasnęła, wskazując palcem na leżącego psa, który patrzył
na nią z wyraźną pretensją w oczach. Cóż, nie przywykł do tego, by ktokolwiek
na niego siadał.
-
Pies – odparł krótko mężczyzna, podchodząc bliżej.
-
Czyj? – drążyła temat przestraszona blondynka.
-
Cóż, wychodzi na to… Że nasz. – Czarnowłosy potrząsnął trzymaną w rękach
obrożą. – Z losa wygrałem obrożę dla psa, a z numerka na losie główną nagrodę,
którą był w rzeczy samej pies. Ironia losu.
Kobieta długo nic nie mówiła, tylko uważnie patrzyła na owczarka. Po
chwili, podeszła nieco bliżej i drżącym palcem dotknęła jego ucha, nosa, potem
jednej łapki, potem drugiej… W końcu uklękła obok niego i objęła go dwoma rękami.
-
Cześć, dużutki – przywitała się, przytulając czoło do jego główki. W
odpowiedzi, pies liznął ją przyjaźnie po policzku, co spowodowało wybuch
śmiechu. Z piskiem odsunęła się od niego i wzięła za rękę Nayera. – Co z nim
zrobimy? – zapytała, patrząc mu głęboko w oczy. – Nie chcę robić mu krzywdy!
- Ja
też nie, nie uśpimy go – zapewnił ją mężczyzna. – Ale trochę tutaj mało
miejsca…
-
Oj, na pewno jakiś kącik dla niego się znajdzie. O, zobacz. – Sandra weszła do
niewielkiego przedpokoju i wskazała na leżący tam dywanik. – Mógłby sobie tutaj
spać…
-
Zaraz, zaraz. – Nayer uśmiechnął się i ruszył za swoją narzeczoną. – Zamierzasz
mi powiedzieć, że chcesz go zatrzymać?
Sandra
wbiła w niego proszące spojrzenie.
- A
ty nie? – wyszeptała.
Czarnowłosy
roześmiał się, przyciągnął kobietę do siebie i mocno pocałował w usta.
-
Jeśli o mnie chodzi – rzekł. – To nie mam nic przeciwko.
-
Super! – Jasnowłosa żwawo skierowała się do kuchni, gdzie nalała wody do
jakiejś miski. – Ares! – zawołała. – Ares!
-
Ares? – powtórzył Nayer z uśmiechem.
-
No, przecież pies musi się jakoś nazywać – odpowiedziała, odrzucając do tyłu
swoje jasne włosy. – Nie podoba ci się imię Ares?
-
Czemu nie, ładne. – Mężczyzna pochylił się i pogłaskał po grzbiecie
długowłosego owczarka, pijącego wodę. – Nawet mu pasuje!
Ares zjadł dwie kiełbaski, napił się
wody i posłusznie podreptał za Nayerem do przedpokoju. Zgodnie z poleceniem,
położył się na dywaniku, oparł łeb na przednich łapkach i zamknął oczy.
Mężczyzna zgasił mu światło i życząc dobrej nocy, wszedł do wspólnego pokoju
Sandry i jego. Dziewczyna leżała w łóżku, przeglądając jeszcze jakieś kobiece
czasopismo. Jej długie, złociste loki rozsypały się w nieładzie po poduszce. Gdy
mężczyzna wszedł, ziewnęła rozdzierająco i odłożyła gazetę na półkę.
-
Idziemy spać? – zapytała. – Oczy już mi
się kleją.
-
Jasne. – Nayer zgasił lampkę i położył się obok narzeczonej. Natychmiast
przytuliła się do niego w ciemnościach, kładąc swoją jasną głowę na jego
torsie.
-
Ale fajnie, że mamy psa, nie? – odezwała się po chwili, przerywając ciszę.
Mężczyzna
pogłaskał ją po plecach, mimowolnie wplątując swoje palce w jej gęste włosy.
-
Nie wiedziałem, że będziesz z tego powodu szczęśliwa… Szczerze mówiąc, gdybym
wiedział, że tak zareagujesz, to wróciłbym z festynu wcześniej.
Obydwoje
się roześmiali. Po tym nastąpiła cisza. Nayer zaczął już zasypiać, gdy ponownie
odezwała się Sandra:
-
Może weźmiemy go do łóżka?
-
Aresa? Zwariowałaś – mruknął sennie. Delikatnie zsunął szczupłe ciało kobiety z
siebie, położył na miejscu obok i ciasno otoczył ramieniem. – Śpij. Aresowi tam
jest dobrze. Ciepło ma, wodę ma, czego mu potrzeba więcej?
-
Nie wiem… Może troszkę czułości?
-
Nie przesadzaj, proszę cię. Śpij.
