wtorek, 29 października 2013

Rozdział 4 - Gniew stukniętej Mandy

- Moje córki nie będą chodziły do żadnych szkół, zrozumiała pani?! – Głos Mandy zawsze był surowy i donośny, teraz jednak pobił wszystkie dotychczasowe bariery: kobietę i jej krzyk musiała słyszeć co najmniej połowa mieszkańców Twistu. – Już ja się postaram, by pani więcej tutaj nie dzwoniła, a jak jeszcze raz zaczepi mnie pani na ulicy, to gorzko tego wszyscy pożałujecie!!! - Na dolnym piętrze niewielkiego domu, rozległ się donośny trzask rzucanego o ścianę telefonu.
Dwie dziewczynki tuliły się do siebie na poddaszu. Drżąc, wsłuchiwały się w chwilową ciszę panującą teraz w całym domu.
- Myślisz, że mama nas zbije? – szepnęła ledwie dosłyszalnie mała Nellie, trzęsąc się z zimna i niepohamowanego płaczu. Z całej siły wtuliła swą jasną główkę w ciepłe ramię starszej siostry.
Szarooka dziewczyna w wypłowiałej sukience mocno przycisnęła do siebie drobne ciałko przestraszonego dziecka.
- No coś ty, Li… - odparła dziarsko. – Przecież mama nie ma za co nas teraz bić. To nie nasza wina, że nie chodzimy do szkoły, wiesz, że byśmy tego chciały.
- Lepiej jej tego nie mów! -  zadrżała sześciolatka.
W tym momencie, drzwi prowadzące na strych otworzyły się z hukiem i dało się usłyszeć ciężkie, nerwowe kroki i przyspieszony oddech kobiety, która przed chwilą rozmawiała przez telefon.
- To mama! – jęknęła młodsza z sióstr, podrywając się i chowając za ciemny karton, stojący na zniszczonej podłodze.
Starsza nie zdążyła. Wbiła tylko przerażone spojrzenie w ciemne drzwi przed sobą. W jednej sekundzie zostały otwarte, a do pomieszczenia wpadła rozwścieczona kobieta z równie rozszalałym spojrzeniem.
Cisza nie trwała długo. Mandy z prędkością światła przemierzyła odległość dzielącą ją od starszej córki.
- To na pewno ty, cholernico, poskarżyłaś się dyrektorstwu, iż zachciało ci się edukacji!!! – Kobieta z całej siły uderzyła dziewczynę w twarz.
Czarnowłosa upadła na podłogę. Nellie zakwiliła boleśnie, wciąż przyczajona za kartonem. A matka złapała do rąk drewniany kij od starej szczotki.
- Nauczę ja cię, smarkulo, knuć i spiskować za moimi plecami!!! Prędzej cię zabiję jak psa, zrozumiałaś?! Zdechniesz jak pies pod moimi nogami, już ja się o to postaram!!! – To mówiąc, zamachnęła się i zaczęła zadawać swojej córce bolesne razy drewnianym kijem.
Teraz, oprócz krzyków kobiety, dom przepełnił pisk bardzo dotkliwie bitej młodej dziewczyny.
- Mamo, zostaw ją!!! – Zza kartonu wyskoczyła sześcioletnia Nellie i zalewając się łzami, usiłowała wyrwać matce kij.
- Odejdź ode mnie ty poczwaro, bo cię zamorduję!!! – Mandy kopnęła dziecko butem w twarz, nie przestając okładać razami brunetkę leżącą na podłodze. Mała potoczyła się pod ścianę, a krew popłynęła jej z nosa i ust. Po raz drugi nie odważyła się rzucić siostrze na ratunek. Zresztą, Dinah i tak zaprzestała się ruszać po dłuższej chwili.
Matka odrzuciła od siebie zakrwawiony kij i z triumfem spojrzała na swoje dzieci. W jej oczach płonął tak dobrze im znany psychopatyczny gniew, a z kącika ust wydobywała się strużka śliny.
- Obydwie będziecie tańczyć tak, jak ja wam zagram! – poinformowała, dysząc ciężko. – Już ja wam dam edukację, zaplute gówniary! Jesteście za głupie, nic wam do tych pustych łbów nie wchodzi, a ja mam może jeszcze użerać się z jakimiś pieprzonymi profesorami! A ta cholera myślała sobie, iż nie domyślę się, że na mnie zakablowała! – Mandy wskazała na wciąż nieruszającą się Dinah. – Łeb jej rozwalę następnym razem!!! Cholerne szpiegusy, prędzej was pozabijam jak psy, gdy nie będziecie mnie słuchać!!!
Gdy tylko za matką zamknęły się drzwi, piętnastoletnia Dinah, zwana przez sąsiadów i siostrę „Dinką”, otworzyła oczy. Od kiedy pamiętała, zawsze tak było. Ojciec jej i siostry umarł dawno, Nellie miała może wtedy dwa miesiące. Od chwili jego śmierci, to matka rządziła w domu. Szczupła kobieta o zimnych, przenikliwie niebieskich oczach, prowadziła swoje rządy nadzwyczaj okrutnie i po tyrańsku: córek nie posyłała do szkoły, twierdząc, że nic im nauka nie da, kłóciła się i wyzywała sąsiadów, czasami o nic robiła w domu awantury, a już największą dla niej przyjemnością było bicie którejś z córek. Maleńkiej Nellie często odpuszczała, gdy nie miała większego powodu do bitki, lecz starszej nie popuściła nigdy. Gniew „stukniętej Mandy”  jak ją nazywano, znała chyba cała okolica.
