wtorek, 15 października 2013

Rozdział 3 – Szatańskie dziecko


            Była późna noc, kiedy ciszę w mieszkaniu komisarza Kincaida przerwał głośno dzwoniący telefon. Nayer z trudem otworzył zaspane oczy i stwierdził, że jeszcze ciężej mu było oddychać. Bowiem na jego klatce piersiowej leżało coś dużego, miękkiego i futrzastego.
- Ares… - wymówił z trudem mężczyzna, usiłując jednocześnie zrzucić psa z siebie. – Ares, rusz się, nie mogę oddychać…
Owczarek z pomrukiem pełnym pretensji przeturlał się na wolną stronę łóżka i głośno zachrapał, wciągając powietrze.
- Nie śpij. – Nayer zaczął szturchać go łokciem w plecy. – Nie śpij, idź po telefon. Słyszysz? Ares, do ciebie mówię. Idź po telefon. To rozkaz.
W odpowiedzi, pies zachrapał jeszcze głośniej. Nayer usiadł na łóżku, usiłując się rozbudzić. Wszędzie panowały egipskie ciemności, a wolał nie ryzykować rozwaleniem sobie głowy po ciemku.
- Ares, lecisz po komórę, co? – Mężczyzna postanowił jeszcze raz spróbować z owczarkiem. – Kupię ci bułkę z kiełbaską.
Zero reakcji.
- Dwie bułki?
Zero reakcji.
- Trzy bułki i to moje ostatnie słowo.
Ares w mgnieniu oka zerwał się z łóżka, podreptał w stronę kuchni, po czym wrócił do swojego pana z telefonem w pysku.
- Bardzo dziękuję, miły jesteś – rzekł z przekąsem Nayer, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.
***
         Martin stał w ogrodzie sam, nieco na uboczu. Głęboko oddychał i przyciskał dłonie do skroni. Na ulicy paliły się latarnie, był środek nocy. Przed pięknym, luksusowym domem stało już kilka radiowozów, policjanci otaczali posesję. Ares z rozpędem wyskoczył z auta i biegiem ruszył do drzwi wejściowych. Nayer zatrzymał się przy śmiertelnie bladym koledze.
- Martin, wszystko okey? – zapytał, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie za bardzo – wyznał ten szczerze, unosząc na niego swoje brązowe oczy. – Uwierz mi, że ten widok do najpiękniejszych nie należy.
- No, skoro już ciebie ruszyło, to rzeczywiście za wesoło na pewno nie jest! – Nayer ruszył za psem do środka domu. W korytarzu tłoczyli się policjanci, a w salonie siedziała na kanapie kobieta. Ciemnowłosa, ubrana tylko w błękitny szlafrok, głośno płakała i zawodziła, ukrywając twarz w dłoniach. Obok niej siedział Will, usiłując się czegoś dowiedzieć. Widząc komisarza, wstał i zbliżył się do niego.
- Mamy zamordowane dziecko – wyjaśnił w ramach powitania. – Na górze w pokoju jest ciało. To jego matka. – Wskazał na szlochającą kobietę. – I to ona odnalazła zwłoki. W stanie, w jakim teraz jest, niełatwo się z nią rozmawia.
Nayer patrzył jeszcze przez chwilę na panią w szlafroku.
- Dobra – podjął decyzję. – Ja idę na górę, a ty postaraj się ją uspokoić, bo będę chciał sam z nią pogadać.  
         Wszedł po wysokich schodach, prowadzących na piętro. Znajdowały się tu dwa pomieszczenia, drzwi z prawej były zamknięte i to przy nich natychmiast zatrzymał się Ares. Natomiast te z lewej były otwarte, dochodziły stamtąd ludzkie głosy i odgłosy fleszy. Tam skierował się Nayer. W środku, oprócz ekipy policjantów, był już obecny doktor Cliffe.
- Matko Boska… - jęknął komisarz, na widok, który mu się ukazał.
         Na łóżku leżało niewielkie ciałko, okrutnie pokaleczone, całe we krwi. Ciężko było dostrzec w zamordowanym dziecku cokolwiek innego, oprócz oblewającej go szkarłatnej cieczy. Jasna pościel również była ubrudzona krwią, podobnie jak ściany. Nayer nie dziwił się teraz reakcji Martina, jemu samemu zrobiło się przez chwilę niedobrze. Kto mógł tak okrutnie zamordować małe dziecko?
- Chłopiec, lat siedem – poinformował głośno patolog, poprawiając okulary na nosie. – Zadźgany jakimś ostrym narzędziem, rany wskazują na to, że był to nóż. Pokaleczony na całym ciele, choć niepotrzebnie. Pierwszy cios już był śmiertelny. Więcej ci powiem po sekcji.
- Od jak dawna nie żyje? – zapytał jeszcze Nayer.
- Od niecałych dwóch godzin. To ja się stąd zmywam, na razie.
Czarnowłosy również wyszedł za doktorem. Naprzeciwko pokoju zabitego chłopca, siedział uparcie Ares i skrobał sobie futrzastą łapką w zamknięte drzwi. Wolno i spokojnie obejrzał się na Nayera, jakby chciał powiedzieć: „Tutaj coś jest, ale to może zaczekać, rób swoje”. Dlatego mężczyzna podszedł do niego i położył mu dłoń na głowie:
- Idę porozmawiać z matką chłopca i zaraz tu przyjdę. Okey?
Ares odmruknął w odpowiedzi i dalej zaczął sobie skrobać w zamknięte drzwi.
         Nayer lekko zbiegł na dół po schodach i w korytarzu zderzył się z Willem.
- Nic z tego, nie udało mi się jej uspokoić – powiedział policjant ze zrezygnowaniem, mając matkę chłopca na myśli. – Raczej nie uda jej się z nami współpracować.
- Zobaczymy – odparł mężczyzna i wszedł do salonu, oświetlonego tylko mdłym blaskiem lampki nocnej.
Kobieta wciąż siedziała w tej samej pozycji: zgarbiona, ukrywając twarz w dłoniach. Łkała, jej ciałem wstrząsały silne dreszcze. Nayer w sekundzie przemierzył pokój, kucnął naprzeciwko płaczącej i ufnie położył swoje dłonie na jej kolanach.
- Cii… Już spokojnie, niech pani nie płacze – zaczął ją uspokajać. – Ja wiem, co pani czuje, doskonale to rozumiem i tym bardziej ubolewam nad tym, że musi przez to pani przechodzić…
Spod opalonych rąk wyłoniły się wielkie, orzechowe, pełne łez oczy kobiety.
- Zabito panu kiedyś dziecko? – chlipnęła cicho.
Nayer ujął jej zimne dłonie w swoje ręce.
- Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Zapłakana pani wydała z siebie triumfalny okrzyk.
- W takim razie niczego pan nie rozumie! – Prawie krzyknęła.
- Nie, dziecka mi nie zabito – powtórzył czarnowłosy mężczyzna, kojąco gładząc dłonie zrozpaczonej kobiety. – Ale trzy miesiące temu została zamordowana moja narzeczona. Upozorowali wypadek samochodowy.
