Była
późna noc, kiedy ciszę w mieszkaniu komisarza Kincaida przerwał głośno
dzwoniący telefon. Nayer z trudem otworzył zaspane oczy i stwierdził, że
jeszcze ciężej mu było oddychać. Bowiem na jego klatce piersiowej leżało coś
dużego, miękkiego i futrzastego.
-
Ares… - wymówił z trudem mężczyzna, usiłując jednocześnie zrzucić psa z siebie.
– Ares, rusz się, nie mogę oddychać…
Owczarek
z pomrukiem pełnym pretensji przeturlał się na wolną stronę łóżka i głośno
zachrapał, wciągając powietrze.
-
Nie śpij. – Nayer zaczął szturchać go łokciem w plecy. – Nie śpij, idź po
telefon. Słyszysz? Ares, do ciebie mówię. Idź po telefon. To rozkaz.
W
odpowiedzi, pies zachrapał jeszcze głośniej. Nayer usiadł na łóżku, usiłując
się rozbudzić. Wszędzie panowały egipskie ciemności, a wolał nie ryzykować
rozwaleniem sobie głowy po ciemku.
-
Ares, lecisz po komórę, co? – Mężczyzna postanowił jeszcze raz spróbować z
owczarkiem. – Kupię ci bułkę z kiełbaską.
Zero
reakcji.
-
Dwie bułki?
Zero
reakcji.
-
Trzy bułki i to moje ostatnie słowo.
Ares
w mgnieniu oka zerwał się z łóżka, podreptał w stronę kuchni, po czym wrócił do
swojego pana z telefonem w pysku.
-
Bardzo dziękuję, miły jesteś – rzekł z przekąsem Nayer, po czym przyłożył
słuchawkę do ucha.
***
Martin stał w ogrodzie sam, nieco na
uboczu. Głęboko oddychał i przyciskał dłonie do skroni. Na ulicy paliły się
latarnie, był środek nocy. Przed pięknym, luksusowym domem stało już kilka
radiowozów, policjanci otaczali posesję. Ares z rozpędem wyskoczył z auta i
biegiem ruszył do drzwi wejściowych. Nayer zatrzymał się przy śmiertelnie
bladym koledze.
-
Martin, wszystko okey? – zapytał, kładąc mu dłoń na ramieniu.
-
Nie za bardzo – wyznał ten szczerze, unosząc na niego swoje brązowe oczy. –
Uwierz mi, że ten widok do najpiękniejszych nie należy.
-
No, skoro już ciebie ruszyło, to rzeczywiście za wesoło na pewno nie jest! –
Nayer ruszył za psem do środka domu. W korytarzu tłoczyli się policjanci, a w
salonie siedziała na kanapie kobieta. Ciemnowłosa, ubrana tylko w błękitny szlafrok,
głośno płakała i zawodziła, ukrywając twarz w dłoniach. Obok niej siedział
Will, usiłując się czegoś dowiedzieć. Widząc komisarza, wstał i zbliżył się do
niego.
-
Mamy zamordowane dziecko – wyjaśnił w ramach powitania. – Na górze w pokoju
jest ciało. To jego matka. – Wskazał na szlochającą kobietę. – I to ona
odnalazła zwłoki. W stanie, w jakim teraz jest, niełatwo się z nią rozmawia.
Nayer
patrzył jeszcze przez chwilę na panią w szlafroku.
-
Dobra – podjął decyzję. – Ja idę na górę, a ty postaraj się ją uspokoić, bo
będę chciał sam z nią pogadać.
Wszedł po wysokich schodach,
prowadzących na piętro. Znajdowały się tu dwa pomieszczenia, drzwi z prawej
były zamknięte i to przy nich natychmiast zatrzymał się Ares. Natomiast te z
lewej były otwarte, dochodziły stamtąd ludzkie głosy i odgłosy fleszy. Tam
skierował się Nayer. W środku, oprócz ekipy policjantów, był już obecny doktor
Cliffe.
-
Matko Boska… - jęknął komisarz, na widok, który mu się ukazał.
Na łóżku leżało niewielkie ciałko,
okrutnie pokaleczone, całe we krwi. Ciężko było dostrzec w zamordowanym dziecku
cokolwiek innego, oprócz oblewającej go szkarłatnej cieczy. Jasna pościel
również była ubrudzona krwią, podobnie jak ściany. Nayer nie dziwił się teraz
reakcji Martina, jemu samemu zrobiło się przez chwilę niedobrze. Kto mógł tak
okrutnie zamordować małe dziecko?
-
Chłopiec, lat siedem – poinformował głośno patolog, poprawiając okulary na
nosie. – Zadźgany jakimś ostrym narzędziem, rany wskazują na to, że był to nóż.
Pokaleczony na całym ciele, choć niepotrzebnie. Pierwszy cios już był śmiertelny.
Więcej ci powiem po sekcji.
- Od
jak dawna nie żyje? – zapytał jeszcze Nayer.
- Od
niecałych dwóch godzin. To ja się stąd zmywam, na razie.
Czarnowłosy również wyszedł za doktorem. Naprzeciwko pokoju zabitego
chłopca, siedział uparcie Ares i skrobał sobie futrzastą łapką w zamknięte drzwi.
Wolno i spokojnie obejrzał się na Nayera, jakby chciał powiedzieć: „Tutaj coś
jest, ale to może zaczekać, rób swoje”. Dlatego mężczyzna podszedł do niego i
położył mu dłoń na głowie:
-
Idę porozmawiać z matką chłopca i zaraz tu przyjdę. Okey?
Ares
odmruknął w odpowiedzi i dalej zaczął sobie skrobać w zamknięte drzwi.
Nayer lekko zbiegł na dół po schodach i
w korytarzu zderzył się z Willem.
-
Nic z tego, nie udało mi się jej uspokoić – powiedział policjant ze
zrezygnowaniem, mając matkę chłopca na myśli. – Raczej nie uda jej się z nami
współpracować.
-
Zobaczymy – odparł mężczyzna i wszedł do salonu, oświetlonego tylko mdłym
blaskiem lampki nocnej.
Kobieta wciąż siedziała w tej samej pozycji: zgarbiona, ukrywając twarz w
dłoniach. Łkała, jej ciałem wstrząsały silne dreszcze. Nayer w sekundzie
przemierzył pokój, kucnął naprzeciwko płaczącej i ufnie położył swoje dłonie na
jej kolanach.
-
Cii… Już spokojnie, niech pani nie płacze – zaczął ją uspokajać. – Ja wiem, co
pani czuje, doskonale to rozumiem i tym bardziej ubolewam nad tym, że musi
przez to pani przechodzić…
Spod
opalonych rąk wyłoniły się wielkie, orzechowe, pełne łez oczy kobiety.
-
Zabito panu kiedyś dziecko? – chlipnęła cicho.
Nayer
ujął jej zimne dłonie w swoje ręce.
-
Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Zapłakana
pani wydała z siebie triumfalny okrzyk.
- W
takim razie niczego pan nie rozumie! – Prawie krzyknęła.