***
         Nayer siedział wraz z Martinem, Willem, Aresem i innymi policjantami na zebraniu dotyczącym przepisów BHP. Starszy pan prowadzący wykład mówił cicho, niewyraźnie i najzwyczajniej na świecie zanudzał. Owczarek niemiecki spał w najlepsze obok krzesełka swojego pana, niektórzy policjanci również dyskretnie starali się zdrzemnąć, inni jedli drugie śniadania, jeszcze inni grali w gry na telefonach. Tylko Nayer uważnie słuchał wykładu, zapisując od czasu do czasu najważniejsze kwestie na niewielkiej karteczce.
- Jaki kujon! – wyśmiewał się z niego Will, trącając łokciem Martina, chcąc i jego podjudzić do kpin na temat przyjaciela.
         W pewnym momencie, czarnowłosy mężczyzna poczuł na sobie czyjś wzrok. Po jego lewej stronie, pod oknem, siedziała młoda, bardzo ładna policjantka i co chwilę na niego zerkała. Kiedy ich oczy się spotykały, kobieta automatycznie uciekała od niego wzrokiem i udawała zainteresowaną zajęciami z BHP. Nayer przyjrzał się jej badawczo. Miała rozpuszczone, ciemnobrązowe włosy sięgające do łopatek, zaróżowione policzki i duże oczy. Dzieła dopełnił Martin:
- Ta po lewej ciągle się na ciebie gapi – oznajmił tę wielką nowinę z błyszczącymi przejęciem oczami, jakby długowłosa panna patrzyła na niego, a nie na kolegę.
- Zauważyłem - odszepnął Nayer niewzruszony, dalej słuchając wykładu.
- Chyba wpadłeś jej w oko – dorzucił Will, również przejęty sytuacją.
Tylko Nayer nie podzielał entuzjazmu przyjaciół.
- Na to wygląda – odparł, wzruszając ramionami i zapisując ważną notatkę na marginesie kartki.
Martin z Williamem sceptycznie popatrzyli po sobie, jakby chcieli powiedzieć: „nic z tego nie będzie”.
         Pogoda była rześka, nie za zimno, nie za ciepło, w sam raz na bieganie po parku. Nayer obiecywał to Aresowi od samego rana. Gdy w końcu wyszli z zajęć, owczarek z radością biegł ile sił w łapach do samochodu, by jak najprędzej znaleźć się w parku. W przypływie emocji, skoczył nawet łapami na przednie drzwi auta.
- Ej, porysujesz lakier i będziesz płacił! – ostrzegł mężczyzna, jednocześnie chwytając psa za obrożę i sadzając go z powrotem na ziemię. – Spokojnie. Otworzę drzwi i wtedy wsiądziesz, trochę kultury i cierpliwości. Rozumiesz? Pies siedzi i czeka, a pan otwiera drzwi. O, właśnie, bardzo dobrze, widzisz? Jednak umiesz. Grzeczny chłopiec.
         W rzeczy samej Nayer nie zdążył otworzyć samochodu, bo podbiegła do niego szczupła, wysoka dziewczyna, powiewając na wietrze długimi, ciemnobrązowymi włosami.
- Cześć – przywitała się wesoło, wyciągając do niego swoją dłoń. – Jestem Roxanne. Masz wspaniałego psa!
Komisarz rozpoznał, że stojąca przed nim urocza dziewczyna o niesamowicie długich rzęsach była tą, która wcześniej obserwowała go na zajęciach.
- Nayer – odpowiedział, oddając uśmiech i ściskając jej dłoń. – Co do psa, to tak, Ares jest całkiem znośny.
- Mogę go pogłaskać? – I nie czekając na odpowiedź, Roxanne pochyliła się nad psem, zaczynając gładzić jego ciemną główkę.  Z gardła Aresa wydobył się wtedy cichy, protestujący pomruk niezadowolenia.
- Zawarczał do mnie – stwierdziła kobieta z żalem, smutniejąc i odsuwając swoją dłoń.
Nayer się roześmiał.
- Wcale nie – odpowiedział, drapiąc swojego humorzastego owczarka za włochatym uszkiem. – To nie miało niczego wspólnego z warczeniem, to był zwyczajny odgłos zniecierpliwienia. Obiecałem mu spacer, więc nie może się już doczekać kiedy wsiądziemy do auta. A ty mu to niestety opóźniasz.
Ładna, ciemnooka policjantka uśmiechnęła się z podziwem patrząc na Nayera.
- I naprawdę rozumiesz jego mowę? – zaśmiała się niedowierzająco.
- Pewnie – odpowiedział czarnowłosy. – On wydaje z siebie gamę różnorakich odgłosów i pomruków, ale mieszkając z nim od pół roku, nauczyłem się je rozpoznawać.
- Dawałeś go na jakieś szkolenie? – zainteresowała się nagle Roxanne, poprawiając grzywkę wpadającą jej na oczy.
- Nie. – Nayer pokręcił głową. – Wygrałem go na festynie, dostałem tylko do kompletu jego rodowód i książeczkę zdrowia. Ale sądzę, że pies musiał być tresowany, zna mnóstwo komend i zbyt dużo umie jak na zwykłego psa.
Zaległa chwilowa cisza, przerywana odgłosem przejeżdżających samochodów. Ares niecierpliwie przestępował z łapy na łapę, spod byka patrząc to na Nayera, to na brunetkę.  A ona niepewnie zerkała na mężczyznę, jakby chciała mu coś powiedzieć albo zaproponować. Ostatecznie zabrakło jej odwagi i ponownie poklepała owczarka po główce.
- Czyli Ares nie jest do mnie agresywnie nastawiony? – upewniła się jeszcze. 
- Zdecydowanie nie.
- W takim razie przepraszam, że ci przeszkodziłam, piesku, chciałam cię tylko pogłaskać i już sobie idę. – Roxanne wyprostowała się i spojrzała Nayerowi prosto w oczy. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – powiedziała z nadzieją, uśmiechając się do niego. – Do zobaczenia!