Orzechowe oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- W takim razie rzeczywiście pan rozumie mój ból – odparła matka chłopca, pociągając nosem i wycierając oczy przedramieniem, nie chcąc wysuwać swoich zimnych rąk z ciepłych dłoni komisarza. – I co pan wtedy zrobił? – spytała ciekawie, wbijając w niego błagalne spojrzenie.
Nayer westchnął.
- Skupiłem się na tym, by pomścić Sandrę. Zależało mi, aby morderca jak najszybciej znalazł się za kratkami. Może mi pani wierzyć, że to pomogło mi przetrwać ten trudny czas… Jeżeli zechce pani z nami współpracować, szybciej odnajdziemy zabójcę pani dziecka i on nigdy już nikogo nie skrzywdzi.
Kobieta wytarła oczy do sucha i przytomniej przyglądnęła się mężczyźnie.
- Dobrze, chcę pomóc – oświadczyła stanowczym tonem głosu. – Dla mojego biednego synka.
Czarnowłosy uśmiechnął się łagodnie.
- Zatem proszę odpowiedzieć mi na kilka pytań – rzekł, po czym delikatnie zadał pierwsze: - Kto mieszka w tym domu?
- Ja, mój mąż i nasz synek Liam – odpowiedziała kobieta cicho i mimowolnie zadrżała z rozpaczy, wypowiadając imię nieżyjącego dziecka.
- Gdzie jest pani mąż?
- Pracuje na nocną zmianę. Ale ten pan… - Tu orzechowooka wskazała na Williama, stojącego w korytarzu i rozmawiającego przez telefon. – Ale ten pan powiedział, że po niego zadzwoni.
- Zatem na pewno to zrobi – zapewnił ją uspokajająco Nayer. – A teraz proszę mi opowiedzieć, jak to się stało i czy widziała pani coś niepokojącego.
Kobieta wzięła głęboki wdech i pociągnęła nosem.
- Wtedy jeszcze nie spałam, tylko oglądałam telewizję… - zaczęła mówić. – Była to już późna pora, dzieci od dawna spały. Kiedy wyłączyłam telewizor i położyłam się do łóżka, usłyszałam kroki na górze… Przestraszyłam się, że któreś z dzieci się obudziło i może czegoś potrzebuje. Zarzuciłam na siebie szlafrok i popędziłam na górę… A tam… Liam już nie żył… Mój kochany synek, o Boże, o Boże… - Matka na nowo zaczęła płakać.
- Spokojnie, proszę się uspokoić – mówił Nayer łagodnie. – Proszę mi wyjaśnić jedno. Powiedziała pani, że ma tylko jedno dziecko, a opowiadając, używała pani liczby mnogiej.
- Ach, tak. – Przypomniała sobie kobieta, wycierając oczy rękawem szlafroka. – Bo od tygodnia mieszka z nami moja siostrzenica, Lexia.  Jest w wieku Liama. Często w ten sposób „dzielimy” się dziećmi z siostrą. Ja podsyłam jej na trochę Liama, a ona mi czasami Lexię.
Nayer zbladł na twarzy.
- Chce mi pani powiedzieć, że to dziecko jest w pokoju na górze? – przeraził się, wstając.
- Tak – odparła spokojnie kobieta. – Śpi w pokoju po prawej. Ale niech pan komisarz się nie przejmuje, ona ma bardzo silną osobowość, nie z takich, co się boją.
Jednak Nayer miał rozległą wyobraźnię. Przed oczami już widział małą dziewczynkę, która zwabiona hałasem wychodzi ze swojego pokoju i co widzi? Swojego kuzyna zalanego krwią, panów niosących trumnę i tłok w domu. Czego jak czego, ale takiego widoku chciał za wszelką cenę zaoszczędzić niewinnemu dziecku w nocy. Dlatego tak bardzo przerażała go myśl, że siedmiolatka jest tam sama, możliwe, że płacze i się boi.
- Nalegam, aby do niej pójść, mogła się przecież obudzić – powiedział więc głośno.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, aby tam iść… - westchnęła kobieta – i jak się Nayerowi wydawało – niespokojnie i jakby ze strachem. Jednak wstała z kanapy, otuliła się szczelniej niebieskim szlafrokiem i ruszyła na górę, gdzie Ares wciąż cierpliwie czekał i skrobał w drzwi.
- Brawo, znalazłeś dziewczynkę, dobra robota. – Nayer pogłaskał owczarka po główce.
Potem we troje weszli do środka. Kobieta włączyła światło, a mężczyzna podszedł do łóżeczka, troskliwie przyglądając się śpiącemu dziecku. Lexia była najpiękniejszą dziewczynką, jaką miał okazję oglądać w całym swoim życiu. O zarumienionej, okrągłej twarzyczce, ciemnych, gęstych rzęsach, jasnobrązowych, długich włoskach i z rączkami pod głową, siedmiolatka wyglądała niczym prawdziwy aniołek. Tknięty nagłym impulsem, czarnowłosy wyciągnął swoją rękę, by pogłaskać małą ślicznotkę po główce. Niestety, gdy tylko zbliżył swoją dłoń…
- Aaaaa!!! – podniosła dziki wrzask Lexia, zrywając się i siadając na łóżku. – Aaaaa!!!
- Kochanie, nie bój się, to jest pan komisarz, a to jego pies! – Ciotka dziewczynki przyskoczyła do łóżka i usiłowała małą objąć.   
Nie udało się, dziewczynka silnie odepchnęła od siebie ręce kobiety.
- Nic mnie to nie obchodzi! – uświadomiła wrogo, patrząc nienawistnie na mężczyznę i psa. – Wypad z mojego pokoju! Powiedziałam! Ale już!
Nayer stał obok, nieco zaskoczony niegrzecznym zachowaniem tej pięknej dziewczynki.
- Nie dociera do was?! – Wciąż krzyczała Lexia, mrużąc z wściekłości swoje zielonkawe oczy. - Chcę spać! Zabieraj się stąd, ciotka, razem z tym facetem i futrzakiem! Won!
- Dobrze, koteńku, zaraz pójdziemy! – gruchała ciotka, sprawiając wrażenie, jakby bała się gniewu dziecka. – Ale najpierw powinnaś się o czymś dowiedzieć… Twojemu kuzynowi stała się bardzo duża krzywda…
- No i cóż mnie to obchodzi? – przerwała Lexia, krzyżując ramiona na swojej drobnej piersi.
- Kochanie, widzisz… On nie żyje. Twój kuzyn Liam nie żyje! – wykrzyknęła kobieta, zanosząc się płaczem.
Lexię ta wiadomość nie poruszyła.
- Ou… - Wytrzeszczyła tylko te swoje zielone oczka, otoczone wachlarzem ciemnych rzęs. – I na serio zdechł?
Ciotka załamała ręce.
- Umarł, kochanie, umarł! – poprawiła z rozpaczą. – Zdychają zwierzęta, a ludzie umierają.
Brązowowłosa wzruszyła drobnymi ramionkami.
- Wali mnie to – wyznała szczerze, po czym położyła się wygodnie i szczelnie zakryła kołdrą. – Wynocha i aby nikt mnie więcej tej nocy nie budził.
- Chodźmy, panie komisarzu! – Ciocia mocno chwyciła mężczyznę za rękę i prawie że siłą wyciągnęła z pokoju. Nayer zauważył, że była przestraszona. Czyżby ta kobieta bała się siedmioletniego dziecka? I dziwne, że pozwalała jej w ten sposób się do siebie odnosić. Czarnowłosy widział już niejednokrotnie niewychowane dzieci, ale Lexia pod tym względem przewyższała je wszystkie.
