wtorek, 17 września 2013

Rozdział 1 - Główna nagroda

       Festyn jak co roku stanowił niemałą rozrywkę dla mieszkańców małego, niemieckiego miasteczka Twist. Wynajęty na ten cel zespół grał wesołą, skoczną muzykę, mnóstwo ludzi tańczyło na drewnianym parkiecie nieopodal sceny. Wokoło rozciągały się liczne, kolorowe kramy oferujące picie i jedzenie.
Największą jednak atrakcję stanowiła loteria. Dzieci popychały się nawzajem, stojąc niecierpliwie w kolejce po losy. Pośród nich znajdowała się również trójka dorosłych mężczyzn. Dwoje z nich, brunet i blondyn, wyglądali na panów około trzydziestki, najstarszy mógł mieć nieco ponad czterdzieści lat.
- Co my tu w ogóle robimy? – odezwał się, nerwowo spoglądając na swój zegarek. – Już dawno powinienem być w domu. Stella mnie zabije.
- A jak ci mówiłem, abyś się nie żenił, to nie chciałeś mnie słuchać – odparł jeden z jego kolegów, śmiejąc się. – Prawda, Nayer? – szturchnął łokciem czarnowłosego mężczyznę. – O, wybacz, stary. Nieodpowiednią osobę pytam. Niedługo i tobą zacznie rządzić kobieta. 
- Nieprawda – odparł wesoło mężczyzna, zdejmując ciemne okulary i odsłaniając tym samym oczy w kolorze błękitu. – Ślub niczego między nami nie zmieni, Martin. Świetnie się z Sandrą dogadujemy.
- Tere-fere! – kpił jasnowłosy, kiwając z politowaniem głową. – Wszyscy tak mówią. Spójrz na Willa. On też tak mówił, a dzisiaj nie może spokojnie pobyć na festynie z kolegami, bo boi się żony.
Nayer parsknął niepohamowanym śmiechem, a Will poczerwieniał na twarzy z wściekłości.
- Ja? Ja się boję swojej żony? Chyba ty! – zaczął się stawiać. 
Kilkoro ludzi obejrzało się, słysząc podniesione głosy. Nayer natychmiast przestał się śmiać.
- Przestańcie – rzekł, ściszając głos. – Robicie z siebie widowisko.
         W tym samym momencie, podszedł do nich siwiejący, starszy mężczyzna w brązowej marynarce i dopasowanych do niej kolorystycznie spodniach.
- Witam panów – przywitał się z uśmiechem, podając każdemu z nich dłoń. – Jak leci?
- Dobrze, panie Liddley – odparł Martin, wskazując na budkę z losami. – Mam przeczucie, że wygram dzisiaj główną nagrodę.
Siwowłosy zaśmiał się.
- To życzę panu powodzenia – rzekł, po czym przeniósł wzrok na wysokiego, czarnowłosego mężczyznę. - Panie Kincaid, mogę prosić pana na słówko?
Zapytany nie wyglądał na zachwyconego.
- Dobrze – zgodził się niechętnie, pozwalając wziąć się pod rękę swojemu szefowi i poprowadzić w kierunku pobliskiej ławeczki. – Martin! – krzyknął jeszcze do kolegi. – Mi też kup los!
- W porządku! – zgodził się blondyn, ciągnąc za rękaw zrzędzącego Willa.
         Dwójka mężczyzn usiadła na wolnej ławeczce w cieniu ogromnego parasola. Młodszy odgarnął kruczoczarne włosy ze swojego czoła i wbił w swojego rozmówcę spokojne, błękitne spojrzenie.
- Panie Kincaid… - zaczął Liddley, przygryzając wargi. – Kilka tygodni temu zaoferowałem panu awans i miał pan przemyśleć tę sprawę… To jak, zgadza się pan?
Czarnowłosy westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę – odparł. – Przykro mi. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem, nie potrzebuję zmian. A poza tym… - Tu uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Chcę spędzać też trochę czasu ze swoją dziewczyną. A już w zasadzie, to narzeczoną – dorzucił z dumą. – Także sam pan rozumie, że jeśli przyjąłbym pana ofertę, to w ogóle by to już nie było możliwe. Już teraz ciężko mi odnaleźć dla niej wolną chwilę, a nie chcę, by tak było.