- Na razie. – Kincaid otworzył drzwi rozdrażnionemu Aresowi, który wskoczył do środka, sadowiąc się wygodnie na siedzeniu obok kierowcy i pomrukując coś sobie pod nosem.
Po południu prawie jednocześnie weszli do biura: najpierw Nayer z Aresem, później starsza, przygarbiona kobieta w niebieskiej chustce na głowie.
- Proszę tutaj – zaprosił ją komisarz do swojego biurka, zdejmując marynarkę i siadając na obrotowym krzesełku. Po bieganiu w parku czuł się pełen energii do działania, w przeciwieństwie do owczarka, który z głośnym westchnieniem walnął się na swoje legowisko, przewrócił na plecy i leżał tak odwrócony do góry brzuchem.
- Słodki psiunio – rozczuliła się na jego widok starsza pani, siadając na krześle przy biurku Nayera.
Kincaid pokręcił głową.
- Nie do wiary, on dzisiaj zbiera same komplementy – rzekł z uśmiechem, po czym uważniej przyjrzał się staruszce. Wyglądała bardzo mizernie i blado. I ta chustka na głowie. Wnioskował, że kobieta nie miała już pod nią włosów. – Co panią do mnie sprowadza? – zapytał.
Westchnęła przeciągle.
- Wie pan, ja już chyba umrę – wyznała słabo, wyciągając z torebki chusteczkę i wycierając nią spocone czoło.
- No co też pani mówi, taka młodziutka, gdzie tam pani umierać – odpowiedział natychmiast Kincaid, bo żal mu się zrobiło kobiety. Doskonale widział jednak, jak źle i marnie wyglądała.
Pani uśmiechnęła się lekko po jego słowach.
- Jest pan bardzo miły, ale ja niestety naprawdę już umrę – powtórzyła uparcie. – I w związku z tym nie mam nic do stracenia i chcę coś panu wyznać.
- Zatem słucham. – Nayer przyciągnął do siebie notes i wziął długopis do rąk.
- Pięć lat temu zamordowano moją sąsiadkę – poinformowała staruszka nie owijając niczego w bawełnę. – Milczałam, bo nie chciałam na nikogo donosić. Ale teraz umrę i nie chcę mieć tego na sumieniu. Sam pan rozumie, wolę odejść „czysta” z tego świata.
Komisarz długo nic nie mówił.
- Ma pani jakieś dowody tego morderstwa? – zapytał w końcu.
- Żadnych, proszę pana. Mandy po prostu zniknęła pięć lat temu i od tamtej pory nikt jej nigdy nie widział. To moja sąsiadka. Zawsze się widywałyśmy. Koszmarna i nieludzka to była kobieta, mówię panu. I tak na dobrą sprawę, to wcale nie dziwię się jej córkom, że ją zamordowały. Mandy traktowała je gorzej od zwierząt. Ale bądź co bądź morderstwo jest morderstwem czy słuszne czy też nie. Mam rację, komisarzu?
Nayer się skrzywił.
- Obawiam się, że pani racja to jednak za mało, bym mógł rozpocząć śledztwo – odpowiedział. – A pani sąsiadka może zwyczajnie choruje i nie wychodzi z domu.
- Przez pięć lat? – Kobieta zrobiła wielkie oczy.
- Myślę, że jest to możliwe.
- Proszę pana – zniecierpliwiła się kobieta. – Ja wiem co mówię. Ja mam intuicję. Mandy nigdy nie chorowała i teraz też nie choruje, tylko zwyczajnie nie żyje. Nigdy nie pozwalała córkom chodzić do szkoły, biła je, traktowała jak niewolnice. Z chwilą śmierci matki, córki zyskały wolność. Od pięciu lat starsza Dinah chodzi do pracy, ścięła włosy, maluje się, spotyka z chłopcami, a młodsza Nellie uczęszcza do szkoły. Na pewno to córki zabiły matkę, bo miały powód.
- Dobrze – westchnął Nayer, nalewając sobie i staruszce wody do szklanki. – Ja rozumiem pani podejrzenia, ale nie obiecuję, że coś z tym zrobię. – Zakręcił butelkę i postawił przed kobietą szklankę z chłodnym piciem. – To wciąż za mało dowodów, bym dostał pozwolenie na śledztwo.
Staruszka posmutniała. Wzięła szklankę w drżące dłonie i wypiła kilka łyczków wody. Potem wytarła zmęczoną twarz chusteczką i powoli wstała z krzesełka.
- No trudno, przynajmniej powiedziałam o tym właściwym ludziom – rzekła, wyciągając z torebki jakąś karteczkę. – Gdyby jednak pan zechciał to sprawdzić, zostawiam adres domu Mandy oraz adres sklepu, w którym aktualnie pracuje starsza z jej córek, Dinah.
- Bardzo dziękuję – odpowiedział Nayer, podążając za staruszką wzrokiem. Powolutku dowlekła się do drzwi i prawie bezszelestnie wyszła na zewnątrz. Mężczyzna popatrzył na karteczkę z adresami. Wiedział, że nie uzyska pozwolenia na śledztwo z powodu braku dowodów. Nikt nie był jednak w stanie zabronić mu działania na własną rękę. Sprawa okrutnej matki znęcającej się nad swoimi dziećmi intrygowała go.
Kiedy na drugi dzień dowiedział się, że staruszka, która zgłosiła sprawę, nie żyje, postanowił zająć się tym rzekomym morderstwem. Bądź co bądź, ale kobieta przeczuła swoją rychłą śmierć, a jej ostatnim życzeniem było to, by zbadał sprawę tajemniczej Mandy.