-
Nie, dziecka mi nie zabito – powtórzył czarnowłosy mężczyzna, kojąco gładząc
dłonie zrozpaczonej kobiety. – Ale trzy miesiące temu została zamordowana moja
narzeczona. Upozorowali wypadek samochodowy.
Orzechowe
oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- W
takim razie rzeczywiście pan rozumie mój ból – odparła matka chłopca,
pociągając nosem i wycierając oczy przedramieniem, nie chcąc wysuwać swoich zimnych
rąk z ciepłych dłoni komisarza. – I co pan wtedy zrobił? – spytała ciekawie,
wbijając w niego błagalne spojrzenie.
Nayer
westchnął.
-
Skupiłem się na tym, by pomścić Sandrę. Zależało mi, aby morderca jak
najszybciej znalazł się za kratkami. Może mi pani wierzyć, że to pomogło mi
przetrwać ten trudny czas… Jeżeli zechce pani z nami współpracować, szybciej
odnajdziemy zabójcę pani dziecka i on nigdy już nikogo nie skrzywdzi.
Kobieta
wytarła oczy do sucha i przytomniej przyglądnęła się mężczyźnie.
-
Dobrze, chcę pomóc – oświadczyła stanowczym tonem głosu. – Dla mojego biednego
synka.
Czarnowłosy
uśmiechnął się łagodnie.
-
Zatem proszę odpowiedzieć mi na kilka pytań – rzekł, po czym delikatnie zadał pierwsze:
- Kto mieszka w tym domu?
-
Ja, mój mąż i nasz synek Liam – odpowiedziała kobieta cicho i mimowolnie
zadrżała z rozpaczy, wypowiadając imię nieżyjącego dziecka.
-
Gdzie jest pani mąż?
-
Pracuje na nocną zmianę. Ale ten pan… - Tu orzechowooka wskazała na Williama,
stojącego w korytarzu i rozmawiającego przez telefon. – Ale ten pan powiedział,
że po niego zadzwoni.
-
Zatem na pewno to zrobi – zapewnił ją uspokajająco Nayer. – A teraz proszę mi
opowiedzieć, jak to się stało i czy widziała pani coś niepokojącego.
Kobieta
wzięła głęboki wdech i pociągnęła nosem.
- Wtedy
jeszcze nie spałam, tylko oglądałam telewizję… - zaczęła mówić. – Była to już
późna pora, dzieci od dawna spały. Kiedy wyłączyłam telewizor i położyłam się
do łóżka, usłyszałam kroki na górze… Przestraszyłam się, że któreś z dzieci się
obudziło i może czegoś potrzebuje. Zarzuciłam na siebie szlafrok i popędziłam na górę… A tam…
Liam już nie żył… Mój kochany synek, o Boże, o Boże… - Matka na nowo zaczęła
płakać.
- Spokojnie, proszę się
uspokoić – mówił Nayer łagodnie. – Proszę mi wyjaśnić jedno. Powiedziała pani,
że ma tylko jedno dziecko, a opowiadając, używała pani liczby mnogiej.
- Ach, tak. – Przypomniała
sobie kobieta, wycierając oczy rękawem szlafroka. – Bo od tygodnia mieszka z
nami moja siostrzenica, Lexia. Jest w
wieku Liama. Często w ten sposób „dzielimy” się dziećmi z siostrą. Ja podsyłam
jej na trochę Liama, a ona mi czasami Lexię.
Nayer zbladł na twarzy.
- Chce mi pani powiedzieć,
że to dziecko jest w pokoju na górze? – przeraził się, wstając.
- Tak – odparła spokojnie
kobieta. – Śpi w pokoju po prawej. Ale niech pan komisarz się nie przejmuje,
ona ma bardzo silną osobowość, nie z takich, co się boją.
Jednak Nayer miał rozległą
wyobraźnię. Przed oczami już widział małą dziewczynkę, która zwabiona hałasem
wychodzi ze swojego pokoju i co widzi? Swojego kuzyna zalanego krwią, panów
niosących trumnę i tłok w domu. Czego jak czego, ale takiego widoku chciał za
wszelką cenę zaoszczędzić niewinnemu dziecku w nocy. Dlatego tak bardzo
przerażała go myśl, że siedmiolatka jest tam sama, możliwe, że płacze i się
boi.
- Nalegam, aby do niej
pójść, mogła się przecież obudzić – powiedział więc głośno.
- Nie wiem czy to dobry
pomysł, aby tam iść… - westchnęła kobieta – i jak się Nayerowi wydawało – niespokojnie
i jakby ze strachem. Jednak wstała z kanapy, otuliła się szczelniej niebieskim
szlafrokiem i ruszyła na górę, gdzie Ares wciąż cierpliwie czekał i skrobał w
drzwi.
- Brawo, znalazłeś
dziewczynkę, dobra robota. – Nayer pogłaskał owczarka po główce.
Potem we troje weszli do
środka. Kobieta włączyła światło, a mężczyzna podszedł do łóżeczka, troskliwie
przyglądając się śpiącemu dziecku. Lexia była najpiękniejszą dziewczynką, jaką
miał okazję oglądać w całym swoim życiu. O zarumienionej, okrągłej twarzyczce, ciemnych,
gęstych rzęsach, jasnobrązowych, długich włoskach i z rączkami pod głową,
siedmiolatka wyglądała niczym prawdziwy aniołek. Tknięty nagłym impulsem,
czarnowłosy wyciągnął swoją rękę, by pogłaskać małą ślicznotkę po główce.
Niestety, gdy tylko zbliżył swoją dłoń…
- Aaaaa!!! – podniosła dziki
wrzask Lexia, zrywając się i siadając na łóżku. – Aaaaa!!!
- Kochanie, nie bój się, to
jest pan komisarz, a to jego pies! – Ciotka dziewczynki przyskoczyła do łóżka i
usiłowała małą objąć.
Nie udało się, dziewczynka
silnie odepchnęła od siebie ręce kobiety.
- Nic mnie to nie obchodzi!
– uświadomiła wrogo, patrząc nienawistnie na mężczyznę i psa. – Wypad z mojego
pokoju! Powiedziałam! Ale już!
Nayer stał obok, nieco
zaskoczony niegrzecznym zachowaniem tej pięknej dziewczynki.
- Nie dociera do was?! –
Wciąż krzyczała Lexia, mrużąc z wściekłości swoje zielonkawe oczy. - Chcę spać!
Zabieraj się stąd, ciotka, razem z tym facetem i futrzakiem! Won!
- Dobrze, koteńku, zaraz
pójdziemy! – gruchała ciotka, sprawiając wrażenie, jakby bała się gniewu
dziecka. – Ale najpierw powinnaś się o czymś dowiedzieć… Twojemu kuzynowi stała
się bardzo duża krzywda…
- No i cóż mnie to
obchodzi? – przerwała Lexia, krzyżując ramiona na swojej drobnej piersi.
- Kochanie, widzisz… On nie
żyje. Twój kuzyn Liam nie żyje! – wykrzyknęła kobieta, zanosząc się płaczem.