Starszy pan zmienił się na twarzy, siwe oczy pociemniały ze złości prawie do czerni.
- Ale wie pan, że trzeciej szansy nie dostanie, prawda? – odezwał się.
- Wiem. I naprawdę mi przykro.  
Liddley ponownie złagodniał. Wyciągnął rękę i poklepał nią Nayera po ramieniu.
- A gdyby tak… załóżmy… pańskiej narzeczonej nie było… - zamyślił się, przygryzając wargi.  – To czy wtedy przyjął by pan moją propozycję?
Nayer pokiwał głową.
- Sądzę, że tak – odpowiedział. – Nie miałbym do kogo wracać po pracy, więc nie zależałoby mi aż tak bardzo na wolnym czasie.
Starszy pan uśmiechnął się przebiegle, po czym wstał.
- Nie będę pana do niczego zmuszał w takim razie – uścisnął dłoń czarnowłosemu, po czym odszedł, życząc mu jeszcze na ostatku miłego dnia.
Wtedy podbiegli Will i Martin. Podczas, gdy blondyn zwijał się ze śmiechu, Will był bardzo poważny i w ogóle nieubawiony.
- Nayer, nie uwierzysz, co wygrał William! – wydusił z siebie Martin, chwytając czarnowłosego za łokieć.
Nim mężczyzna zdołał odpowiedzieć, a zielonooki William zreflektować – Martin wyszarpnął mu przedmiot trzymany za plecami i demonstracyjnie uniósł do góry.
- Podpaski! – ryknął na całe gardło, aż się ludzie obejrzeli. Nie mogąc się pohamować, Nayer też parsknął śmiechem i przez chwilę nabijali się z kumpla.
- Już żeście się pośmiali? – zapytał Will, groźnie krzyżując ramiona na piersiach. – Już? Mogę odebrać swoją własność? Żonie się przydadzą.
- Jasne, trzymaj, nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie! – Martin podał paczkę podpasek koledze.
- A ja co wygrałem? – zainteresowało Nayera.
- Obrożę dla psa. Masz.
- Wow. – Czarnowłosy z zachwytem obejrzał obrożę, po czym uniósł ją lekko do góry. – Ktoś ma pomysł, co mogę z nią zrobić?
- Na łeb sobie załóż! – odgryzł się Will, zaczynając się śmiać.
- Tobie założę, dobra? – podjął żart Nayer, po czym zwrócił się do Martina. – A ty, cwaniaczku? Co wygrałeś?
- Bardzo nowoczesny długopis! – Martin dumnie pokazał długopis kolegom.
- No popatrz, w końcu spełniło się twoje marzenie! O takim marzyłeś przecież przez całe życie, prawda? – śmiał się Will.
- Proponuję pójść teraz na piwo i poczekać na losowanie głównych nagród – rzekł Nayer.
         Propozycja się przyjęła i trójka panów udała się do pobliskiego kramu, gdzie sprzedawano piwo. Siedząc pod parasolem, wesoło rozmawiając i się śmiejąc, ani się nie obejrzeli, jak na dworze się ściemniło i przyszedł moment losowania.
- Główna nagroda wędruje do posiadacza losa o numerze… 1299!!! – zagrzmiał przez mikrofon pan prowadzący loterię.
- Nie mój – westchnął rozczarowany Will.
- Ani nie mój – dodał smutno Martin.
Nayer wstał.
- Co jest? – zagadnął go Will. – Nayer? Co masz taką minę?
- Bo wygrałem – odpowiedział niedowierzająco czarnowłosy.
- Co ty mówisz?! – Martin wyszarpnął mężczyźnie los. Odczytał liczbę się tam znajdującą i parsknął śmiechem. – Ty farciarzu cholerny! – wrzasnął i również wstał pod wpływem emocji.
- Czy jest wśród zgromadzonych osoba z losem o numerze 1299? – dobiegł głos ze sceny.
- Taaak! – wydarł się Nayer, machając losem. – To ja!
- Zapraszamy pana po odbiór nagrody!