***
         Nayer pozostawił Aresa przed wejściem, a sam wszedł do sklepu jakby nigdy nic, biorąc koszyk i udając się na „zwiedzanie”. Pod pretekstem zakupów chciał spotkać się z pracującą tu Dinah, straszą córką Mandy. Rozglądał się, ale oprócz jasnowłosej ekspedientki w średnim wieku, nie było w sklepie nikogo. Zdążył już kilka razy przejść się po pomieszczeniu wzdłuż i wszerz, blondynka czytająca za ladą jakąś powieść zaczęła zerkać na niego niepewnie, aż w końcu zrezygnowany wrzucił byle co do koszyka i podszedł do kasy.
I właśnie w tym momencie do sklepu wbiegła młoda dziewczyna. Wiatr potargał jej krótkie, czarne włosy, a z oczu wydobywały się łzy.
- Dinah, na miłość Boską, co się stało?! – Jasnowłosa wyskoczyła zza lady, zapominając obsłużyć klienta. Nayer z zainteresowaniem przyglądał się tej scenie. Dziewczyna bełkotała coś niewyraźnie, szlochając, by w końcu z hukiem wybiec ze sklepu. Trzasnęły drzwi i tyle ją było widać.
- Kim była ta dziewczyna w czerwonej sukience? – spytał ekspedientkę od niechcenia, nie chcąc wydać się zbyt wścibskim, ale nie chcąc też, by rozpoznała w nim policjanta.
Blondynka na jego szczęście nie zamierzała być dyskretna i z chęcią się na ten temat rozgadała.
- Ach, to Dinah – odparła. - Pracuje tu u mnie w sklepie od pięciu lat. Tylko sprząta, nie pozwalam jej obsługiwać klientów. Wie pan, ona nigdy nie chodziła do szkoły. Nigdy. Rodzina jej jest bardzo biedna, matka nie pracuje, siostra chodzi do podstawówki. Żal mi dziewczyny, to chociaż tu ją zatrudniłam, by parę groszy sobie zarobiła.
Nayer wbił w mówiącą swoje błękitne spojrzenie.
- A dlaczego ona nigdy nie chodziła do szkoły? – zagadnął, pochylając się lekko przez ladę.
Jasnowłosa ugryzła kawałek mlecznej bułeczki.
- Jej matka ma źle z głową – odrzekła takim tonem, jakby powiedziała rzecz najnormalniejszą na świecie, typu: „niebo jest niebieskie”. – Ale wie pan, dawno jej nie widziałam, już chyba od jakichś pięciu lat… Dinka od czasu kiedy u mnie pracuje, zawsze powtarza, że matka ciężko zaniemogła. Ja tam się dziwię, że pozwoliła tej dziewczynie ściąć włosy no i tu u mnie pracować! – Ekspedientka roześmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Kiedyś wątpiłam, że pozwoli tym młodym na cokolwiek. A tu proszę, zapisała młodszą Nellie do przedszkola, później do szkoły. Kto wie, może na starość jej się polepsza.
Mężczyzna obejrzał się, sprawdzając, czy Ares grzecznie siedział przed sklepem czy dał dyla do pobliskiej piekarni. Na szczęście siedział i z zainteresowaniem obserwował przejeżdżające ulicą samochody. Nayer wolno przejechał dłonią po swoich czarnych włosach i ponownie zwrócił się do kobiety:
- A dlaczego ona płakała? – zadał ostatnie już pytanie.
- Bo jej siostra zemdlała dzisiaj w szkole – odpowiedziała gadatliwa blondynka, nalewając sobie mleka do kubka. – Dałam jej wolne i kazałam iść zająć się małą.
- Dziękuję – odparł komisarz i szybko opuścił pomieszczenie.
***
         Mała blondyneczka stała na progu, mocno trzymając paluszkami klamkę, jakby gotowa w każdej chwili zatrzasnąć gościowi drzwi przed nosem. Wydawała się przestraszona. Nim Nayer zdążył zapytać ją o siostrę, Dinah sama pojawiła się w drzwiach.
- Cześć – przywitał się z nią, miło uśmiechając. – Spotkaliśmy się dzisiaj w sklepie – przypomniał. - Pomyślałem, że zajrzę i zapytam, jak tam miewa się siostrzyczka.
Dinah wyglądała, jakby widziała przed sobą ducha, a nie przystojnego, młodego bruneta z prześlicznym owczarkiem niemieckim siedzącym obok jego nogi.
- Ona… ona… ona już dobrze się czuje – wyjąkała dwudziestolatka, mocno się przy tym rumieniąc. Nellie gdzieś uciekła, a ona zerknęła za siebie niepewnie, jakby się bała, że zaraz coś albo ktoś wyjdzie z wnętrza domu. – Przepraszam, ale moja mama ma migrenę, muszę iść i jej pomóc…
- Jaka szkoda – westchnął Nayer, smutniejąc. – Chciałem się trochę z wami zapoznać. Może porozmawiamy przez chwilkę?
Dinah zaczerwieniła się jeszcze bardziej, spuściła oczy i kompletnie nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć.
- Proszę, tylko chwilkę – nalegał mężczyzna, robiąc krok do przodu, jakby z zamiarem wejścia do mieszkania. Był bardzo ciekawy czy wewnątrz chora Mandy rzeczywiście miała migrenę.
Dziewczyna jednak jak oparzona, z prędkością światła zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i prawie że wybiegła z domu. Minęła go, niezręcznie się o niego ocierając i usiadła na ławeczce na ganku. Posłusznie zrobił to samo. Zauważył, że Dinah była strasznie zestresowana. Bladymi, trzęsącymi się rękami co raz poprawiała kurtynę czarnych włosów opadających jej na oczy. Wstydliwy rumieniec wciąż nie schodził z jej twarzy. Zdecydowanie coś było nie w porządku, jej zachowanie o tym świadczyło. Owczarek ruszył na obchód, znikając gdzieś za domem. Nayer zdążył się przedstawić i nakazał mówić sobie po imieniu. Cały czas usiłował sklecić gadkę z małomówną Dinah, a jednocześnie przeczesywał wzrokiem ogród. Chciał wypatrzyć jakikolwiek ślad pozostawiony przez Mandy, o ile żyła i była obecna w tym domu.