- Widzi pan, mówiłam, że ma silną osobowość – powiedziała tylko kobieta, ciaśniej otulając się szlafrokiem.
- Mhm – mruknął Nayer, darując sobie odzywkę, że dziecko najwyraźniej jest rozpieszczone i źle wychowane. – Poproszę o adres pani siostry, z nią także będę chciał porozmawiać.
         Dochodziło południe, słońce silnie dawało się we znaki. Nayer zdjął z niebieskich oczu ciemne okulary. Razem z Willem, Martinem i Aresem ruszyli do drzwi wejściowych. Dom siostry pani Gordon był ładny, ściany pomalowane były na zielono, a na parapetach stały doniczki z kwiatami.
         Właścicielka była bardzo sympatyczna. Nieco pulchna, o miłej, okrągłej twarzy, jasnych włosach upiętych w kok i żywych, zielonych oczach. Lexia była do niej bardzo podobna, Nayer od razu to zauważył. Kobieta ubrana była w kuchenny fartuch i domowe kapcie. Nakazała mówić sobie po prostu Katie. Jedno tylko było dziwne, wręcz nienormalne – miła pani nie okazywała żadnego smutku po śmierci swojego siostrzeńca Liama. Można powiedzieć, że w ogóle ją to nie ruszyło.
- Kawuni, herbatuni? – zaproponowała wesoło, wpuszczając panów do pokoju gościnnego.
- Nie, nie, dziękujemy – odparł za wszystkich Nayer, siadając na miękkiej sofie. – Nie mamy zbyt dużo czasu, chcemy tylko z panią porozmawiać.
Katie zamachała rękami w powietrzu.
- No gdzie tam będziemy siedzieć i rozmawiać o suchym pysku! – wykrzyknęła. – Idę zaparzyć kawusię! – I nim kto zdołał jej przetłumaczyć, że naprawdę nie mają czasu, kobieta pognała gdzieś w głąb domu, zapewne do kuchni.
         Nie minęła chwila, gdy drzwi do salonu otworzyły się i do środka pomieszczenia weszła mała dziewczynka w różowej sukience i rozpuszczonych, wijących się  włoskach. To ją Nayer widział tej nocy, najwyraźniej pani Gordon zdążyła już odwieźć małą do mamy. 
- Cześć – przywitali się z nią miło wszyscy mężczyźni.
Lexia tylko przez chwilę wydawała się speszona i zaskoczona gośćmi. Nie odpowiedziała na powitanie. Chmurnie stanęła na środku pomieszczenia i uważnie przyjrzała się panom swoimi przymrużonymi, kocimi oczami. W końcu przeniosła spojrzenie na Nayera i Martina, siedzących obok siebie na sofie.
- Ten stary dziad też z wami pracuje? – zapytała od niechcenia, wskazując ruchem głowy Willa, siedzącego na fotelu.
Kincaid i Denys popatrzyli z przerażeniem na kolegę.
- Na imię mam Will – oznajmił Will, nie chcąc najwyraźniej, by mała nazywała go „starym dziadem”. – A ty jak? – zagadnął, usiłując być miły.
- Mam to w nosie jak się nazywasz, dla mnie jesteś starym dziadem i na dodatek masz wkurzającą gadkę i nawet sobie nie myśl, że takiemu staremu dziadowi mam swoje szlachetne imię zdradzać!
Po tych słowach nastąpiła w pokoju przerażająca cisza. Wszyscy mężczyźni i pies obecni w pokoju, patrzyli na dziewczynkę z niedowierzeniem i zgorszeniem w oczach. Lexia jednak nie dała im ochłonąć po swojej niegrzecznej przemowie. Podeszła do Nayera, zaglądając we wnętrze jego rozpiętej, ciemnej marynarki.
-  A co ty tutaj masz? – zapytała ciekawsko, przekrzywiając swoją śliczną główkę.
- Ach, pistolet – zmieszał się nieco Nayer, starając się bardziej ukryć broń i mocniej ją wcisnąć pod marynarkę.
Oczy dziecka rozbłysły nagłym blaskiem.
- Pożycz mi go na dziesięć minut, zgoda?! – wykrzyknęła.
Kincaid nie mógł się nie roześmiać.
- A po co ci? – chciał się dowiedzieć.
Lexia machnęła głową w kierunku naburmuszonego Willa.
- Zastrzelę tego starego dziada, po co ma się do mnie rzucać?!! – I nim mężczyzna zdołał zareagować, zwinne, szczupłe palce dziewczynki w sekundzie wysunęły mu pistolet zza marynarki.
I w tym momencie to przestało być śmieszne. Przerażony Nayer padł na kolana przed dzieckiem, usiłując za wszelką cenę odebrać jej pistolet z rąk.
- Zostaw, puść, on jest naładowany! – krzyczał z paniką w oczach.
Lexia zaśmiała się diabolicznie, z całych sił ciągnąc pistolet do siebie:
- A czym niby mam strzelać?!! Pistoletem bez naboi?!! Zastanów się, co gadasz, głupolu!
Pot naszedł na czoło czarnowłosemu, gdy szarpał się z siedmioletnią dziewczynką. Nie mógł użyć zbyt dużo siły, bo groziło to ryzykiem, że pistolet wystrzeli. Mężczyzna cały czas kierował lufę pistoletu w siebie. Wolał nie myśleć, co by się stało z drobnym ciałkiem dziewczynki, gdyby wystrzeliło w nią. Sytuacja była tak przerażająca, że Willa z Martinem wmurowało w siedzenia. Zresztą, niczego nie mogliby zrobić, palce małej niebezpieczne błądziły obok spustu, w każdej chwili mogła strzelić.
- Zaraz zawołam twoją matkę! – ośmielił się wykrzyknąć Martin.
- A to sobie wołaj, dobra! – pyskowała zasapana dziewczynka, wciąż mocując się z bronią.
         Z opresji wybawił ich Ares. Cichutko zaszedł dziewczynkę od tyłu, po czym przyłożył do jej odsłoniętego karku swój wielki, wilgotny nos. Podziałało bez pudła. Lexia, zaskoczona nagłym dotykiem, pisnęła głośno i wypuściła broń z rąk. Nayer błyskawicznie schował pistolet głęboko za marynarkę. Nie mógł się jednak opanować:
- Ty nieznośny dzieciaku! – powiedział, wycierając pot z czoła. Był bardzo blady i roztrzęsiony, bądź co bądź, ale przed sekundą przez niego omal nie zginęło dziecko.
- Wołam twoją matkę! – Martin wstał, chcąc zawołać Katie zgodnie z wcześniejszą obietnicą i poskarżyć się na dziecko.  
- O, nie! Ja pierwsza ją zawołam! – wykrzyknęła rozdrażniona siedmiolatka, po czym niczym burza wypadła z salonu i przechyliła się przez barierkę chodów: - Mamo!!! – zawołała rozpaczliwie. – Chodź tutaj, szybko!!! Oni mnie biją i wyzywają!!!
- Cooo?!! – rozległo się z dołu. – Już tam idę!!!
Lexia zaczęła pokładać się ze śmiechu.
- Naiwna stara już tu lezie, ale macie przerąbane!!! – kwiliła ze szczęścia.
Nim ktokolwiek zdołał się odezwać, do salonu wpadła rozjuszona matka Lexii i to ze ścierką kuchenną w ręce. W jednej chwili przestała być sympatyczną, uprzejmą kobietą.