- Kolega już idzie! – ryknął Martin, klepiąc kumpla po ramieniu. – Idź po nagrodę, Nayer! Pewnie to telewizor! Leć!
         Czarnowłosy podążył w kierunku prowadzącego loterię. Z uśmiechem podał mu swój los, aby mężczyzna potwierdził jego wygraną.
- Zgadza się! – powiedział do mikrofonu. – Jak panu na imię?
- Nayer.
- Panie Nayer… Na scenie znajduje się główna nagroda, która należy od teraz do pana! Brawa dla szczęśliwca!
Wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać, a czarnowłosy parsknął śmiechem.
- Na scenie nic nie ma oprócz jakiegoś psa – zauważył. - A gdzie telewizor?
- W tym roku nie ma telewizora! – huknął prowadzący szczęśliwie. – Tegoroczną główną nagrodą jest owczarek niemiecki!
- COOO?!! – Nayer mało nie dostał zawału. – Słucham?!! To są chyba jakieś jaja! – krzyknął, łapiąc się za głowę.
- Prosimy pana, aby zabrał pan swojego psa i oddalił się z nim w kierunku bliżej nieokreślonym. Chcemy jeszcze wylosować nagrodę pocieszenia! – zagrzmiał prowadzący.
- Bierz pan psa! – wrzasnął jakiś pijany chłopak. – Ludzie czekają na następną nagrodę!
- Co jest?! Szybciej!!! – niecierpliwiły się dzieci.
Dziesięć minut po tym zdarzeniu, trójka kolegów siedziała w tym samym miejscu, gdzie wcześniej pili piwo. Zrobiło się już późno. Wygrany owczarek niemiecki siedział spokojnie obok nich i odpowiadał mężczyznom łagodnym, ufnym spojrzeniem. Miał jasny pyszczek, długą, czarną sierść podpalaną na żółto i piękne, brązowe oczy.
- Ale ja mam posrane szczęście w życiu! – mówił załamany Nayer. – Nie mogłem wygrać telewizora albo forsy?! Co ja zrobię z takim wielkim psem?!
- Nawet jest ładny – usiłował pocieszyć go Martin, zerkając na owczarka.
- Ładny?! – jęknął Nayer rozpaczliwie. – Człowieku, ja nie mam po co do chaty wracać, a ty patrzysz na jego wygląd?!
- Twoja Sandi nie lubi psów? – zapytał Will sceptycznie, przygryzając wargi. – Moja Stella też nie.
- Nie wiem! – wrzasnął czarnowłosy. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale mam przeczucie, że nie! Zresztą, nasze mieszkanie jest za małe na jakiegokolwiek psa, nie mówiąc już o takim wielkim!
Obgadywany pies ziewnął szeroko, po czym położył się obok Nayera, przytulając się bokiem do jego nogi.
- Popatrz! – ucieszył się Martin. – Lubi cię!
Nayer załamał ręce:
- Ty nie piernicz, Martin! Lepiej mi powiedz, co ja mam z nim zrobić?!
- Weź go do domu.
- Oszalałeś?! Sandra nas obu wywali z mieszkania! Najpierw na kopach poleci on… - Tu czarnowłosy wskazał na leżącego psa. – A za nim polecę ja!
- To nie wiem! – Blondyn rozłożył bezradnie ręce. – Ja bym go wziął, ale moja siostra ma alergię na sierść. Nie da rady.
Nayer błagalnie popatrzył na drugiego kolegę swoimi błękitnymi oczami.
- A ty, Will? – zapytał z nadzieją.
William wykrzywił się.
- Nienawidzę zwierząt, tfu – odparł, ze zmarszczonym nosem patrząc na owczarka. – Futro ma pewnie zawszone, zapchlone, cholera wie, co jeszcze.  Uśpij go najlepiej.
- Ciebie zaraz uśpię – warknął Nayer. – Nie kapujesz, że ja nie chcę go zbijać ani w ogóle robić mu krzywdy, młocie? Ja po prostu nie chcę go zabierać do siebie.
Dwójka mężczyzn bezlitośnie wzruszyła ramionami.
- Ale musisz! – odrzekli jednogłośnie.