Nagle rozległo się donośne szczekanie Aresa. Nayer poderwał się do góry wraz z ciemnowłosą dwudziestolatką i obydwoje pobiegli w kierunku głosu. Przebiegając obok tylnej ściany domu, mężczyzna zauważył, że jedno z okien było wybite. Natomiast jego owczarek stał w ogrodzie, na samym środku klombu z kwitnącymi floksami. Oczywiście, większość z nich była przez niego połamana i podeptana. Pies patrzył w jeden punkt i praktycznie się nie ruszał. Bardzo dziwnie pochylał swoją głowę w dół, a sierść zjeżyła mu się na karku. Komisarz nigdy nie widział go w takiej pozycji.
- Kwiaty! – zakwiliła boleśnie rozzłoszczona Dinah, przykładając dłonie do policzków. – Ten pies połamał i podeptał kwiatki!
- Najmocniej przepraszam, nie wiem, co mu strzeliło do głowy! – Czarnowłosy zbliżył się do owczarka, wciąż stojącego pośrodku klombu. – I co nawywijałeś? – zapytał go, udając gniew. W rzeczywistości doskonale wiedział, że Ares nie zachowałby się w ten sposób, gdyby nie miał powodu. Chwycił go za obrożę i odciągnął od kwiatów. – Ale jesteś niszczyciel, zobacz, co zrobiłeś!
- Mama się wścieknie – oznajmiła oschle Dinah.
- Racja – przyznał mężczyzna, podłapując na swoją korzyść stwierdzenie dziewczyny. – W takim razie osobiście pójdę ją przeprosić! – I ruszył w kierunku domu.
- Nie!!! – przeraziła się dwudziestolatka, blednąc na twarzy i robiąc taki ruch, jakby chciała chwycić go za rękę i przytrzymać w miejscu. – Tak w zasadzie to jednak nie powinna być zła – rzekła, zmieniając nagle zdanie. – W ogóle się nie przejmujcie, nic się nie stało.
- W takim razie pozwól mi chociaż zapłacić za zniszczone floksy. – Komisarz wyciągnął portfel z kieszeni spodni.
- Nie, nie. – Dinah wystawiła ręce do przodu, jakby w obronnym geście. – Po prostu weź pieska i już sobie idźcie.
- Chodź, Ares. – Mężczyzna posłusznie przywołał owczarka do siebie i skierował się z nim w stronę wyjścia.
***
Całą noc nie mógł spać. Jak zawsze w takich sytuacjach setki pytań kłębiły mu się w głowie. Zastanawiał się nad zeznaniem złożonym przez nieżyjącą już staruszkę i o dzisiejszej rozmowie z Dinah, która mówiła, że jej matka leżała w domu i miała migrenę. Mężczyzna przekręcił się w swoim łóżku na drugi bok i zmarszczył czoło. Przypomniał sobie dziwną, nietypową pozycję Aresa stojącego w środku kwitnącego klombu. Głowa mocno pochylona w dół, oczy wpatrzone w jeden punkt, przednia łapa lekko uniesiona do góry. Pies nigdy jeszcze się tak nie ustawił.
- Co chciałeś mi powiedzieć? – szepnął do owczarka leżącego obok. – Co tam wyczułeś? -  Wyciągnął rękę i dotknął jego wielkiego nosa, przypominającego czarną truflę. Ares poruszył wtedy jak królik tym swoim wilgotnym noskiem i cicho zachrapał, ponownie zapadając w sen.
A Nayer zastanawiał się dalej. Dinah była przerażona za każdym razem, gdy usiłował wejść do domu by porozmawiać z jej matką i za wszelką cenę nie chciała do tego dopuścić. Ciekawe, czemu? Czyżby dlatego, że Mandy miała migrenę? Kobiety nie widywano od pięciu lat, wątpił, by dwudziestolatka mówiła mu prawdę. A jeżeli Mandy nie żyła naprawdę? Jeżeli zabiły ją jej własne dzieci? Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.
- Ares, zbieraj się! - Mężczyzna odrzucił od siebie kołdrę i wyskoczył z łóżka jak oparzony. Zerknął na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Pospiesznie się ubrał i wyszedł na zewnątrz, zamykając mieszkanie. Było kwadrans po pierwszej, gdy dojechał pod dom, w którym mieszkała Dinah. Cicho zamknął drzwi auta i zwinnie przeskoczył przez ogrodzenie do ogrodu. Aresowi rozkazał siedzieć w samochodzie i nie wychodzić. Na szczęście dziewczyny nie posiadały własnego psa, który mógłby narobić hałasu.
Nayer szedł cicho, starając się być niezauważalny oraz niesłyszalny. Pamiętał, że dziś po południu zauważył rozbitą szybę na tyle domu. Nie mylił się, tkwiła tam dalej. Mężczyzna jednym susem wskoczył przez nią do środka i tym samym znalazł się w ciemnej piwnicy. Bez namysłu wyciągnął z kieszeni telefon i tak oświetlając swoją drogę, skierował się w kierunku schodów. Cicho doszedł nimi do drzwi, po czym ostrożnie je otworzył i zajrzał do wnętrza domu. Wszędzie panowały egipskie ciemności. Po chwili usłyszał, że w jednym z pokoi grał telewizor. Powoli się tam skierował i zaglądnął do środka.