Lexię ta wiadomość nie
poruszyła.
- Ou… - Wytrzeszczyła tylko
te swoje zielone oczka, otoczone wachlarzem ciemnych rzęs. – I na serio zdechł?
Ciotka załamała ręce.
- Umarł, kochanie, umarł! –
poprawiła z rozpaczą. – Zdychają zwierzęta, a ludzie umierają.
Brązowowłosa wzruszyła
drobnymi ramionkami.
- Wali mnie to – wyznała
szczerze, po czym położyła się wygodnie i szczelnie zakryła kołdrą. – Wynocha i
aby nikt mnie więcej tej nocy nie budził.
- Chodźmy, panie komisarzu!
– Ciocia mocno chwyciła mężczyznę za rękę i prawie że siłą wyciągnęła z pokoju.
Nayer zauważył, że była przestraszona. Czyżby ta kobieta bała się
siedmioletniego dziecka? I dziwne, że pozwalała jej w ten sposób się do siebie
odnosić. Czarnowłosy widział już niejednokrotnie niewychowane dzieci, ale Lexia
pod tym względem przewyższała je wszystkie.
- Widzi pan, mówiłam, że ma
silną osobowość – powiedziała tylko kobieta, ciaśniej otulając się szlafrokiem.
- Mhm – mruknął Nayer,
darując sobie odzywkę, że dziecko najwyraźniej jest rozpieszczone i źle
wychowane. – Poproszę o adres pani siostry, z nią także będę chciał
porozmawiać.
Dochodziło południe, słońce silnie dawało się we znaki.
Nayer zdjął z niebieskich oczu ciemne okulary. Razem z Willem, Martinem i
Aresem ruszyli do drzwi wejściowych. Dom siostry pani Gordon był ładny, ściany
pomalowane były na zielono, a na parapetach stały doniczki z kwiatami.
Właścicielka była bardzo sympatyczna. Nieco pulchna, o
miłej, okrągłej twarzy, jasnych włosach upiętych w kok i żywych, zielonych
oczach. Lexia była do niej bardzo podobna, Nayer od razu to zauważył. Kobieta ubrana
była w kuchenny fartuch i domowe kapcie. Nakazała mówić sobie po prostu Katie. Jedno
tylko było dziwne, wręcz nienormalne – miła pani nie okazywała żadnego smutku
po śmierci swojego siostrzeńca Liama. Można powiedzieć, że w ogóle ją to nie
ruszyło.
- Kawuni, herbatuni? –
zaproponowała wesoło, wpuszczając panów do pokoju gościnnego.
- Nie, nie, dziękujemy –
odparł za wszystkich Nayer, siadając na miękkiej sofie. – Nie mamy zbyt dużo
czasu, chcemy tylko z panią porozmawiać.
Katie zamachała rękami w
powietrzu.
- No gdzie tam będziemy
siedzieć i rozmawiać o suchym pysku! – wykrzyknęła. – Idę zaparzyć kawusię! – I
nim kto zdołał jej przetłumaczyć, że naprawdę nie mają czasu, kobieta pognała
gdzieś w głąb domu, zapewne do kuchni.
Nie minęła chwila, gdy drzwi do salonu otworzyły się i do
środka pomieszczenia weszła mała dziewczynka w różowej sukience i rozpuszczonych,
wijących się włoskach. To ją Nayer
widział tej nocy, najwyraźniej pani Gordon zdążyła już odwieźć małą do
mamy.
- Cześć – przywitali się z
nią miło wszyscy mężczyźni.
Lexia tylko przez chwilę
wydawała się speszona i zaskoczona gośćmi. Nie odpowiedziała na powitanie.
Chmurnie stanęła na środku pomieszczenia i uważnie przyjrzała się panom swoimi
przymrużonymi, kocimi oczami. W końcu przeniosła spojrzenie na Nayera i
Martina, siedzących obok siebie na sofie.
- Ten stary dziad też z
wami pracuje? – zapytała od niechcenia, wskazując ruchem głowy Willa,
siedzącego na fotelu.
Kincaid i Denys popatrzyli
z przerażeniem na kolegę.
- Na imię mam Will –
oznajmił Will, nie chcąc najwyraźniej, by mała nazywała go „starym dziadem”. –
A ty jak? – zagadnął, usiłując być miły.
- Mam to w nosie jak się
nazywasz, dla mnie jesteś starym dziadem i na dodatek masz wkurzającą gadkę i
nawet sobie nie myśl, że takiemu staremu dziadowi mam swoje szlachetne imię
zdradzać!
Po tych słowach nastąpiła
w pokoju przerażająca cisza. Wszyscy mężczyźni i pies obecni w pokoju, patrzyli
na dziewczynkę z niedowierzeniem i zgorszeniem w oczach. Lexia jednak nie dała
im ochłonąć po swojej niegrzecznej przemowie. Podeszła do Nayera, zaglądając we
wnętrze jego rozpiętej, ciemnej marynarki.
- A co ty tutaj masz? – zapytała ciekawsko,
przekrzywiając swoją śliczną główkę.
- Ach, pistolet – zmieszał
się nieco Nayer, starając się bardziej ukryć broń i mocniej ją wcisnąć pod
marynarkę.
Oczy dziecka rozbłysły
nagłym blaskiem.
- Pożycz mi go na dziesięć
minut, zgoda?! – wykrzyknęła.
Kincaid nie mógł się nie
roześmiać.
- A po co ci? – chciał się
dowiedzieć.
Lexia machnęła głową w
kierunku naburmuszonego Willa.
- Zastrzelę tego starego
dziada, po co ma się do mnie rzucać?!! – I nim mężczyzna zdołał zareagować,
zwinne, szczupłe palce dziewczynki w sekundzie wysunęły mu pistolet zza
marynarki.
I w tym momencie to
przestało być śmieszne. Przerażony Nayer padł na kolana przed dzieckiem,
usiłując za wszelką cenę odebrać jej pistolet z rąk.
- Zostaw, puść, on jest
naładowany! – krzyczał z paniką w oczach.
Lexia zaśmiała się
diabolicznie, z całych sił ciągnąc pistolet do siebie:
- A czym niby mam
strzelać?!! Pistoletem bez naboi?!! Zastanów się, co gadasz, głupolu!
Pot naszedł na czoło
czarnowłosemu, gdy szarpał się z siedmioletnią dziewczynką. Nie mógł użyć zbyt
dużo siły, bo groziło to ryzykiem, że pistolet wystrzeli. Mężczyzna cały czas
kierował lufę pistoletu w siebie. Wolał nie myśleć, co by się stało z drobnym
ciałkiem dziewczynki, gdyby wystrzeliło w nią. Sytuacja była tak przerażająca,
że Willa z Martinem wmurowało w siedzenia. Zresztą, niczego nie mogliby zrobić,
palce małej niebezpieczne błądziły obok spustu, w każdej chwili mogła strzelić.
- Zaraz zawołam twoją
matkę! – ośmielił się wykrzyknąć Martin.
- A to sobie wołaj, dobra!