- Co tu się dzieje?! – wykrzyknęła, ciskając z oczu błyskawice.
- Stary dziad mi dokucza, blondas mnie bije, a ten od psa mnie wyzywa! – wyrecytowała jednym tchem Lexia, niczym wyuczoną lekcję.
- Coo?!! – Katie wpadła w furię. – Jak śmiecie w ten sposób traktować moją córeczkę?!!
- My jej nic nie zrobiliśmy! – wrzasnął Martin, wstając. – Ten bachor bezczelnie kłamie!
- Jak pan nazwał moją córcię?!! – Kobieta przyskoczyła do jasnowłosego, jakby chciała go uderzyć.
- Proszę się uspokoić i zabrać stąd swoją ukochaną córeńkę, abyśmy mogli spokojnie porozmawiać! – zirytował się też Nayer.
Ale o rozmowie nie było już mowy. Katie założyła niesforny kosmyk włosów za ucho, po czym dumnie uniosła głowę.
- Proszę stąd wyjść – powiedziała zimno, nawet na nich nie patrząc. – Przyjdę do biura o ile to będzie koniecznie, ale na pewno nie będę z panami rozmawiała w swoim domu, gdzie tak źle traktuje się moje dziecko.
Nie było sensu się kłócić. Mężczyźni skierowali się ku wyjściu, obrzucając Katie niechętnym spojrzeniem. Najeżony owczarek podreptał za nimi.
- Pa! – zawołała jeszcze Lexia, słodko się do nich uśmiechając.
         Na komisariat zostali zaproszeni członkowie rodziny zmarłego Liama oraz jego wychowawczyni. Pierwsza przyszła w rzeczy samej nauczycielka, młoda kobieta o pięknych, długich włosach, drudzy zjawili się rodzice chłopca, trzecia w drzwiach ukazała się Katie, trzymająca za rękę... Lexię.
- Nie miałam z kim zostawić dziecka – wyjaśniła kobieta z obrażoną miną i dumnie uniesioną głową do góry.
Trójka policjantów wymownie na siebie spojrzała, Ares zawarczał cicho ze swojego legowiska w kącie biura. Martin westchnął ze zrezygnowaniem.
- W porządku – odezwał się, patrząc na nadętą Katie. – Proszę wejść razem z dziewczynką.
Katie usiadła na krzesełku, obok swojej siostry i szwagra, a mała stanęła za nauczycielką.
- Dobrze, witam wszystkich. – Głos zebrał Nayer, stając za swoim biurkiem. – Sprawa zamordowanego Liama jest bardzo nietypowa, według waszych zeznań niczego dziwnego nie dostrzegliście, nic nie widzieliście, a w domu gdzie cały czas przebywała matka, zamordowano bez śladów dziecko. Nie mamy żadnych motywów, nie mamy narzędzia zbrodni, niczego. Dlatego chcemy porozmawiać z każdym z państwa jeszcze raz.
- Amen – zakończyła jego przemowę Lexia.
- Córko, bądź cicho – udzieliła się Katie.
- Zamknij ryja, starucho.
Matka nie zareagowała na bezczelną odzywkę córki. Wszyscy inni ze zgorszeniem popatrzyli na siedmiolatkę, wciąż uparcie stojącą za plecami nauczycielki Liama. Ale skoro matka nie zareagowała, nie było sensu się wtrącać w wychowanie dziewczynki. W tym czasie mała dyskretnie wyciągnęła zapalniczkę z kieszeni i zaczęła podpalać piękne włosy wychowawczyni.
- Okey, proszę zatem panią jako pierwszą tutaj do biurka. – Nayer zaprosił panią Gordon do siebie.
Ciemnowłosa posłusznie podeszła i usiadła na krzesełku.
- Twierdzi pani, że w noc śmierci Liama, słyszała pani jakieś kroki na górze, prawda?
- Tak, zgadza się – potwierdziła zapłakana kobieta. – Ale kiedy tam przyszłam, nikogo nie było. Żadnych jego śladów też nie dostrzegłam.
- Potrafi pani mi powiedzieć, czy te odgłosy kroków mogły należeć bardziej do mężczyzny czy raczej do kobiety?
Matka Liama zastanowiła się.
- Były… bardzo lekkie, szybkie… Na pewno była to osoba niezwykle szczupła… Chyba mężczyzna nie wchodzi w grę. Bardziej kobieta pasowałaby do tego rodzaju kroków. Śmiałabym nawet powiedzieć, że te kroki mogły należeć do dziecka. – Mówiąca uśmiechnęła się lekko z własnych słów. – Tak, wiem, że to niedorzeczne, ale tak właśnie było, panie komisarzu. Nic więcej podejrzanego nie słyszałam ani nie widziałam.
- Dziękuję pani, proszę teraz ciocię chłopca.
Pani Gordon wróciła na miejsce, a na krzesełku przy biurku komisarza zasiadła nadęta Katie. Nim zaczęli rozmawiać, odezwała się Lexia:
- Może to kosmici przylecieli, co? Bo skoro nie ma śladów ani niczego innego…
- Cicho! – krzyknął William, tracąc nerwy. – Nie odzywaj się niepytana!
- Kto pyta, nie błądzi – przypomniała mu dziewczynka ni z gruszki ni z pietruszki.
- Proszę cię, abyś była cicho – spróbował swoich szans Nayer.
- A prosi to się świnia, o!
- Na miłość boską! – Ciotka dziewczynki wstała, pociągnęła siedmiolatkę za rękę i uczyniła taki ruch, jakby chciała dać jej klapsa. Niestety, nie zdążyła…
TRZASK!
Lexia przy ogólnym przerażeniu obecnych, uderzyła swoją ciocię w policzek.
- Łapy przy sobie albo pożałujesz! – zagrzmiała, jej oczy zwężyły się groźnie w wąskie szparki.
- Jezu! – Martin z Willem podbiegli do obu kobiet, jednej małej i wściekłej, drugiej dorosłej i oburzonej. Will chwycił panią Gordon, a Martin szarpnął za rękę Lexię:
- Chcesz stąd wyjść, wredny dzieciaku?!
- A ty chcesz?!
TRZASK!
Ciotka oddała siostrzenicy policzek.
- Ty mała gówniaro! – wrzasnęła, zapominając, że obelga „gówniara” już sama w sobie oznaczała kogoś niedorosłego.  
- Auuuuaaa… - Lexia zalała się krokodylimi łzami i usiadła na krzesełku.
- Proszę o spokój, niech pani usiądzie i niech więcej nie dochodzi tu do rękoczynów. – Nayer już wychodził z siebie. Napił się zimnej wody ze szklanki i wbił błękitne spojrzenie w obrażoną Katie. – Może pani zauważyła coś nietypowego w siostrzeńcu?
- Nie.
- Miał z panią dobry kontakt? Może powierzał pani jakieś sekrety?
- Nie.
- Nie powierzał pani sekretów czy nie miał z panią dobrych kontaktów? – nie zrozumiał mężczyzna.
Katie otworzyła wymalowane na różowo usta, by odpowiedzieć, lecz w tym momencie…
- Aaa! – Rozległ się piskliwy, kobiecy krzyk. – Ty podstępna, mała żmijo!
- Co się tam dzieje? – Nayer aż się wychylił, a śpiący Ares obudził.
Pani nauczycielka wstała ze swojego krzesełka wielce oburzona. W obu rękach trzymała swoje piękne, jasne włosy, obecnie ze zwęglonymi i nadpalonymi końcówkami. Spojrzała błagalnie na czarnowłosego, szukając u niego ratunku.