Dinka spała na kanapie z ręką pod głową, a obok na sofie kuliła się Nellie. Chyba też spała, bo nie dawała sobą żadnych oznak życia, oprócz oddychania. A matki z nimi nie było. Nayer wycofał się z powrotem na korytarz. Zaczął teraz chodzić po wszystkich pokojach w poszukiwaniu rodzicielki dziewczyn. Po dokładnym obadaniu wszystkich pomieszczeń, wiedział jedno: mamy Nellie i Dinah nigdzie tutaj nie było. Wątpił, by wyjechała. Zeznanie staruszki stało się bardzo wiarygodne. Kobieta najprawdopodobniej od dawna nie żyła, a córki okłamywały wszystkich o rzekomej chorobie matki. Ale jak umarła i gdzie ją pochowano? Zamyślony, wyszedł na zewnątrz przez rozbite okno. Włożył ręce do kieszeni dżinsów i wolno ruszył w stronę samochodu.
***
Następnego dnia ponownie zjawił się w domu podejrzanych o morderstwo dziewczyn. W mieszkaniu nikogo nie było, więc skierował się od razu do miejsca, gdzie wczoraj Ares dziwnie się zachowywał. Owczarek od razu też tam popędził. Jednak przy klombie fioletowych floksów czekała ich pewna niespodzianka.
Klęczała tam Nellie. Smutna, ze spuszczoną głową, ze złożonymi jak do modlitwy rączkami. I właśnie ta postawa dziewczynki pomogła Nayerowi zrozumieć wszystko. Podszedł do małej i niezbyt delikatnie uścisnął jej ramię.
- Ona tu leży, prawda? Twoja mama? – zapytał bezceremonialnie. Efekt był identyczny, jakiego mężczyzna się spodziewał: dziewczynce zaczęły drżeć wargi, a potem rozpłakała się na dobre. Nie trzeba było dosadniejszej, potwierdzającej odpowiedzi na jego słowa.
- Co tu się dzieje? – Przed nimi stanęła przerażona Dinka z zakupami w ręce. – Co wy tu robicie… Nellie? O, Boże…
- Dosyć tego czarnego kabaretu, Dinah – odezwał się Nayer, wstając z klęczek i puszczając ramię małej dziewczynki. Ta z płaczem oddaliła się od nich. Mężczyzna stanął naprzeciwko czarnowłosej. - Masz mi coś do powiedzenia? – spytał, biorąc głęboki wdech.
Dinka zbladła jak ściana, co z jej kruczymi włosami utworzyło rażący kontrast, po czym zaczęła drżeć na całym ciele.
- Ja jej nie zabiłam! – wykrzyknęła rozpaczliwie, rzucając zakupy na trawę. – Ja jej nie zabiłam! – powtórzyła głośniej, zalewając się łzami.
- Więc kto?
Ale dziewczyna nie odpowiedziała. W sekundzie odwróciła się na pięcie i pognała gdzieś przed siebie.
- Zaczekaj, stój! – krzyknął Nayer, zaczynając biec za nią. Ares zrobił to samo i najprawdopodobniej by ją dogonił. Niestety, już po chwili dał się słyszeć odgłos warkotu silnika i kiedy mężczyzna dobiegł na miejsce, zobaczył, jak jakiś chłopak w dredach odjeżdża motorem wraz z Dinką na pokładzie. Z asfaltu uniosła się chmura pyłu i kurzu i tyle ich było widać. Ares puścił się sprintem za nimi, a Nayer błyskawicznie wskoczył do swojego samochodu i ostro ruszył z miejsca.
- Martin?! – darł się do telefonu, prowadząc rozpędzony samochód i starając się nie spowodować żadnego wypadku w tym szaleńczym pościgu. – Weź Willa i posiłki, musicie mi pomóc! Mam zamordowaną kobietę i ścigam właśnie podejrzaną o jej zabójstwo! Co?! Pijesz kawę?! A co mnie to obchodzi do jasnej cholery?! Wypijesz później, bierz Willa i przyjeżdżajcie tu zaraz z posiłkami! – Komisarz podał jeszcze swoją aktualną lokalizację, po czym odłożył komórkę.
         Chłopak z dredami zatrzymał motor przed jakimś starym, rozwalającym się budynkiem i zniknął w jego wnętrzu, trzymając za rękę Dinah. Ares pognał za nimi, falując swoją puszystą, czarną kitą. Czarnowłosy zatrzymał auto, wziął pistolet i biegiem ruszył do środka za swoim owczarkiem. Niestety, wewnątrz budynku sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Ares powarkiwał niepewnie, bo na środku niewielkiego pomieszczenia stał sobie wytatuowany chłopak w dredach, a za nim ukrywała się Dinah. Najgorsze było jednak to, że młody mężczyzna trzymał w ręku… broń.
- Zatkało kakao? – zapytał bezczelnie, widząc zaskoczoną minę Nayera.
- Ależ skąd – odpowiedział niebieskooki, wyciągając swój pistolet zza marynarki. – Mam podobną zabawkę. Różnica między twoją a moją, polega na tym, że ja swoją mogę mieć, a ty swojej nie.
- Mam to w dupie – uświadomił mu chłopak z licznymi tatuażami na ciele, wciąż do niego celując. – Podejdź bliżej, cwaniaczku, a powystrzelam was jak kaczki. Ciebie i kundla.
- Chcę porozmawiać z Dinah – wyjaśnił komisarz. Ares, niespokojny, podszedł bliżej niego, opierając się biodrem o jego nogę.
- Nie będziesz z nią rozmawiał, śmieciu! – wrzasnął młody mężczyzna. – Stuknięta Mandy nie żyje i bardzo dobrze, słyszysz?! Nie masz pojęcia jak ona traktowała Nellie i mojego kwiatuszka! – Wskazał na bladą, trzęsącą się Dinah.