– pyskowała zasapana dziewczynka, wciąż mocując się z bronią.
Z opresji wybawił ich Ares. Cichutko zaszedł dziewczynkę od
tyłu, po czym przyłożył do jej odsłoniętego karku swój wielki, wilgotny nos.
Podziałało bez pudła. Lexia, zaskoczona nagłym dotykiem, pisnęła głośno i
wypuściła broń z rąk. Nayer błyskawicznie schował pistolet głęboko za
marynarkę. Nie mógł się jednak opanować:
- Ty nieznośny dzieciaku! –
powiedział, wycierając pot z czoła. Był bardzo blady i roztrzęsiony, bądź co
bądź, ale przed sekundą przez niego omal nie zginęło dziecko.
- Wołam twoją matkę! –
Martin wstał, chcąc zawołać Katie zgodnie z wcześniejszą obietnicą i poskarżyć
się na dziecko.
- O, nie! Ja pierwsza ją
zawołam! – wykrzyknęła rozdrażniona siedmiolatka, po czym niczym burza wypadła
z salonu i przechyliła się przez barierkę chodów: - Mamo!!! – zawołała
rozpaczliwie. – Chodź tutaj, szybko!!! Oni mnie biją i wyzywają!!!
- Cooo?!! – rozległo się z
dołu. – Już tam idę!!!
Lexia zaczęła pokładać się
ze śmiechu.
- Naiwna stara już tu
lezie, ale macie przerąbane!!! – kwiliła ze szczęścia.
Nim ktokolwiek zdołał się
odezwać, do salonu wpadła rozjuszona matka Lexii i to ze ścierką kuchenną w
ręce. W jednej chwili przestała być sympatyczną, uprzejmą kobietą.
- Co tu się dzieje?! –
wykrzyknęła, ciskając z oczu błyskawice.
- Stary dziad mi dokucza,
blondas mnie bije, a ten od psa mnie wyzywa! – wyrecytowała jednym tchem Lexia,
niczym wyuczoną lekcję.
- Coo?!! – Katie wpadła w
furię. – Jak śmiecie w ten sposób traktować moją córeczkę?!!
- My jej nic nie
zrobiliśmy! – wrzasnął Martin, wstając. – Ten bachor bezczelnie kłamie!
- Jak pan nazwał moją
córcię?!! – Kobieta przyskoczyła do jasnowłosego, jakby chciała go uderzyć.
- Proszę się uspokoić i
zabrać stąd swoją ukochaną córeńkę, abyśmy mogli spokojnie porozmawiać! –
zirytował się też Nayer.
Ale o rozmowie nie było już
mowy. Katie założyła niesforny kosmyk włosów za ucho, po czym dumnie uniosła
głowę.
- Proszę stąd wyjść –
powiedziała zimno, nawet na nich nie patrząc. – Przyjdę do biura o ile to
będzie koniecznie, ale na pewno nie będę z panami rozmawiała w swoim domu,
gdzie tak źle traktuje się moje dziecko.
Nie było sensu się kłócić.
Mężczyźni skierowali się ku wyjściu, obrzucając Katie niechętnym spojrzeniem.
Najeżony owczarek podreptał za nimi.
- Pa! – zawołała jeszcze
Lexia, słodko się do nich uśmiechając.
Na komisariat zostali zaproszeni członkowie rodziny zmarłego
Liama oraz jego wychowawczyni. Pierwsza przyszła w rzeczy samej nauczycielka,
młoda kobieta o pięknych, długich włosach, drudzy zjawili się rodzice chłopca,
trzecia w drzwiach ukazała się Katie, trzymająca za rękę... Lexię.
- Nie miałam z kim zostawić
dziecka – wyjaśniła kobieta z obrażoną miną i dumnie uniesioną głową do góry.
Trójka policjantów wymownie
na siebie spojrzała, Ares zawarczał cicho ze swojego legowiska w kącie biura.
Martin westchnął ze zrezygnowaniem.
- W porządku – odezwał się,
patrząc na nadętą Katie. – Proszę wejść razem z dziewczynką.
Katie usiadła na krzesełku,
obok swojej siostry i szwagra, a mała stanęła za nauczycielką.
- Dobrze, witam wszystkich.
– Głos zebrał Nayer, stając za swoim biurkiem. – Sprawa zamordowanego Liama
jest bardzo nietypowa, według waszych zeznań niczego dziwnego nie
dostrzegliście, nic nie widzieliście, a w domu gdzie cały czas przebywała
matka, zamordowano bez śladów dziecko. Nie mamy żadnych motywów, nie mamy
narzędzia zbrodni, niczego. Dlatego chcemy porozmawiać z każdym z państwa jeszcze
raz.
- Amen – zakończyła jego
przemowę Lexia.
- Córko, bądź cicho –
udzieliła się Katie.
- Zamknij ryja, starucho.
Matka nie zareagowała na
bezczelną odzywkę córki. Wszyscy inni ze zgorszeniem popatrzyli na
siedmiolatkę, wciąż uparcie stojącą za plecami nauczycielki Liama. Ale skoro
matka nie zareagowała, nie było sensu się wtrącać w wychowanie dziewczynki. W
tym czasie mała dyskretnie wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni i zaczęła
podpalać piękne włosy wychowawczyni.
- Okey, proszę zatem panią
jako pierwszą tutaj do biurka. – Nayer zaprosił panią Gordon do siebie.
Ciemnowłosa posłusznie
podeszła i usiadła na krzesełku.
- Twierdzi pani, że w noc
śmierci Liama, słyszała pani jakieś kroki na górze, prawda?
- Tak, zgadza się –
potwierdziła zapłakana kobieta. – Ale kiedy tam przyszłam, nikogo nie było.
Żadnych jego śladów też nie dostrzegłam.
- Potrafi pani mi
powiedzieć, czy te odgłosy kroków mogły należeć bardziej do mężczyzny czy raczej
do kobiety?
Matka Liama zastanowiła
się.
- Były… bardzo lekkie,
szybkie… Na pewno była to osoba niezwykle szczupła… Chyba mężczyzna nie wchodzi
w grę. Bardziej kobieta pasowałaby do tego rodzaju kroków. Śmiałabym nawet powiedzieć,
że te kroki mogły należeć do dziecka. – Mówiąca uśmiechnęła się lekko z
własnych słów. – Tak, wiem, że to niedorzeczne, ale tak właśnie było, panie
komisarzu. Nic więcej podejrzanego nie słyszałam ani nie widziałam.
- Dziękuję pani, proszę
teraz ciocię chłopca.
Pani Gordon wróciła na
miejsce, a na krzesełku przy biurku komisarza zasiadła nadęta Katie. Nim
zaczęli rozmawiać, odezwała się Lexia:
- Może to kosmici
przylecieli, co? Bo skoro nie ma śladów ani niczego innego…
- Cicho! – krzyknął
William, tracąc nerwy. – Nie odzywaj się niepytana!
- Kto pyta, nie błądzi –
przypomniała mu dziewczynka ni z gruszki ni z pietruszki.