- Jezu nazareński… Nie wytrzymam. – Kincaid bezsilnie podparł czoło rękami, po czym zerknął na swoich kolegów: – Zróbcie coś, przecież ja tu rozmawiam!
Martin i Will posłusznie stanęli obok nauczycielki i dziecka.
- Co tu się wyprawia do jasnej cholery? – chciał się dowiedzieć Martin.
Nauczycielka aż dostała krwistych rumieńców na twarzy:
-  To podłe dziewuszysko podpaliło mi włosy! Mają panowie pojęcie, ile lat je zapuszczałam?!! By ją szlag trafił! To nie dziecko, tylko wcielony diabeł!
- Coś pani ma do mojej córki? – spytała groźnie Katie ze swojego krzesełka przy biurku komisarza.
- Nie, na nią niech pani nie zwraca uwagi – doradził uspokajająco Will, po czym chwycił małą za rękę: – A ty, Lexia, zaraz oberwiesz, jak się nie uspokoisz, słyszysz?
- Spadaj, nic mi nie zrobisz!
- Zaraz cię osobiście stąd wyprowadzę, będziesz sama stała na korytarzu! – dorzuciła jej ciotka.
- Nie obiecuj, nie obiecuj… - pyskowała sobie Lexia, wyciągając z kieszeni sukienki zapalniczkę. – Bo ci zaraz włoski podjaram, a szkoda, bo takie ładne…
TRZASK!
Po raz drugi dnia dzisiejszego, wbrew ostrzeżeniu komisarza, pani Gordon przyskoczyła do dziewczynki, ale tym razem zamiast uderzenia w policzek, wsoliła jej kilka klapsów w tyłek.
- I to się należało, bardzo dobrze! – poparł żonę pan Gordon.
- A jeszcze raz coś zapyskujesz, to… - uniosła się gniewem kobieta, lecz nie zdążyła dokończyć groźby, bo Katie z kosmiczną prędkością odskoczyła od biurka Kincaida i rzuciła się na siostrę z pięściami:
- Co ty robisz mojej córci?!! Chcesz się ze mną poszarpać przy panach policjantach?!!
- Proszę tu wracać! – ryknął ledwo żywy Nayer. Ares, skulony pod jego biurkiem, przyglądał się z niepokojem tej scenie rodzinnej.
- Wychowałaby pani córkę! – wrzasnął Martin, cały spocony. – Jeszcze pani broni tego nieznośnego bachora!
- Mamo, wyrżnij Martinowi w pysk! – zapłakała Lexia, słysząc to.
- Ty coś jeszcze do mnie sapiesz?! – Podszedł do niej blondyn. – Dla ciebie „panu Martinowi”, gówniaro!
- Panie komisarzu, córkę mi biją! – krzyknęła Katie do Nayera.
- Skoro matka nie potrafi wychować córki, to się nie dziwię! – odparł czarnowłosy.
- Otóż to! – przytaknęła mu pani Gordon, biorąc się pod boki. – Sam pan komisarz widzi!
- Co widzi?! Co widzi?! – Katie spurpurowiała na twarzy z wściekłości. – Biją tu maleństwo, a wy co?! Panie komisarzu, za kratki z tą kobietą! – Wskazała na własną siostrę.
- Proszę natychmiast tutaj wrócić – rzekł groźnie Nayer. – A za karygodne zachowanie córki tylko pani ponosi winę.
- Cooo?! Moja córeczka bardzo dobrze się zachowuje, a jak pan komisarz twierdzi inaczej, to chyba oczadział!!!
- Jak nic oczadział! – potwierdziła Lexia. – Wszyscy tutaj oczadzieli, jasna ich mać była zasrana!
- Dosyć tego chamstwa! – Kincaid wstał. – Proszę, aby pani opuściła to biuro razem ze swoją córką.
- Brawo – szepnął Martin.
- Nie pozostanę ani chwili dłużej pod tym dachem! – oznajmiła wzburzona i wzgardzona Katie i razem z Lexią, dumnie opuściły to pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
         Po ich wyjściu, wszyscy na spokojnie sobie porozmawiali. Policjanci dowiedzieli się, że mała Lexia jest postrachem zarówno w szkole, jak i w rodzinie. Miewa ataki szału, wszyscy jej nadskakują, bo zwyczajnie się jej boją. Ostatnimi czasy zaatakowała swoją koleżankę w szkole, dotkliwie bijąc ją na szkolnej świetlicy.  
         Nayer odwiedził szkołę Lexii nazajutrz. Nagranie ukazujące siedmioletnią dziewczynkę w furii, bezlitośnie bijącą koleżankę drewnianą lalką, zrobiło na nim niemałe wrażenie. Twarz dziewczynki nie była twarzą dziecka, oczy miotały błyskawice, wąskie usta wykrzywiały się w nienawistnym grymasie. Kincaid z przerażeniem patrzył na siłę, z jaką siedmiolatka uderzała zakrwawioną uczennicę, a później jak wyrywała się dwóm kobietom, wykrzykując pod ich adresem jakieś niecenzuralne groźby.
         I wtedy do jego umysłu wtargnęło przerażające podejrzenie. Tym bardziej przerażające, że mogło się okazać prawdziwe. Dowiedział się od nauczycielek, kiedy Lexia kończy lekcje i postanowił na nią zaczekać. Wyszli z Aresem na zewnątrz, gdzie Kincaid usiadł na jednej z ławeczek, a pies położył się obok na trawie. Mężczyzna podwinął rękawy zwiewnej, białej koszuli, bo słońce mocno prażyło i smutno podparł brodę na ręce. Wiedział, że rozmowa z małą będzie niewesoła.
         Była godzina druga po południu, kiedy rozległ się dzwonek kończący ostatnią lekcję dziewczynki. Ares tarzał się wesoło na trawie, a opalony, czarnowłosy mężczyzna wstał, uważnie patrząc na dzieci wybiegające ze szkoły. Ona jednak nie dała się nie zauważyć. Szła samotnie, powoli, spod byka zerkając na pozostałych uczniów. Na plecach dźwigała wielki, kolorowy tornister. Podążała w stronę bramy wyjściowej, powiewając swoimi długimi, rozpuszczonymi włosami w jasnobrązowej barwie.
- Lexia! – zawołał głośno Nayer. – Lexia!
Siedmiolatka obejrzała się na dźwięk swojego imienia. Wydawała się zaskoczona jego widokiem i jakby odrobinę przestraszona.
- Czego? – warknęła niemiło, zatrzymując się.
Kincaid nie zraził się tym razem. Nie zwracając uwagi na jej wrogie podejście, podszedł do niej blisko i wziął ją za rękę.
- Chodź na chwilkę, musimy porozmawiać – powiedział.
- A o czym? – Lexia wytrzeszczyła oczy, ale Nayer poczuł, że zadrżała jej dłoń, którą ściskał w swojej.
- Chyba wiesz o czym – rzekł, uśmiechając się smutno. – Prawda?
Nie odpowiedziała, ale pozwoliła się zaprowadzić na jedną z ławeczek, przy której wciąż leżał Ares. Usiadła i wbiła spuszczone powieki w swoją zieloną spódniczkę.
- Tej nocy, kiedy umarł Liam, nie spałaś, prawda? – To było bardziej stwierdzeniem niż zapytaniem.
Lexia popatrzyła dziwnym wzrokiem w jasne, smutne oczy mężczyzny.
- Skąd wiesz? – odpowiedziała pytaniem.