         Nie było innej rady. Nayer cicho otworzył drzwi do swojego mieszkania, pozostawiając w korytarzu lekko zestresowanego owczarka, patrzącego na niego wystraszonym, niewinnym spojrzeniem.
- No, będzie dobrze, uszy do góry – pocieszył go mężczyzna, klepiąc delikatnie po puszystym karku. – Nie martw się, na bruku nie wylądujesz. Ale musisz zrobić dobre wrażenie na mojej dziewczynie. Zapamiętaj raz na całe życie: zawsze liczy się pierwsze wrażenie. Rozumiesz?
Pies zamruczał niepewnie w odpowiedzi, ale znacznie już uspokojony usiadł na dywaniku, gotowy tu zaczekać na dalszy przebieg akcji.
         Mężczyzna wszedł do pokoju, ale nie odnalazł tam swojej przyszłej żony. W łazience szumiała woda, z czego wywnioskował, że się tam kąpała. Przebrał się w coś luźniejszego, zdejmując z siebie eleganckie spodnie i koszulę, które zakładał do pracy. Ruszył do kuchni, chcąc wziąć coś do jedzenia, ale w drzwiach wpadł na drobną, jasnowłosą kobietę owiniętą kremowym ręcznikiem.
- O, wróciłeś! – ucieszyła się, śmiejąc się dźwięcznie i zarzucając szczupłe ramiona na jego szyję. – Tęskniłam za tobą! Byłeś na festynie?
- Tak – odparł Nayer, kładąc swoje dłonie na biodrach dziewczyny i przyciągając ją do siebie. – Mieliśmy tylko wpaść tam po losy, ale trochę dłużej nam zeszło…
- Nie szkodzi – odrzekła luźno jasnowłosa, przelotnie całując mężczyznę w policzek. Wyswobodziła się z jego objęć i podeszła do niewielkiego lusterka wiszącego na ścianie. – I co, wygrałeś coś fajnego? – zagadnęła, czesząc swoje długie, kręcone włosy.
- T-tak… - odpowiedział Nayer z wahaniem, po czym wyciągnął obrożę dla psa ze swojej marynarki leżącej na krześle. – To.
- Och… - zasmuciła się blondynka. – Raczej nam się nie przyda!
- Nie byłbym tego taki pewny… - westchnął mężczyzna i w tym samym momencie z przerażeniem zauważył, że ukrywający się dotąd owczarek, wsunął się do pokoju, przeszedł za plecami jego narzeczonej i jakby nigdy nic położył się na fotelu. Jasnowłosa, stojąca do niego plecami, niczego nie zauważyła.
- To nie wszystko… - zaczął więc Nayer, zerkając z przestrachem na śpiącego psa. – Wygrałem coś jeszcze… Tak w zasadzie, to nagrodę główną.
Wielkie, lazurowe oczy jego dziewczyny błysnęły szczęściem.
- Wygrałeś nagrodę główną?! – pisnęła. – I nic nie mówisz?! Przecież to cudownie! Czy to telewizor?! – I mówiąc to, cofnęła się do tyłu, by usiąść w fotelu.
- Sandra, nie!!! – wrzasnął Nayer, ale było już za późno: kobieta z impetem usiadła na miękkim owczarku, by poderwać się z rozdzierającym krzykiem do góry.
- Co… Co to jest?! – wrzasnęła, wskazując palcem na leżącego psa, który patrzył na nią z wyraźną pretensją w oczach. Cóż, nie przywykł do tego, by ktokolwiek na niego siadał.
- Pies – odparł krótko mężczyzna, podchodząc bliżej.
- Czyj? – drążyła temat przestraszona blondynka.
- Cóż, wychodzi na to… Że nasz. – Czarnowłosy potrząsnął trzymaną w rękach obrożą. – Z losa wygrałem obrożę dla psa, a z numerka na losie główną nagrodę, którą był w rzeczy samej pies. Ironia losu.  
Kobieta długo nic nie mówiła, tylko uważnie patrzyła na owczarka. Po chwili, podeszła nieco bliżej i drżącym palcem dotknęła jego ucha, nosa, potem jednej łapki, potem drugiej… W końcu uklękła obok niego  i objęła go dwoma rękami.