- Proszę cię, abyś była
cicho – spróbował swoich szans Nayer.
- A prosi to się świnia, o!
- Na miłość boską! – Ciotka
dziewczynki wstała, pociągnęła siedmiolatkę za rękę i uczyniła taki ruch, jakby
chciała dać jej klapsa. Niestety, nie zdążyła…
TRZASK!
Lexia przy ogólnym przerażeniu
obecnych, uderzyła swoją ciocię w policzek.
- Łapy przy sobie albo
pożałujesz! – zagrzmiała, jej oczy zwężyły się groźnie w wąskie szparki.
- Jezu! – Martin z Willem
podbiegli do obu kobiet, jednej małej i wściekłej, drugiej dorosłej i
oburzonej. Will chwycił panią Gordon, a Martin szarpnął za rękę Lexię:
- Chcesz stąd wyjść, wredny
dzieciaku?!
- A ty chcesz?!
TRZASK!
Ciotka oddała siostrzenicy
policzek.
- Ty mała gówniaro! – wrzasnęła,
zapominając, że obelga „gówniara” już sama w sobie oznaczała kogoś niedorosłego.
- Auuuuaaa… - Lexia zalała
się krokodylimi łzami i usiadła na krzesełku.
- Proszę o spokój, niech
pani usiądzie i niech więcej nie dochodzi tu do rękoczynów. – Nayer już
wychodził z siebie. Napił się zimnej wody ze szklanki i wbił błękitne
spojrzenie w obrażoną Katie. – Może pani zauważyła coś nietypowego w
siostrzeńcu?
- Nie.
- Miał z panią dobry
kontakt? Może powierzał pani jakieś sekrety?
- Nie.
- Nie powierzał pani
sekretów czy nie miał z panią dobrych kontaktów? – nie zrozumiał mężczyzna.
Katie otworzyła wymalowane
na różowo usta, by odpowiedzieć, lecz w tym momencie…
- Aaa! – Rozległ się piskliwy,
kobiecy krzyk. – Ty podstępna, mała żmijo!
- Co się tam dzieje? –
Nayer aż się wychylił, a śpiący Ares obudził.
Pani nauczycielka wstała ze
swojego krzesełka wielce oburzona. W obu rękach trzymała swoje piękne, jasne
włosy, obecnie ze zwęglonymi i nadpalonymi końcówkami. Spojrzała błagalnie na
czarnowłosego, szukając u niego ratunku.
- Jezu nazareński… Nie
wytrzymam. – Kincaid bezsilnie podparł czoło rękami, po czym zerknął na swoich
kolegów: – Zróbcie coś, przecież ja tu rozmawiam!
Martin i Will posłusznie
stanęli obok nauczycielki i dziecka.
- Co tu się wyprawia do
jasnej cholery? – chciał się dowiedzieć Martin.
Nauczycielka aż dostała
krwistych rumieńców na twarzy:
- To podłe dziewuszysko podpaliło mi włosy!
Mają panowie pojęcie, ile lat je zapuszczałam?!! By ją szlag trafił! To nie
dziecko, tylko wcielony diabeł!
- Coś pani ma do mojej
córki? – spytała groźnie Katie ze swojego krzesełka przy biurku komisarza.
- Nie, na nią niech pani
nie zwraca uwagi – doradził uspokajająco Will, po czym chwycił małą za rękę: –
A ty, Lexia, zaraz oberwiesz, jak się nie uspokoisz, słyszysz?
- Spadaj, nic mi nie
zrobisz!
- Zaraz cię osobiście stąd
wyprowadzę, będziesz sama stała na korytarzu! – dorzuciła jej ciotka.
- Nie obiecuj, nie obiecuj…
- pyskowała sobie Lexia, wyciągając z kieszeni sukienki zapalniczkę. – Bo ci
zaraz włoski podjaram, a szkoda, bo takie ładne…
TRZASK!
Po raz drugi dnia
dzisiejszego, wbrew ostrzeżeniu komisarza, pani Gordon przyskoczyła do
dziewczynki, ale tym razem zamiast uderzenia w policzek, wsoliła jej kilka
klapsów w tyłek.
- I to się należało, bardzo
dobrze! – poparł żonę pan Gordon.
- A jeszcze raz coś
zapyskujesz, to… - uniosła się gniewem kobieta, lecz nie zdążyła dokończyć
groźby, bo Katie z kosmiczną prędkością odskoczyła od biurka Kincaida i rzuciła
się na siostrę z pięściami:
- Co ty robisz mojej
córci?!! Chcesz się ze mną poszarpać przy panach policjantach?!!
- Proszę tu wracać! –
ryknął ledwo żywy Nayer. Ares, skulony pod jego biurkiem, przyglądał się z
niepokojem tej scenie rodzinnej.
- Wychowałaby pani córkę!
– wrzasnął Martin, cały spocony. – Jeszcze pani broni tego nieznośnego bachora!
- Mamo, wyrżnij Martinowi w
pysk! – zapłakała Lexia, słysząc to.
- Ty coś jeszcze do mnie
sapiesz?! – Podszedł do niej blondyn. – Dla ciebie „panu Martinowi”, gówniaro!
- Panie komisarzu, córkę mi
biją! – krzyknęła Katie do Nayera.
- Skoro matka nie potrafi
wychować córki, to się nie dziwię! – odparł czarnowłosy.
- Otóż to! – przytaknęła mu
pani Gordon, biorąc się pod boki. – Sam pan komisarz widzi!
- Co widzi?! Co widzi?! –
Katie spurpurowiała na twarzy z wściekłości. – Biją tu maleństwo, a wy co?!
Panie komisarzu, za kratki z tą kobietą! – Wskazała na własną siostrę.
- Proszę natychmiast tutaj
wrócić – rzekł groźnie Nayer. – A za karygodne zachowanie córki tylko pani
ponosi winę.
- Cooo?! Moja córeczka
bardzo dobrze się zachowuje, a jak pan komisarz twierdzi inaczej, to chyba
oczadział!!!
- Jak nic oczadział! –
potwierdziła Lexia. – Wszyscy tutaj oczadzieli, jasna ich mać była zasrana!
- Dosyć tego chamstwa! –
Kincaid wstał. – Proszę, aby pani opuściła to biuro razem ze swoją córką.
- Brawo – szepnął Martin.
- Nie pozostanę ani chwili
dłużej pod tym dachem! – oznajmiła wzburzona i wzgardzona Katie i razem z
Lexią, dumnie opuściły to pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
Po ich wyjściu, wszyscy na spokojnie sobie porozmawiali.
Policjanci dowiedzieli się, że mała Lexia jest postrachem zarówno w szkole, jak
i w rodzinie. Miewa ataki szału, wszyscy jej nadskakują, bo zwyczajnie się jej
boją. Ostatnimi czasy zaatakowała swoją koleżankę w szkole, dotkliwie bijąc ją
na szkolnej świetlicy.