-
Nie przesadzam. – Jasnowłosa nie zamierzała się poddać. Odsunęła lekko ramię
mężczyzny, uniosła się i oparła na jednym łokciu. – Wyobraź sobie, że jesteś
nim. Przeznaczyli cię na jakiś durnowaty festyn jako główną nagrodę. Nie masz
pojęcia, kto cię weźmie i czy w ogóle cię zechcą… A potem dostałeś do zżarcia
dwie kiełbasy i musisz leżeć sam w ciemnym korytarzu na twardym chodniku. Nie
byłoby ci przykro? On na pewno już myśli o nas jak o jakichś potworach…
-
Boże, za co ja muszę słuchać takich rzeczy po nocach?… - jęknął Nayer, ale
roześmiał się. Odnalazł w ciemności
twarz swojej dziewczyny i pogłaskał ją po ciepłym policzku. – Dobra, ale tylko
ten jeden raz może z nami spać.
-
Aresik, chodź tu, piesku! – zawołała głośno uszczęśliwiona Sandra. Owczarek nie
dał sobie tego dwa razy powtarzać. Z impetem wskoczył na łóżko, miażdżąc ich
nogi swoim ciałem. Początkowo pozwolił im obojgu się wygłaskać i wycałować,
machając szaleńczo puszystą kitką, ale zaraz położył się i zasnął jak kamień.
Musiał być bardzo zmęczony.
***
Nazajutrz rano, Nayer wszedł do biura
przy akompaniamencie drwiących, wesołych śmiechów kolegów.
-
Opowiadaj no, gdzie spędziłeś noc?! Na wycieraczce razem ze swoim psem?! – zanosili się chichotem.
-
Otóż nie, panowie – odparł czarnowłosy, siadając za swoim biurkiem. Owczarek,
schowany za jego nogami, ukrył się pod krzesełkiem. – Wy w ogóle nie doceniacie
kobiet. Sandra nie tylko się nie rozgniewała, ale wręcz uszczęśliwiła widokiem
psa. I co, łyso wam?
Will
spoważniał.
- I
naprawdę nie doszło do rękoczynów?
Teraz
Nayer parsknął śmiechem.
-
Jasne, że nie, buraku. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie uderzyłbym kobiety, a
ona jest zbyt łagodna, by to zrobić. A co się tyczy psa, to chciałbym wam
przedstawić… Aresa. – Na te słowa, owczarek niemiecki demonstracyjnie wyszedł
zza biurka, usiadł przed dwoma mężczyznami i uniósł dumnie głowę do góry. Na
jego szyi widniała piękna, czarna obroża, którą Nayer wygrał na festynie.
Martin się ucieszył, a Will przeraził.
-
Przecież wiesz, że nie lubię futrzaków – mruknął niezadowolony, patrząc spod
byka na Aresa.
- To
masz problem – odrzekł bezlitośnie Nayer i zajął się robotą.
Martin
podszedł do zwierzęcia i zaczął go głaskać.
-
Kupiłeś może bułki? – zagadnął swojego przełożonego.
Czarnowłosy
uniósł na niego swoje błękitne oczy.
- A
ty? – odpowiedział pytaniem.
-
Kupuje ten, kto przychodzi ostatni, prawda, Ares?
- To
nie kupiłem – westchnął Nayer.
-
Nauczcie psa – rzucił Will znad swoich papierów. – Niech się przyda do czegoś i
codziennie przynosi nam bułki.
-
Ty, to jest niegłupi pomysł – stwierdził Nayer, wstając. – Może się nauczy. A
póki co, idę zrobić kawę.
Zaparzył kawę i szedł korytarzem,
niosąc czajnik do biura. Ares dreptał obok, nie odstępując go ani na krok.
-
Proszę pana! – rozległ się z tyłu jakiś kobiecy głos. – Panie Kincaid!
Nayer
obejrzał się na dźwięk swojego nazwiska. W jego stronę biegła młoda,
wystraszona i blada policjantka.
-
Był wypadek… Samochodowy… Śmiertelny… - wydyszała, patrząc na niego wielkimi,
zaniepokojonymi oczami.
Czarnowłosy
pokręcił przecząco głową.
- Ja
nie zajmuję się wypadkami, tylko morderstwami – wyjaśnił, po czym machnął głową
w kierunku pewnych drzwi. – Musi pani pójść do tamtego pokoju…
-
Nie, nie! – zaoponowała policjantka, chwytając go mocno za łokieć, jakby się
bała, że jej ucieknie. – Nie rozumie pan. Kierowca samochodu nie żyje, to była
kobieta…
-
Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego? – przerwał mężczyzna.
Śmiertelnie
blada policjantka z trudem przełknęła ślinę.
- Bo
ta kobieta nazywała się… Sandra Starr… I o ile wiem, ona była pańską dziewczyną…
Prawda?