- Cześć, dużutki – przywitała się, przytulając czoło do jego główki. W odpowiedzi, pies liznął ją przyjaźnie po policzku, co spowodowało wybuch śmiechu. Z piskiem odsunęła się od niego i wzięła za rękę Nayera. – Co z nim zrobimy? – zapytała, patrząc mu głęboko w oczy. – Nie chcę robić mu krzywdy!
- Ja też nie, nie uśpimy go – zapewnił ją mężczyzna. – Ale trochę tutaj mało miejsca…
- Oj, na pewno jakiś kącik dla niego się znajdzie. O, zobacz. – Sandra weszła do niewielkiego przedpokoju i wskazała na leżący tam dywanik. – Mógłby sobie tutaj spać…
- Zaraz, zaraz. – Nayer uśmiechnął się i ruszył za swoją narzeczoną. – Zamierzasz mi powiedzieć, że chcesz go zatrzymać?
Sandra wbiła w niego proszące spojrzenie.
- A ty nie? – wyszeptała.
Czarnowłosy roześmiał się, przyciągnął kobietę do siebie i mocno pocałował w usta.
- Jeśli o mnie chodzi – rzekł. – To nie mam nic przeciwko.
- Super! – Jasnowłosa żwawo skierowała się do kuchni, gdzie nalała wody do jakiejś miski. – Ares! – zawołała. – Ares!
- Ares? – powtórzył Nayer z uśmiechem.
- No, przecież pies musi się jakoś nazywać – odpowiedziała, odrzucając do tyłu swoje jasne włosy. – Nie podoba ci się imię Ares?
- Czemu nie, ładne. – Mężczyzna pochylił się i pogłaskał po grzbiecie długowłosego owczarka, pijącego wodę. – Nawet mu pasuje!
         Ares zjadł dwie kiełbaski, napił się wody i posłusznie podreptał za Nayerem do przedpokoju. Zgodnie z poleceniem, położył się na dywaniku, oparł łeb na przednich łapkach i zamknął oczy. Mężczyzna zgasił mu światło i życząc dobrej nocy, wszedł do wspólnego pokoju Sandry i jego. Dziewczyna leżała w łóżku, przeglądając jeszcze jakieś kobiece czasopismo. Jej długie, złociste loki rozsypały się w nieładzie po poduszce. Gdy mężczyzna wszedł, ziewnęła rozdzierająco i odłożyła gazetę na półkę.
- Idziemy spać? – zapytała.  – Oczy już mi się kleją.
- Jasne. – Nayer zgasił lampkę i położył się obok narzeczonej. Natychmiast przytuliła się do niego w ciemnościach, kładąc swoją jasną głowę na jego torsie.
- Ale fajnie, że mamy psa, nie? – odezwała się po chwili, przerywając ciszę.
Mężczyzna pogłaskał ją po plecach, mimowolnie wplątując swoje palce w jej gęste włosy.
- Nie wiedziałem, że będziesz z tego powodu szczęśliwa… Szczerze mówiąc, gdybym wiedział, że tak zareagujesz, to wróciłbym z festynu wcześniej.
Obydwoje się roześmiali. Po tym nastąpiła cisza. Nayer zaczął już zasypiać, gdy ponownie odezwała się Sandra:
- Może weźmiemy go do łóżka?
- Aresa? Zwariowałaś – mruknął sennie. Delikatnie zsunął szczupłe ciało kobiety z siebie, położył na miejscu obok i ciasno otoczył ramieniem. – Śpij. Aresowi tam jest dobrze. Ciepło ma, wodę ma, czego mu potrzeba więcej?
- Nie wiem… Może troszkę czułości?
- Nie przesadzaj, proszę cię. Śpij.
- Nie przesadzam. – Jasnowłosa nie zamierzała się poddać. Odsunęła lekko ramię mężczyzny, uniosła się i oparła na jednym łokciu. – Wyobraź sobie, że jesteś nim. Przeznaczyli cię na jakiś durnowaty festyn jako główną nagrodę. Nie masz pojęcia, kto cię weźmie i czy w ogóle cię zechcą… A potem dostałeś do zżarcia dwie kiełbasy i musisz leżeć sam w ciemnym korytarzu na twardym chodniku. Nie byłoby ci przykro? On na pewno już myśli o nas jak o jakichś potworach…
- Boże, za co ja muszę słuchać takich rzeczy po nocach?… - jęknął Nayer, ale roześmiał się. Odnalazł  w ciemności twarz swojej dziewczyny i pogłaskał ją po ciepłym policzku. – Dobra, ale tylko ten jeden raz może z nami spać.