Nayer odwiedził szkołę Lexii nazajutrz. Nagranie ukazujące
siedmioletnią dziewczynkę w furii, bezlitośnie bijącą koleżankę drewnianą
lalką, zrobiło na nim niemałe wrażenie. Twarz dziewczynki nie była twarzą dziecka,
oczy miotały błyskawice, wąskie usta wykrzywiały się w nienawistnym grymasie.
Kincaid z przerażeniem patrzył na siłę, z jaką siedmiolatka uderzała
zakrwawioną uczennicę, a później jak wyrywała się dwóm kobietom, wykrzykując pod
ich adresem jakieś niecenzuralne groźby.
I wtedy do jego umysłu wtargnęło przerażające podejrzenie.
Tym bardziej przerażające, że mogło się okazać prawdziwe. Dowiedział się od
nauczycielek, kiedy Lexia kończy lekcje i postanowił na nią zaczekać. Wyszli z
Aresem na zewnątrz, gdzie Kincaid usiadł na jednej z ławeczek, a pies położył
się obok na trawie. Mężczyzna podwinął rękawy zwiewnej, białej koszuli, bo
słońce mocno prażyło i smutno podparł brodę na ręce. Wiedział, że rozmowa z
małą będzie niewesoła.
Była godzina druga po południu, kiedy rozległ się dzwonek
kończący ostatnią lekcję dziewczynki. Ares tarzał się wesoło na trawie, a
opalony, czarnowłosy mężczyzna wstał, uważnie patrząc na dzieci wybiegające ze
szkoły. Ona jednak nie dała się nie zauważyć. Szła samotnie, powoli, spod byka
zerkając na pozostałych uczniów. Na plecach dźwigała wielki, kolorowy
tornister. Podążała w stronę bramy wyjściowej, powiewając swoimi długimi,
rozpuszczonymi włosami w jasnobrązowej barwie.
- Lexia! – zawołał głośno
Nayer. – Lexia!
Siedmiolatka obejrzała się
na dźwięk swojego imienia. Wydawała się zaskoczona jego widokiem i jakby
odrobinę przestraszona.
- Czego? – warknęła
niemiło, zatrzymując się.
Kincaid nie zraził się tym
razem. Nie zwracając uwagi na jej wrogie podejście, podszedł do niej blisko i
wziął ją za rękę.
- Chodź na chwilkę, musimy
porozmawiać – powiedział.
- A o czym? – Lexia
wytrzeszczyła oczy, ale Nayer poczuł, że zadrżała jej dłoń, którą ściskał w
swojej.
- Chyba wiesz o czym –
rzekł, uśmiechając się smutno. – Prawda?
Nie odpowiedziała, ale
pozwoliła się zaprowadzić na jedną z ławeczek, przy której wciąż leżał Ares. Usiadła
i wbiła spuszczone powieki w swoją zieloną spódniczkę.
- Tej nocy, kiedy umarł
Liam, nie spałaś, prawda? – To było bardziej stwierdzeniem niż zapytaniem.
Lexia popatrzyła dziwnym
wzrokiem w jasne, smutne oczy mężczyzny.
- Skąd wiesz? –
odpowiedziała pytaniem.
- Bo gdybyś spała, nie
słyszałabyś, że wszedłem do twojego pokoju. Wyciągnąłem do ciebie rękę, ale nim
zdążyłem cię dotknąć, zerwałaś się z dzikim wrzaskiem. A to świadczy o tym, że
wyczułaś czyjąś obecność przy sobie i usiłowałaś się bronić. Śpiąca osoba nie
tak by zareagowała. Śpiąca osoba obudziłaby się dopiero, gdy zostałaby
dotknięta. Ja natomiast nie zdążyłem tego zrobić.
Dziewczynka długo nic nie
mówiła, ale zerknęła na niego z nieukrywanym podziwem.
- Niezły jesteś – mruknęła
po chwili, po czym westchnęła i wbiła zielone spojrzenie w dal. – Tak,
rzeczywiście nie spałam i doskonale słyszałam, gdy wchodziłeś do pokoju –
potwierdziła. – Ty, twój pies i moja ciotka. Czy to zmienia jednak postać
rzeczy?
- Bardzo – odpowiedział
Nayer, kiwając głową. – Twoja ciocia zeznała, że słyszała w tym czasie odgłosy
kroków na górze. Zadziwiające, że kroki były leciutkie i szybkie, mogące
należeć do dziecka… Na przykład do małej, szczupłej i bosej dziewczynki… -
Kincaid mówił powoli, z satysfakcją patrząc na reakcję dziecka. – A ty nie
spałaś... Nie sądzisz, że to w pewien sposób łączy się ze sobą?
Lexia pobladła jak ściana i
zadrżała na całym ciele. Dłonie, splecione w koszyczek na kolanach, zacisnęła
tak mocno, aż pobielały jej kostki. Ale szczerze powiedziawszy, Nayer nie
spodziewał się, że te zatwardziałe i nad wiek dojrzałe dziecko pęknie tak
szybko. Jakże się zdziwił, gdy dziewczynka przemówiła tymi szokującymi słowami:
- Tak, to ja zabiłam Liama
– szepnęła, uparcie patrząc w swoje kolana. – Chyba niechcący. Bo w grach
komputerowych postacie zawsze wstają, nawet jak dźgnie się ich nożem. A Liam
nie chciał ze mną zagrać, wolał pójść spać… To się wkurzyłam, nie?
Nayer musiał najpierw
oswoić się z tą bolesną prawdą, zanim się odezwał.
- Opowiedz jak to zrobiłaś
– poprosił, patrząc na nią mimo wszystko łagodnie i ze współczuciem.
Zatem siedmiolatka zaczęła
mówić:
- Normalnie mnie
zdenerwował tym, że nie chciał grać. Wpadłam w szał. Poszłam do kuchni i
wzięłam nóż… A potem… Normalnie go pocięłam… Jak na filmach. – Lexia wzięła
głęboki wdech. - Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że przesadziłam i Liam nie
żyje. Otworzyłam więc okno i wyskoczyłam przez nie z tym nożem. Było nisko,
więc nic mi się nie stało. Pobiegłam daleko na pole i zakopałam ten nóż.
Zobacz, nie mogłam doczyścić. – Brązowowłosa podstawiła mu pod nos swoje
drobne, malutkie rączki.
Nayer z bólem patrzył na
zanieczyszczone czarną ziemią paznokcie dziecka. Brakowało mu słów. Z coraz
większym niedowierzaniem słuchał historii Lexii. Wydawało mu się, że to się nie
dzieje, że ta prześliczna istotka siedząca obok niego nie mówi prawdy, a śmierć
małego Liama to zwyczajny koszmar.
- Wróciłam do domu przez to
okno. Zdjęłam buty i szłam przez pokój na boso, aby nie zbudzić ciotki śpiącej
na dole. Potrafię chodzić cicho jak kot… Niestety, w pewnym momencie
zaskrzypiała podłoga, a ja się przestraszyłam, że usłyszała to ciocia.
Spanikowałam i drogę do swojego pokoju pokonałam biegiem. I to zapewne te kroki
usłyszała ciotka. Gdybym nie biegła, ciotka niczego by nie usłyszała i nikt
nigdy by się nie dowiedział prawdy.