- Bo gdybyś spała, nie słyszałabyś, że wszedłem do twojego pokoju. Wyciągnąłem do ciebie rękę, ale nim zdążyłem cię dotknąć, zerwałaś się z dzikim wrzaskiem. A to świadczy o tym, że wyczułaś czyjąś obecność przy sobie i usiłowałaś się bronić. Śpiąca osoba nie tak by zareagowała. Śpiąca osoba obudziłaby się dopiero, gdy zostałaby dotknięta. Ja natomiast nie zdążyłem tego zrobić.
Dziewczynka długo nic nie mówiła, ale zerknęła na niego z nieukrywanym podziwem.
- Niezły jesteś – mruknęła po chwili, po czym westchnęła i wbiła zielone spojrzenie w dal. – Tak, rzeczywiście nie spałam i doskonale słyszałam, gdy wchodziłeś do pokoju – potwierdziła. – Ty, twój pies i moja ciotka. Czy to zmienia jednak postać rzeczy?
- Bardzo – odpowiedział Nayer, kiwając głową. – Twoja ciocia zeznała, że słyszała w tym czasie odgłosy kroków na górze. Zadziwiające, że kroki były leciutkie i szybkie, mogące należeć do dziecka… Na przykład do małej, szczupłej i bosej dziewczynki… - Kincaid mówił powoli, z satysfakcją patrząc na reakcję dziecka. – A ty nie spałaś... Nie sądzisz, że to w pewien sposób łączy się ze sobą?
Lexia pobladła jak ściana i zadrżała na całym ciele. Dłonie, splecione w koszyczek na kolanach, zacisnęła tak mocno, aż pobielały jej kostki. Ale szczerze powiedziawszy, Nayer nie spodziewał się, że te zatwardziałe i nad wiek dojrzałe dziecko pęknie tak szybko. Jakże się zdziwił, gdy dziewczynka przemówiła tymi szokującymi słowami:
- Tak, to ja zabiłam Liama – szepnęła, uparcie patrząc w swoje kolana. – Chyba niechcący. Bo w grach komputerowych postacie zawsze wstają, nawet jak dźgnie się ich nożem. A Liam nie chciał ze mną zagrać, wolał pójść spać… To się wkurzyłam, nie?
Nayer musiał najpierw oswoić się z tą bolesną prawdą, zanim się odezwał.
- Opowiedz jak to zrobiłaś – poprosił, patrząc na nią mimo wszystko łagodnie i ze współczuciem.
Zatem siedmiolatka zaczęła mówić:
- Normalnie mnie zdenerwował tym, że nie chciał grać. Wpadłam w szał. Poszłam do kuchni i wzięłam nóż… A potem… Normalnie go pocięłam… Jak na filmach. – Lexia wzięła głęboki wdech. - Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że przesadziłam i Liam nie żyje. Otworzyłam więc okno i wyskoczyłam przez nie z tym nożem. Było nisko, więc nic mi się nie stało. Pobiegłam daleko na pole i zakopałam ten nóż. Zobacz, nie mogłam doczyścić. – Brązowowłosa podstawiła mu pod nos swoje drobne, malutkie rączki.
Nayer z bólem patrzył na zanieczyszczone czarną ziemią paznokcie dziecka. Brakowało mu słów. Z coraz większym niedowierzaniem słuchał historii Lexii. Wydawało mu się, że to się nie dzieje, że ta prześliczna istotka siedząca obok niego nie mówi prawdy, a śmierć małego Liama to zwyczajny koszmar.
- Wróciłam do domu przez to okno. Zdjęłam buty i szłam przez pokój na boso, aby nie zbudzić ciotki śpiącej na dole. Potrafię chodzić cicho jak kot… Niestety, w pewnym momencie zaskrzypiała podłoga, a ja się przestraszyłam, że usłyszała to ciocia. Spanikowałam i drogę do swojego pokoju pokonałam biegiem. I to zapewne te kroki usłyszała ciotka. Gdybym nie biegła, ciotka niczego by nie usłyszała i nikt nigdy by się nie dowiedział prawdy.
Nayer długo nic nie mówił. Odrzucił swoją czarną głowę do tyłu i zamknął na chwilę oczy, usiłując dojść do siebie. W tym samym momencie poczuł, że siedmiolatka objęła go jedną rączką i wtuliła twarz w jego ramię.
- Przepraszam – wyszeptała, zaczynając cicho płakać.  
Objął ją i mocno do siebie przytulił.
- Mnie nie musisz przepraszać – odrzekł, delikatnie i uspakajająco kołysząc dziewczynkę w swoich ramionach. – Przeproś swoją ciocię, mamę i przede wszystkim… Liama.
- Ale jak? – chlipnęła Lexia, lekko się odsuwając i wbijając w jego twarz zrozpaczone, załzawione oczy. – Przecież on nie żyje!
- Zawsze możesz pójść na cmentarz i mu to powiedzieć… Na pewno będzie ci lżej. – Nayer wstał i wziął małą za rękę. – A teraz chodź, pojedziemy do twojej mamy.
         Rodzinę Lexii ogarnęły jeszcze większe niedowierzanie i czarna rozpacz, gdy dowiedzieli się, że to ona w rzeczy samej pozbawiła życia małego chłopca. Będąca w szoku dziewczynka nie pamiętała konkretnego miejsca zakopania narzędzia zbrodni, a pole za domem państwa Gordonów było rozległe. Z pomocą przyszedł Ares, któremu dano do powąchania zakrwawioną piżamkę chłopca. Owczarek bez trudu odnalazł miejsce, gdzie siedmiolatka zakopała nóż.
- Jestem od was starszy – rzekł Will, stając pomiędzy Martinem a Nayerem na szerokim polu. – I więcej się w życiu napatrzyłem. Ale jak żyję, nie widziałem tak nawiedzonego bachora. – Wskazał ruchem głowy na bladą Lexię, stojącą obok swojej mamy i patrzącą z wściekłością na wydobywany spod ziemi nóż. Już nie była smutna ani zapłakana. – Na jakim świecie my żyjemy? Dzieci zabijają dzieci.
Czarnowłosy uklęknął obok swojego psa.
- A ty, Ares? – zapytał, czyszcząc mu dłonią nos ubrudzony ziemią. – Widziałeś w ciągu swojego dwuletniego życia podobne dziecko?
Ares nie widział. Siedział na glebie, pozwalał czyścić sobie nos i oczyma wielkimi jak pięciozłotówki wpatrywał się w Lexię, która właśnie zaczynała wyzywać swoją matkę i o coś się wykłócać. Wyrzuty sumienia bardzo szybko ją opuściły. Pies burknął coś protestującego pod nosem, a potem z rozmachem podał łapę swojemu panu, uderzając go przy tym lekko w kolano.
- Dzięki, fajne łapsko. – Nayer potrząsnął trzymaną w dłoniach łapą owczarka. – Ale nie rozczulajmy się zbytnio, jesteśmy na służbie i nie wolno nam wymiękać. Zabieraj tę łapę. – Mężczyzna wstał i otrzepał spodnie z ziemi. Następnie widząc żałosne, brązowe spojrzenie owczarka, pochylił się i zbliżył swoją twarz do jego ucha: – Nie miej takiej smutnej miny, przecież dobrze wiesz, że w domu się poprzytulamy!
Owczarek zamachał puszystą kitą w odpowiedzi, po czym skierował się w stronę stojących w oddali samochodów. Spieszno mu było do przytulanek, zabawy i smacznego obiadu znajdującego się w domu.