- Aresik, chodź tu, piesku! – zawołała głośno uszczęśliwiona Sandra. Owczarek nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Z impetem wskoczył na łóżko, miażdżąc ich nogi swoim ciałem. Początkowo pozwolił im obojgu się wygłaskać i wycałować, machając szaleńczo puszystą kitką, ale zaraz położył się i zasnął jak kamień. Musiał być bardzo zmęczony.
***
         Nazajutrz rano, Nayer wszedł do biura przy akompaniamencie drwiących, wesołych śmiechów kolegów.
- Opowiadaj no, gdzie spędziłeś noc?! Na wycieraczce razem ze swoim psem?! – zanosili się chichotem.
- Otóż nie, panowie – odparł czarnowłosy, siadając za swoim biurkiem. Owczarek, schowany za jego nogami, ukrył się pod krzesełkiem. – Wy w ogóle nie doceniacie kobiet. Sandra nie tylko się nie rozgniewała, ale wręcz uszczęśliwiła widokiem psa. I co, łyso wam?
Will spoważniał.
- I naprawdę nie doszło do rękoczynów?
Teraz Nayer parsknął śmiechem.
- Jasne, że nie, buraku. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie uderzyłbym kobiety, a ona jest zbyt łagodna, by to zrobić. A co się tyczy psa, to chciałbym wam przedstawić… Aresa. – Na te słowa, owczarek niemiecki demonstracyjnie wyszedł zza biurka, usiadł przed dwoma mężczyznami i uniósł dumnie głowę do góry. Na jego szyi widniała piękna, czarna obroża, którą Nayer wygrał na festynie.
Martin się ucieszył, a Will przeraził.
- Przecież wiesz, że nie lubię futrzaków – mruknął niezadowolony, patrząc spod byka na Aresa.
- To masz problem – odrzekł bezlitośnie Nayer i zajął się robotą.
Martin podszedł do zwierzęcia i zaczął go głaskać.
- Kupiłeś może bułki? – zagadnął swojego przełożonego.
Czarnowłosy uniósł na niego swoje błękitne oczy.
- A ty? – odpowiedział pytaniem.
- Kupuje ten, kto przychodzi ostatni, prawda, Ares?
- To nie kupiłem – westchnął Nayer.
- Nauczcie psa – rzucił Will znad swoich papierów. – Niech się przyda do czegoś i codziennie przynosi nam bułki.
- Ty, to jest niegłupi pomysł – stwierdził Nayer, wstając. – Może się nauczy. A póki co, idę zrobić kawę.
         Zaparzył kawę i szedł korytarzem, niosąc czajnik do biura. Ares dreptał obok, nie odstępując go ani na krok.
- Proszę pana! – rozległ się z tyłu jakiś kobiecy głos. – Panie Kincaid!
Nayer obejrzał się na dźwięk swojego nazwiska. W jego stronę biegła młoda, wystraszona  i blada policjantka.
- Był wypadek… Samochodowy… Śmiertelny… - wydyszała, patrząc na niego wielkimi, zaniepokojonymi oczami.
Czarnowłosy pokręcił przecząco głową.
- Ja nie zajmuję się wypadkami, tylko morderstwami – wyjaśnił, po czym machnął głową w kierunku pewnych drzwi. – Musi pani pójść do tamtego pokoju…
- Nie, nie! – zaoponowała policjantka, chwytając go mocno za łokieć, jakby się bała, że jej ucieknie. – Nie rozumie pan. Kierowca samochodu nie żyje, to była kobieta…
- Dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego? – przerwał mężczyzna.
Śmiertelnie blada policjantka z trudem przełknęła ślinę.
- Bo ta kobieta nazywała się… Sandra Starr… I o ile wiem, ona była pańską dziewczyną… Prawda?
Nayer nie odpowiedział. Nie wiedział kiedy szklany czajnik z kawą wypadł mu z dłoni i roztrzaskał się na podłodze. Chwilę jeszcze patrzył we współczujące, brązowe oczy policjantki, po czym widok przesłoniła mu całkowita ciemność.
CDN 