Nayer długo nic nie mówił.
Odrzucił swoją czarną głowę do tyłu i zamknął na chwilę oczy, usiłując dojść do
siebie. W tym samym momencie poczuł, że siedmiolatka objęła go jedną rączką i
wtuliła twarz w jego ramię.
- Przepraszam – wyszeptała,
zaczynając cicho płakać.
Objął ją i mocno do siebie
przytulił.
- Mnie nie musisz
przepraszać – odrzekł, delikatnie i uspakajająco kołysząc dziewczynkę w swoich
ramionach. – Przeproś swoją ciocię, mamę i przede wszystkim… Liama.
- Ale jak? – chlipnęła
Lexia, lekko się odsuwając i wbijając w jego twarz zrozpaczone, załzawione
oczy. – Przecież on nie żyje!
- Zawsze możesz pójść na
cmentarz i mu to powiedzieć… Na pewno będzie ci lżej. –
Nayer wstał i wziął małą za rękę. – A teraz chodź, pojedziemy do twojej mamy.
Rodzinę Lexii ogarnęły jeszcze większe niedowierzanie i
czarna rozpacz, gdy dowiedzieli się, że to ona w rzeczy samej pozbawiła życia
małego chłopca. Będąca w szoku dziewczynka nie pamiętała konkretnego miejsca
zakopania narzędzia zbrodni, a pole za domem państwa Gordonów było rozległe. Z
pomocą przyszedł Ares, któremu dano do powąchania zakrwawioną piżamkę chłopca.
Owczarek bez trudu odnalazł miejsce, gdzie siedmiolatka zakopała nóż.
- Jestem od was starszy –
rzekł Will, stając pomiędzy Martinem a Nayerem na szerokim polu. – I więcej się
w życiu napatrzyłem. Ale jak żyję, nie widziałem tak nawiedzonego bachora. –
Wskazał ruchem głowy na bladą Lexię, stojącą obok swojej mamy i patrzącą z
wściekłością na wydobywany spod ziemi nóż. Już nie była smutna ani zapłakana. –
Na jakim świecie my żyjemy? Dzieci zabijają dzieci.
Czarnowłosy uklęknął obok
swojego psa.
- A ty, Ares? – zapytał,
czyszcząc mu dłonią nos ubrudzony ziemią. – Widziałeś w ciągu swojego
dwuletniego życia podobne dziecko?
Ares nie widział. Siedział
na glebie, pozwalał czyścić sobie nos i oczyma wielkimi jak pięciozłotówki
wpatrywał się w Lexię, która właśnie zaczynała wyzywać swoją matkę i o coś się
wykłócać. Wyrzuty sumienia bardzo szybko ją opuściły. Pies burknął coś
protestującego pod nosem, a potem z rozmachem podał łapę swojemu panu,
uderzając go przy tym lekko w kolano.
- Dzięki, fajne łapsko. –
Nayer potrząsnął trzymaną w dłoniach łapą owczarka. – Ale nie rozczulajmy się
zbytnio, jesteśmy na służbie i nie wolno nam wymiękać. Zabieraj tę łapę. –
Mężczyzna wstał i otrzepał spodnie z ziemi. Następnie widząc żałosne, brązowe
spojrzenie owczarka, pochylił się i zbliżył swoją twarz do jego ucha: – Nie
miej takiej smutnej miny, przecież dobrze wiesz, że w domu się poprzytulamy!
Owczarek zamachał puszystą
kitą w odpowiedzi, po czym skierował się w stronę stojących w oddali
samochodów. Spieszno mu było do przytulanek, zabawy i smacznego obiadu
znajdującego się w domu.
CDN
Przeczytałem już wczoraj, ale musiałem sobie wszystko poukładać. Nie będę słodzić, lukrować, spojrzę na to obiektywnie i sprawiedliwie. Straszny początek, ale chyba nie będzie źle.
OdpowiedzUsuńNajpierw to, co mi się podobało. Po pierwsze, dużo humoru. Począwszy od pierwszych scen. Będę to podkreślać, ale uwielbiam takie momenty. Właściwie przez większą część tego rozdziału bez przerwy się śmiałem. Kapryśne zachowanie Lexii i jej bezczelne komentarze - po prostu genialne. No i jeszcze ta przygłupia matka, ale takich idiotek na świecie nie brakuje. Wspomnienie o"przytulankach" skojarzyło mi się z moją słynną prezentacją i poprawiło mi humor. Innym mocnym puntem tekstu były sceny walki, taki lekki "catfight". Policzki, bójki - mój żywioł. Miałem nadzieję, że ciotka odda tej małej żmii i się nie zawiodłem. Motyw upiornego dziecka o anielskiej twarzy był bardzo ciekawy. Lubię, kiedy bestia ukrywa się pod niepozorną powłoką.
W ogóle wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jedna rzecz. Brakowało mi jakiejkolwiek kary dla morderczyni. wiem, że zabójczynią była siedmiolatka, ale nie podoba mi się, że wszystko wróciło do normy. Mogła na koniec wpaść pod autobus albo chociaż zostać wrzuconą do kosza niemieckiego. Wiem, że nie ma sprawiedliwości na świecie (nawet często w moich tekstach jej nie ma), ale miałem nadzieję na jakąś nauczkę dla tej małej flądry. Podziwiam cierpliwość policjantów. Niejeden mając broń, nie zawahałby się jej użyć.
Odcinek podobał mi się dużo bardziej niż poprzednie, ale znów dam 5. Ocenę obniżam o 1 stopień za "zbrodnię i (nie)karę".
Wyatt
Po pierwsze standardowo dziękuję za poświecenie mi czasu i uwagi, to naprawdę dużo dla mnie znaczy. :)
UsuńPo drugie, wiem, wiem, moja wina z tym, że Lexia nie została ukarana, przyznaję to otwarcie. :) Ale to tylko dlatego, że nie znam się na prawie i nie miałam zielonego pojęcia co oni mogli zrobić z dzieckiem - mordercą. Przecież za kratki takiego malucha raczej się nie wsadza... I dlatego wolałam pominąć tę kwestię, aby się nie błaźnić. :D A wymyślać bzdur też nie chciałam ani jej uśmiercać. :)
Po trzecie, cieszę się, że się śmiałeś przez większość rozdziału - o to właśnie chodziło, miało być momentami zabawnie i fajnie, że się udało. :) Domyślałam się również, że akcje z bójkami i policzkami przypadną Ci do gustu. :) Postaram się o więcej takich momentów w przyszłości. :) Co do "przygłupiej matki" jak to fajnie określiłeś, to jest to kobieta wzięta z życia, znam taką jedną mamuśkę dziecka, które uczęszcza do przedszkola, gdzie odbywam praktyki. :) Ciągle tylko: "Moja córcia to, moja córunia tamto", wytrzymać nie idzie. :)
Dziękuję za ocenę, 5 to dla mnie wielki zaszczyt. :) Trzymaj się, pozdrawiam! :)
Mogli ją wysłać do jakiegoś ośrodka, psychologa/psychiatry, bo jej zachowanie nie było normalne.