CDN 

11 komentarzy:

  1. Przeczytałem już wczoraj, ale musiałem sobie wszystko poukładać. Nie będę słodzić, lukrować, spojrzę na to obiektywnie i sprawiedliwie. Straszny początek, ale chyba nie będzie źle.
    Najpierw to, co mi się podobało. Po pierwsze, dużo humoru. Począwszy od pierwszych scen. Będę to podkreślać, ale uwielbiam takie momenty. Właściwie przez większą część tego rozdziału bez przerwy się śmiałem. Kapryśne zachowanie Lexii i jej bezczelne komentarze - po prostu genialne. No i jeszcze ta przygłupia matka, ale takich idiotek na świecie nie brakuje. Wspomnienie o"przytulankach" skojarzyło mi się z moją słynną prezentacją i poprawiło mi humor. Innym mocnym puntem tekstu były sceny walki, taki lekki "catfight". Policzki, bójki - mój żywioł. Miałem nadzieję, że ciotka odda tej małej żmii i się nie zawiodłem. Motyw upiornego dziecka o anielskiej twarzy był bardzo ciekawy. Lubię, kiedy bestia ukrywa się pod niepozorną powłoką.
    W ogóle wszystko byłoby świetnie, gdyby nie jedna rzecz. Brakowało mi jakiejkolwiek kary dla morderczyni. wiem, że zabójczynią była siedmiolatka, ale nie podoba mi się, że wszystko wróciło do normy. Mogła na koniec wpaść pod autobus albo chociaż zostać wrzuconą do kosza niemieckiego. Wiem, że nie ma sprawiedliwości na świecie (nawet często w moich tekstach jej nie ma), ale miałem nadzieję na jakąś nauczkę dla tej małej flądry. Podziwiam cierpliwość policjantów. Niejeden mając broń, nie zawahałby się jej użyć.
    Odcinek podobał mi się dużo bardziej niż poprzednie, ale znów dam 5. Ocenę obniżam o 1 stopień za "zbrodnię i (nie)karę".
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze standardowo dziękuję za poświecenie mi czasu i uwagi, to naprawdę dużo dla mnie znaczy. :)
      Po drugie, wiem, wiem, moja wina z tym, że Lexia nie została ukarana, przyznaję to otwarcie. :) Ale to tylko dlatego, że nie znam się na prawie i nie miałam zielonego pojęcia co oni mogli zrobić z dzieckiem - mordercą. Przecież za kratki takiego malucha raczej się nie wsadza... I dlatego wolałam pominąć tę kwestię, aby się nie błaźnić. :D A wymyślać bzdur też nie chciałam ani jej uśmiercać. :)
      Po trzecie, cieszę się, że się śmiałeś przez większość rozdziału - o to właśnie chodziło, miało być momentami zabawnie i fajnie, że się udało. :) Domyślałam się również, że akcje z bójkami i policzkami przypadną Ci do gustu. :) Postaram się o więcej takich momentów w przyszłości. :) Co do "przygłupiej matki" jak to fajnie określiłeś, to jest to kobieta wzięta z życia, znam taką jedną mamuśkę dziecka, które uczęszcza do przedszkola, gdzie odbywam praktyki. :) Ciągle tylko: "Moja córcia to, moja córunia tamto", wytrzymać nie idzie. :)
      Dziękuję za ocenę, 5 to dla mnie wielki zaszczyt. :) Trzymaj się, pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Mogli ją wysłać do jakiegoś ośrodka, psychologa/psychiatry, bo jej zachowanie nie było normalne.