Nayer nie odpowiedział. Nie wiedział kiedy szklany czajnik z kawą wypadł mu
z dłoni i roztrzaskał się na podłodze. Chwilę jeszcze patrzył we współczujące,
brązowe oczy policjantki, po czym widok przesłoniła mu całkowita ciemność.
CDN
bardzo fajne, lekkie opowiadanie:) poza końcówką oczywiście. Nigdy nie lubiłam jak fajne postaci giną :(
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podobało. :) Jesteś moją pierwszą czytelniczką. :) Niestety, niektóre postacie czasami muszą ginąć. :(
Usuńwiem, fabuła jest wtedy ciekawsza:) Ale zawsze bardzo mi ich szkoda :(
UsuńMi rónież szkoda tej Sanry, nie mogę się doczekać dalszych części.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, następny rozdział pojawi się najpewniej za jakieś 2 tygodnie. :)
UsuńNo tak, Sandra wyszła na bardzo fajną, sympatyczną i przyjazną osóbkę, łatwo dała się polubić i niestety... Takie życie. Część bardzo dobrze napisana, szybko dałem się wciągnąć.
OdpowiedzUsuńWill z tą swoją niechęcią wobec psa przypomina Stockingera (rozumiem że taki był zamysł?), natomiast Nayer, sam nie wiem czemu, kojarzy mi się z Moserem, choć raczej z wyglądu to bliżej mu do Marca Hoffmanna. Już lubię całą trójkę i widzę, że będzie ciekawie ;) Niewątpliwie jest po co wracać na bloga.
A co do fabuły i śmierci bohatera - podobno nic tak nie ożywia akcji jak trup.
Pozdrawiam,
Bari
Nawet nie wiesz jak mi się mordka cieszy po odczytaniu takich miłych słów, dziękuję! :)
UsuńHehe a więc bardzo jesteś spostrzegawczy. :) Praktycznie wszystko się zgadza... Will po części jest wzorowany na Stockim, racja, i jak najbardziej taki był tego zamysł od początku. :) Co do Nayera to... heh,powiem tak: celowo nie miałam tego na względzie, aby ukazywać go jako Mosera, jednak prawda jest taka, że Mosera bardzo, bardzo lubię, najwięcej ze wszystkich opiekunów Rexa i całkiem możliwe, że pisząc o Nayerze mimowolnie utożsamiałam go z Richardem. :) I w sumie to by nie było takie najgorsze, bo skoro tak lubię Mosera to bardzo się cieszę, że Nayer kojarzył Ci się właśnie z nim. :) A co do wyglądu to owszem, troszeczkę taki "Marcowaty" mi wyszedł, również nie celowo, ale wszystkie cechy wyglądu do Marca pasują, nawet włosy, bo po ścięciu jasnych loczków, Marc ma o dużo ciemniejsze włoski. :) Więc niech będzie: główny bohater z charakteru więcej Mosera i Alexa, z wyglądu bardziej Marc. :)
Cieszę się bardzo, że bohaterowie już są przez Ciebie polubieni, to już jakby nie patrzeć połowa sukcesu, bo postacie to ważna rzecz. :)
Heh z trupem i akcją masz całkowitą rację! xD Raz jeszcze wielkie dzięki za miłe słowa, pozdrawiam! :)
Utarczki pomiędzy policjantami były bardzo zabawne. Dialogi tworzysz niezwykle życiowe. Przyjemnie się czytało. Gdy tylko poznałem postać Sandry, wiedziałem, że zginie. Zresztą wcale jej nie żałuję. Była przesłodka, aż za słodka. Nie miała w sobie nic ciekawego, taka konwencjonalna ciepła klucha, jakby stworzona do odstrzału. Na razie za wcześnie na jakieś głębsze sympatie i antypatie do pozostałych postaci, ale chyba polubię Nayera. Czekam jednak na rozwój jego relacji z pieskiem. Cały rozdział to świetna robota. Na pewno będę dalej czytał.
OdpowiedzUsuńWyatt
O, jedna osoba, która nie polubiła Sandry. :) I może to dobrze, bo jakby każdy myślał i reagował tak samo, to byłoby nudno. :) A tak przynajmniej jest różnorodność w opiniach. :) Fajnie, że się podobało, nie wierzyłam, że spotkam się z tak ciepłym przyjęciem kiedy zaczynałam pisać. :) A tu takie zaskoczenie. :) Co do Nayera to mam nadzieję, że uda mi się sprawić, że go polubisz, jak się głównego bohatera nie polubi to i całe opowiadanie nagle może stracić na wartości.:) Dziękuję ślicznie, pozdrawiam! :)
UsuńAww *_* przeczytałam pierwszy rozdział i bosko się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*