- Zacznijmy od tego, że odłóż tę swoją spluwkę na podłogę, bo za chwilę temu swojemu kwiatuszkowi zrobisz krzywdę i dopiero będzie płacz i zgrzytanie zębów – rzekł Nayer.
- Milcz! – wściekł się chłopak, wyżej podnosząc broń.
- Ja jej nie zabiłam! – wydarła się nagle dziewczyna, zaczynając głośno płakać. – Nie zabiłam swojej matki!
- Więc kto to zrobił? – spytał delikatnie Kincaid.
Czarnowłosa bez wahania popatrzyła na swojego chłopaka.
- On! – wykrzyknęła, płacząc jeszcze głośniej.
- Ty mała suko!!! – Wytatuowany chwycił ją mocno za włosy i zaczął silnie szarpać, aż zaczęła krzyczeć z bólu.
- Ej, ej, ej! – Nayer przyskoczył do nich, chcąc wyswobodzić dziewczynę z rąk chłopaka, ale ten przyłożył do niej pistolet.
- Stój tam albo ją zastrzelę!!! – zaryczał, czerwieniejąc na twarzy z wściekłości. Dinah wciąż łkała i cała się trzęsła z przerażenia.
- Spokojnie, nie rób głupstw – ostrzegał komisarz, posłusznie się zatrzymując i gestem ręki powstrzymując od ataku rozdrażnionego Aresa.
- Będę robił co mi się podoba, jasne to jest czy nie?! Taki śmieć jak ty nie będzie mi rozkazywał! A tę małą dziwkę zabiję tak samo jak jej stukniętą mamuśkę! Bez żadnych skrupułów, rozumiesz?!
- Przed chwilą była twoim kwiatuszkiem… - zaryzykował stwierdzenie Nayer, chcąc jak najdłużej przeciągnąć rozmowę z uzbrojonym chłopakiem. Czekał na posiłki, sam nie za wiele mógł teraz zdziałać.
- Ale już mi się odmieniło! – parsknął chłopak, mocno przyciskając lufę pistoletu do skroni czarnowłosej dziewczyny. – Odłóż swoją broń i wycofaj psa! Natychmiast! Bo ją zastrzelę!
- W porządku – zgodził się Kincaid, po czym popatrzył na owczarka. – Ares, idź stąd. Idź. No, już. Będzie dobrze.
Pies popatrzył na niego niedowierzająco, ale widząc, że to nie były przelewki, powoli i ostrożnie wyszedł z pomieszczenia ze zjeżoną ze złości sierścią na karku.
- A teraz odkładam broń… - Nayer pochylił się i położył pistolet na podłodze.
         Reszta wydarzeń potoczyła się w ułamku sekundy: chłopak wcale nie zamierzał grać fair. Gdy tylko komisarz odłożył broń i się wyprostował, wytatuowany z dredami wystrzelił do niego przy akompaniamencie pisków i krzyków Dinah. Kincaid, zaskoczony atakiem i nagłym bólem, upadł na podłogę, obficie brocząc krwią z postrzelonego ramienia. Zdążył jeszcze zobaczyć uciekającego faceta, ciągnącego za sobą wrzeszczącą Dinah, a potem zawisnął nad nim ciemny łeb przestraszonego owczarka niemieckiego.
- Nic mi nie jest, goń ich – powiedział do psa, głęboko oddychając. Rwący ból w ramieniu był nie do zniesienia, mężczyzna mocno zacisnął powieki. – Łap ich, Ares – powtórzył słabo, urywającym się głosem.
Wtedy rozległ się stukot obcasów i obok rannego mężczyzny uklękła jakaś kobieta.
- Nayer, słyszysz mnie?! Nayer?! – wołała gorączkowo, z całej siły ściskając mu dłoń u zdrowej ręki.
Spod głowy mężczyzny wypłynęła stróżka krwi. Nie było tego widać spod jego kruczoczarnych włosów, ale jak się później okazało, miał rozciętą skórę na głowie poprzez upadek na twardą posadzkę.
- Słyszę, nic mi nie jest… - odparł dzielnie, usiłując się podnieść. Niestety, przy bólu postrzelonego ramienia, nie było to możliwe.
- Leż, nie wstawaj… - szepnęła łagodnie kobieta i lekko przytuliła go do siebie. – Ares, łap morderców, ja się nim zajmę, zaufaj mi – powiedziała do owczarka, który z przerażeniem wpatrywał się w swojego pana. Popatrzył na kobietę niezdecydowanie, ale po chwili zerwał się i posłusznie pobiegł za uciekającą dwójką.
- Jasna cholera, dostał!!! – Dał się słyszeć w oddali głos Martina i już za moment obok Nayera znaleźli się dwaj przyjaciele. Byli też inni policjanci, którzy pognali za Aresem goniącym Dinah i jej chłopaka.
- Dzwonię po pogotowie! – zakomunikował Will, przykładając telefon do ucha.
- Nic mi nie jest… - Nayer ciągle zgrywał twardziela, ponownie usiłując wstać.
- Leż, kurwa! – rozkazał William, niedelikatnie przyciskając mężczyznę do podłogi.
Kincaid po takiej przemowie nie odważył się więcej próbować wstać. Ciemnowłosa kobieta, w której dopiero teraz rozpoznał Roxanne, znowu go przytuliła, czule głaszcząc po głowie i uspokajająco coś do niego szeptając. Ufnie do niej przylgnął, wtulając swoją twarz w jej ramię. Ukojony delikatnym zapachem jej perfum i spokojnym biciem serca, Nayer usnął pod wpływem własnego bólu i zmęczenia.