      Usuń
  2. Mnie to dziecko nie śmieszyło, tylko strasznie denewrowało. Zaczęłam w sumie podejrzewać, ze to ona zabiła już jak się okazało ze jest taka chamska i niewychowana. No, ale niestety są na tym świecie takie bahory i tacy tępi rodzice. Podobało mi się ze poruszyłaś problem gier komputerowych. Nie tyle mi chodzi o kwestię morderstwa, ale przemocy. Naooglądają się te dzieci takich rzeczy, a potem się zachowują jak się zachowują. Końcówka chyba troszkę na szybko robiona, bo bardzo szybko zrobiłaś przejście od takiej tragedii, do pysznego obiadku. :) No, to chyba tyle w kwestii mojej opinii. Opowiadanie ogólnie podobało mi się.
    Cherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, każda opinia jest dla mnie bardzo cenna. :) Wiadomo, że każdy reaguje inaczej, inni się śmieją, inni denerwują, każdy jest inny. :) Końcówka w sumie jest jaka jest, nie robiłam jej na szybko, tak jakoś wyszło. :) Dzięki, pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Zacznę od postaci Lexii - mam podobne odczucia jak Cherry, denerwowała mnie ta siedmiolatka. Jej zachowanie, ta nadpobudliwość i agresja są wręcz przerażające. Już dawno powinien się zająć tym psycholog, ale tu mamy szereg zaniedbań mamuśki "idealnej". Aż dziwne, że tak ślepo stała murem za swoim dzieckiem (miłość rodzicielska, rozumiem, ale to raczej nie polega na stałym przytakiwaniu i pobłażaniu pomimo wszystko), nie wspominając już o tym, że pozwalała się tak poniżać... siedmiolatce! Jak dla mnie postać komiczna, ale jednocześnie tragiczna.
    Co do sceny na komendzie i tego całego zamieszania związanego z niesforną dziewczynką - chapeau bas! Naprawdę trudna scena do napisania, ale z tego co widzę, dałaś radę. Przy czymś takim bardzo łatwo się zgubić, a wtedy już cała reszta nie jest taka, jak powinna. Ty jednak zdołałaś tego uniknąć i poprowadziłaś to jak należy. Nie dziwi brak cierpliwości ciotki i policjantów. Jak pisałaś w dziale "Postacie", Nayera nie jest łatwo wyprowadzić z równowagi, a tym razem nawet on ledwie trzymał nerwy na wodzy. To tylko dowodzi jak ciężko było wytrzymać z tym dzieckiem.
    Niby tutaj dość absurdalne rozwiązanie sprawy (żeby siedmioletnie dziecko zabiło?!), ale takie rzeczy niestety dzieją się na tym świecie w dzisiejszych czasach. I jak wspomniała Cherry, poruszyłaś problem gier komputerowych - gdzie właśnie ktoś może nie poczuć różnicy i zapomni, że w rzeczywistości nie mamy kilku żyć jak bohater, co pokazałaś w tym opowiadaniu. Ukłony za to, że nie boisz się poruszać poważnych tematów.
    Jeszcze o policjantach, konkretnie dwóch - Ares wykazał się pomysłowością, kiedy Nayer szarpał się z Lexią, a sam właściciel psa świetnie skojarzył fakty oraz pokazał swą spostrzegawczość (przypuszczalny sen dziewczynki i jej reakcja, kiedy chciał ją dotknąć).
    Ta rozmowa Nayera z Aresem na koniec - świetna. Język i styl, jak już pisałem, bardzo mi się podobają. Całość bardzo dobra, czyli na 5 w skali szkolnej. Dodam jeszcze tylko, że tytuł trafiony, pasuje do zachowania Lexii.

    Pozdrawiam, Bari

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dokładnie, psycholog ani nikt inny nie wchodził w grę, bo mamusia uważała swoją córkę za najzupełniej normalną dziewczynkę i nie pozwoliłaby na żadne terapie. :)
      Co do sceny na komendzie, dziękuję za wszystkie pochwały, kłaniam się, cała przyjemność po mojej stronie. :) No i jesteś niezwykle spostrzegawczym czytelnikiem, nic nie uszło Twojej uwadze, najbardziej się cieszę, że zauważyłeś spostrzegawczość Nayera w związku z tym snem. :) Bo właśnie chciałam, by facet się popisał hehe. :) Co do gier komputerowych to pomysł przyszedł jakoś tak nagle, ale wyszedł całkiem nieźle i trochę z morałem, także jest okey. :) Szczerze wątpiłam, że zwrócicie na to uwagę, ale zwróciliście. :) Tytuł jak najbardziej trafiony, zgadzam się, to prawdziwe "szatańskie dziecko" było. :)
      I kolejna piąteczka do mojej kolekcji, bardzo pięknie dziękuję za wszystkie pochwały. :)

      Usuń
    2. Mogliby przecież zagrozić matce odebraniem praw rodzicielskich, bo w końcu ona sama ją tak wychowała. Na pewno by zmiękła.

      Usuń
  4. Powiem szczerze że nie spodziewałam się pomysłu aby siedmioletnie dziecko było mordercą, aczkolwiek bardzo mi się ten pomysł spodobał :D Fajnie poruszony temat "nieogarniętych mamusiek" i gier komputerowych.
    "rozmowy" Aresa z Nayer'em " są takie prawdziwe, nie sztuczne.
    Podziwiam Cię za to *.*.

    . Minusem tego rozdziału jest to iż Lexii nie została w żaden sposób ukarana.a można to było zrobić nie znając prawa..
    ale porównując Twoje błędy do moich, to to jest nic :D

    [nwm kiedy rozdział pojawi się u mnie ale cierpie na brak weny i czasu ]

    pozdrawiam i życzę weny :)
    Lucynka z http://ka-opowiadanka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej:)
    Długo zanosiłam się z myślą, żeby zacząć czytać Twojego blooga, Twój dzisiejszy wpis mnie zmobilizował, żeby tutaj wreszcie zajrzeć. Szczerze nie spodziewałam się takiej akcji i napięcia. Wow brak mi słów. Super rozwijasz akcję, że czyta się to z zapartym tchem (przynajmniej ja). Sam pomysł na morderstwo przez tą dziewczynkę, fajny. W sumie od początku ją podejrzewałam, jej dziwne zachowanie dało się wyczuć. Przykre jest, że w rzeczywistości są takie dzieci, nad którymi nie idzie zapanować, a świat gier to dla nich rzeczywistość.
    Czytam dalej :)
    Pozdrawiam Anka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem bardzo dziękuję, miło mi, że tutaj jesteś. :) Takie ciepłe słowa zawsze motywują do dalszego pisania! :)
      Tak, Lexia od początku dawała w kość. :) I niestety masz rację - w rzeczywistości również takie dzieci istnieją.
      To ja też przechodzę dalej, aby Ci odpisać. :)

      Usuń

Spis treści