UsuńMnie to dziecko nie śmieszyło, tylko strasznie denewrowało. Zaczęłam w sumie podejrzewać, ze to ona zabiła już jak się okazało ze jest taka chamska i niewychowana. No, ale niestety są na tym świecie takie bahory i tacy tępi rodzice. Podobało mi się ze poruszyłaś problem gier komputerowych. Nie tyle mi chodzi o kwestię morderstwa, ale przemocy. Naooglądają się te dzieci takich rzeczy, a potem się zachowują jak się zachowują. Końcówka chyba troszkę na szybko robiona, bo bardzo szybko zrobiłaś przejście od takiej tragedii, do pysznego obiadku. :) No, to chyba tyle w kwestii mojej opinii. Opowiadanie ogólnie podobało mi się.
OdpowiedzUsuńCherry
Bardzo dziękuję, każda opinia jest dla mnie bardzo cenna. :) Wiadomo, że każdy reaguje inaczej, inni się śmieją, inni denerwują, każdy jest inny. :) Końcówka w sumie jest jaka jest, nie robiłam jej na szybko, tak jakoś wyszło. :) Dzięki, pozdrawiam! :)
UsuńZacznę od postaci Lexii - mam podobne odczucia jak Cherry, denerwowała mnie ta siedmiolatka. Jej zachowanie, ta nadpobudliwość i agresja są wręcz przerażające. Już dawno powinien się zająć tym psycholog, ale tu mamy szereg zaniedbań mamuśki "idealnej". Aż dziwne, że tak ślepo stała murem za swoim dzieckiem (miłość rodzicielska, rozumiem, ale to raczej nie polega na stałym przytakiwaniu i pobłażaniu pomimo wszystko), nie wspominając już o tym, że pozwalała się tak poniżać... siedmiolatce! Jak dla mnie postać komiczna, ale jednocześnie tragiczna.
OdpowiedzUsuńCo do sceny na komendzie i tego całego zamieszania związanego z niesforną dziewczynką - chapeau bas! Naprawdę trudna scena do napisania, ale z tego co widzę, dałaś radę. Przy czymś takim bardzo łatwo się zgubić, a wtedy już cała reszta nie jest taka, jak powinna. Ty jednak zdołałaś tego uniknąć i poprowadziłaś to jak należy. Nie dziwi brak cierpliwości ciotki i policjantów. Jak pisałaś w dziale "Postacie", Nayera nie jest łatwo wyprowadzić z równowagi, a tym razem nawet on ledwie trzymał nerwy na wodzy. To tylko dowodzi jak ciężko było wytrzymać z tym dzieckiem.
Niby tutaj dość absurdalne rozwiązanie sprawy (żeby siedmioletnie dziecko zabiło?!), ale takie rzeczy niestety dzieją się na tym świecie w dzisiejszych czasach. I jak wspomniała Cherry, poruszyłaś problem gier komputerowych - gdzie właśnie ktoś może nie poczuć różnicy i zapomni, że w rzeczywistości nie mamy kilku żyć jak bohater, co pokazałaś w tym opowiadaniu. Ukłony za to, że nie boisz się poruszać poważnych tematów.
Jeszcze o policjantach, konkretnie dwóch - Ares wykazał się pomysłowością, kiedy Nayer szarpał się z Lexią, a sam właściciel psa świetnie skojarzył fakty oraz pokazał swą spostrzegawczość (przypuszczalny sen dziewczynki i jej reakcja, kiedy chciał ją dotknąć).
Ta rozmowa Nayera z Aresem na koniec - świetna. Język i styl, jak już pisałem, bardzo mi się podobają. Całość bardzo dobra, czyli na 5 w skali szkolnej. Dodam jeszcze tylko, że tytuł trafiony, pasuje do zachowania Lexii.
Pozdrawiam, Bari
Tak dokładnie, psycholog ani nikt inny nie wchodził w grę, bo mamusia uważała swoją córkę za najzupełniej normalną dziewczynkę i nie pozwoliłaby na żadne terapie. :)
UsuńCo do sceny na komendzie, dziękuję za wszystkie pochwały, kłaniam się, cała przyjemność po mojej stronie. :) No i jesteś niezwykle spostrzegawczym czytelnikiem, nic nie uszło Twojej uwadze, najbardziej się cieszę, że zauważyłeś spostrzegawczość Nayera w związku z tym snem. :) Bo właśnie chciałam, by facet się popisał hehe. :) Co do gier komputerowych to pomysł przyszedł jakoś tak nagle, ale wyszedł całkiem nieźle i trochę z morałem, także jest okey. :) Szczerze wątpiłam, że zwrócicie na to uwagę, ale zwróciliście. :) Tytuł jak najbardziej trafiony, zgadzam się, to prawdziwe "szatańskie dziecko" było. :)
I kolejna piąteczka do mojej kolekcji, bardzo pięknie dziękuję za wszystkie pochwały. :)
Mogliby przecież zagrozić matce odebraniem praw rodzicielskich, bo w końcu ona sama ją tak wychowała. Na pewno by zmiękła.
UsuńPowiem szczerze że nie spodziewałam się pomysłu aby siedmioletnie dziecko było mordercą, aczkolwiek bardzo mi się ten pomysł spodobał :D Fajnie poruszony temat "nieogarniętych mamusiek" i gier komputerowych.
OdpowiedzUsuń"rozmowy" Aresa z Nayer'em " są takie prawdziwe, nie sztuczne.
Podziwiam Cię za to *.*.
. Minusem tego rozdziału jest to iż Lexii nie została w żaden sposób ukarana.a można to było zrobić nie znając prawa..
ale porównując Twoje błędy do moich, to to jest nic :D
[nwm kiedy rozdział pojawi się u mnie ale cierpie na brak weny i czasu ]
pozdrawiam i życzę weny :)
Lucynka z http://ka-opowiadanka.blogspot.com/
Hej:)
OdpowiedzUsuńDługo zanosiłam się z myślą, żeby zacząć czytać Twojego blooga, Twój dzisiejszy wpis mnie zmobilizował, żeby tutaj wreszcie zajrzeć. Szczerze nie spodziewałam się takiej akcji i napięcia. Wow brak mi słów. Super rozwijasz akcję, że czyta się to z zapartym tchem (przynajmniej ja). Sam pomysł na morderstwo przez tą dziewczynkę, fajny. W sumie od początku ją podejrzewałam, jej dziwne zachowanie dało się wyczuć. Przykre jest, że w rzeczywistości są takie dzieci, nad którymi nie idzie zapanować, a świat gier to dla nich rzeczywistość.
Czytam dalej :)
Pozdrawiam Anka :)
Zatem bardzo dziękuję, miło mi, że tutaj jesteś. :) Takie ciepłe słowa zawsze motywują do dalszego pisania! :)
UsuńTak, Lexia od początku dawała w kość. :) I niestety masz rację - w rzeczywistości również takie dzieci istnieją.
To ja też przechodzę dalej, aby Ci odpisać. :)