10 komentarzy:

  1. bardzo fajne, lekkie opowiadanie:) poza końcówką oczywiście. Nigdy nie lubiłam jak fajne postaci giną :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało. :) Jesteś moją pierwszą czytelniczką. :) Niestety, niektóre postacie czasami muszą ginąć. :(

      Usuń
    2. wiem, fabuła jest wtedy ciekawsza:) Ale zawsze bardzo mi ich szkoda :(

      Usuń
  2. Mi rónież szkoda tej Sanry, nie mogę się doczekać dalszych części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, następny rozdział pojawi się najpewniej za jakieś 2 tygodnie. :)

      Usuń
  3. No tak, Sandra wyszła na bardzo fajną, sympatyczną i przyjazną osóbkę, łatwo dała się polubić i niestety... Takie życie. Część bardzo dobrze napisana, szybko dałem się wciągnąć.
    Will z tą swoją niechęcią wobec psa przypomina Stockingera (rozumiem że taki był zamysł?), natomiast Nayer, sam nie wiem czemu, kojarzy mi się z Moserem, choć raczej z wyglądu to bliżej mu do Marca Hoffmanna. Już lubię całą trójkę i widzę, że będzie ciekawie ;) Niewątpliwie jest po co wracać na bloga.
    A co do fabuły i śmierci bohatera - podobno nic tak nie ożywia akcji jak trup.

    Pozdrawiam,
    Bari

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak mi się mordka cieszy po odczytaniu takich miłych słów, dziękuję! :)

      Hehe a więc bardzo jesteś spostrzegawczy. :) Praktycznie wszystko się zgadza... Will po części jest wzorowany na Stockim, racja, i jak najbardziej taki był tego zamysł od początku. :) Co do Nayera to... heh,powiem tak: celowo nie miałam tego na względzie, aby ukazywać go jako Mosera, jednak prawda jest taka, że Mosera bardzo, bardzo lubię, najwięcej ze wszystkich opiekunów Rexa i całkiem możliwe, że pisząc o Nayerze mimowolnie utożsamiałam go z Richardem. :) I w sumie to by nie było takie najgorsze, bo skoro tak lubię Mosera to bardzo się cieszę, że Nayer kojarzył Ci się właśnie z nim. :) A co do wyglądu to owszem, troszeczkę taki "Marcowaty" mi wyszedł, również nie celowo, ale wszystkie cechy wyglądu do Marca pasują, nawet włosy, bo po ścięciu jasnych loczków, Marc ma o dużo ciemniejsze włoski. :) Więc niech będzie: główny bohater z charakteru więcej Mosera i Alexa, z wyglądu bardziej Marc. :)

      Cieszę się bardzo, że bohaterowie już są przez Ciebie polubieni, to już jakby nie patrzeć połowa sukcesu, bo postacie to ważna rzecz. :)

      Heh z trupem i akcją masz całkowitą rację! xD Raz jeszcze wielkie dzięki za miłe słowa, pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Utarczki pomiędzy policjantami były bardzo zabawne. Dialogi tworzysz niezwykle życiowe. Przyjemnie się czytało. Gdy tylko poznałem postać Sandry, wiedziałem, że zginie. Zresztą wcale jej nie żałuję. Była przesłodka, aż za słodka. Nie miała w sobie nic ciekawego, taka konwencjonalna ciepła klucha, jakby stworzona do odstrzału. Na razie za wcześnie na jakieś głębsze sympatie i antypatie do pozostałych postaci, ale chyba polubię Nayera. Czekam jednak na rozwój jego relacji z pieskiem. Cały rozdział to świetna robota. Na pewno będę dalej czytał.
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jedna osoba, która nie polubiła Sandry. :) I może to dobrze, bo jakby każdy myślał i reagował tak samo, to byłoby nudno. :) A tak przynajmniej jest różnorodność w opiniach. :) Fajnie, że się podobało, nie wierzyłam, że spotkam się z tak ciepłym przyjęciem kiedy zaczynałam pisać. :) A tu takie zaskoczenie. :) Co do Nayera to mam nadzieję, że uda mi się sprawić, że go polubisz, jak się głównego bohatera nie polubi to i całe opowiadanie nagle może stracić na wartości.:) Dziękuję ślicznie, pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Aww *_* przeczytałam pierwszy rozdział i bosko się zapowiada :)

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń

Spis treści