***
         Przez dwa tygodnie nie brał czynnego udziału w śledztwach. Leżał i kurował się w domu. Przez ten czas wydobyto zwłoki zamordowanej Mandy, które znajdowały się w ogrodzie Dinah i Nellie, tam, gdzie rosły fioletowe floksy. To Ares ją znalazł. Od tego momentu komisarz już wiedział, co oznacza pochylona w dół głowa psa i przygarbione ciało – odnaleziony trup. To Ares także dopadł uciekającą Dinah i jej chłopaka. Obydwoje przyznali się do zbrodni – chłopak zabił i pochował kobietę w ogrodzie swojej dziewczyny, ale Dinka doskonale o tym wiedziała i była tego świadoma. Została współwinna śmierci własnej matki. Kiedy postrzelone ramię przestało tak bardzo dokuczać, Nayer pojawił się w pracy. Ares również tęsknił za tym miejscem, radośnie biegł w kierunku biura z bułeczką w pysku.
- Nie do wiary, że załatwił mnie jakiś gówniarz – powiedział do niego Nayer, wchodząc po schodach i zdrową ręką głaskając psa po grzbiecie. – Całe szczęście, że go złapałeś i mnie wyręczyłeś. Dobrze cię mieć przy sobie, Ares.
         Chciał wejść do biura, gdzie pracowali już od rana Will i Martin, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Cześć! Już wyzdrowiałeś? – usłyszał za sobą.
Obejrzał się. Przed nim stała Roxanne z błyszczącymi radością oczami. Dzisiaj miała spięte wysoko włosy i delikatny makijaż na twarzy. Była ładna jak zawsze. No, dzisiaj może trochę ładniejsza niż zawsze.
- Cześć – odpowiedział Nayer. – Tak, ramię już się prawie zagoiło.
Troskliwie przejechała dłonią po jego policzku. Wtedy wyciągnął przed siebie rękę.
- Bardzo dziękuję – rzekł po prostu, mając na myśli to, że zajmowała się nim, zanim przyjechało pogotowie.
Uścisnęła jego dłoń.
- Nie ma sprawy – odparła, patrząc na niego z nadzieją i nie wypuszczając jego ręki ze swojej.
- To… może kiedyś się umówimy na kawę… - powiedział, biorąc głęboki wdech.
Posmutniała i puściła jego rękę.
- Tak, może kiedyś – powtórzyła, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Kincaid patrzył za jej oddalającą się postacią. Przez pewną chwilę chciał ją zawołać, chciał, aby wróciła. Ale nie zrobił tego, pozwolił, by odeszła. I wtedy wpadł nagle w zły, obrzydliwy humor, sam nie wiedząc dlaczego. Z rozmachem otworzył drzwi biura, uderzając przy tym w głowę Williama, który nie zdążył się odsunąć.   
- Podsłuchiwałeś? – warknął Nayer wściekle.
- Nieee – wykręcał się Will i na potwierdzenie swoich racji, uniósł do góry chusteczkę. – Klamka była zakurzona, no to ją czyściłem, nie?
Czarnowłosy rzucił jakąś teczkę na swoje biurko i usiadł na krześle. Ares, wyczuwając jego złe emocje, usiadł przy nim, trącając go uspokajająco w łokieć swoim nosem. Do pomieszczenia wszedł Martin.
- O, wrócił szefuncio! – zawołał, po czym zwrócił się do Willa: - Tyle było spokoju, a teraz znowu będzie rzeźnia! – zażartował.
Ale Nayerowi ani Willowi nie było do śmiechu. Widząc, że komisarz był nie w humorze, Martin po prostu zajął się robotą i nic nie mówił. William jednak nie mógł sobie odpuścić:
- Nayer? – zaczął.
- No? – Niebieskooki uniósł głowę znad swoich papierów.
- Ja broń Boże nie chcę się wtrącać w twoje życie prywatne…
- Ale? – przerwał niegrzecznie Kincaid.
- Ale mogłeś się umówić z tą policjantką – rzekł Corr, udowadniając tym samym, że rzeczywiście podsłuchiwał ich rozmowę. – Ona chyba na to liczyła…
Nayer prychnął ze złością.
- Nie umawiam się z kimś tylko dlatego, że ta osoba na to liczy – wyjaśnił i zajął się robotą.
Will nie zamierzał jednak kończyć:
- Bo wiesz, minęło już pół roku od czasu kiedy Sandra… tego, więc powinieneś chyba… - Policjant nie dokończył, bo Nayer z hukiem wstał ze swojego krzesełka i wbił w mężczyznę mordercze spojrzenie.
- Byłbyś łaskawy zająć się swoją kochaną Stellą, a moje życie zostawić w spokoju?! – wykrzyknął. – I tak dla twojej szanownej wiadomości, to doskonale wiem, ile czasu minęło od śmierci Sandry i również nie musisz mi tego podliczać!
- Dobra, spoko, po co te nerwy?
- Chodź, Ares! – Nayer zawołał owczarka, po czym wyszedł z nim z biura, trzaskając drzwiami.
- Wkurwiłeś go – stwierdził wesoło Martin.
- Ale co ja takiego powiedziałem? – oburzył się Will. – Minęło już pół roku i…
- Ale czas jest pojęciem względnym – wyjaśnił Martin, tonem fizyka wykładającego na uniwersytecie. – Dla ciebie to jest aż pół roku, a dla niego dopiero pół roku. Co się wtrącasz? Jak facet będzie gotowy, to się zacznie z babkami umawiać, a skoro nie jest, to na cholerę się wtrącasz?
- Dupa tam, idę po kawę. – Will wstał od biurka, wziął czajnik i podążył do drzwi. Otworzył je… Nayer natychmiast odskoczył, mając dobry refleks, inaczej dostałby w głowę, jak wcześniej przyjaciel.
- Podsłuchiwałeś?! – Corr stanął jak wryty widząc przed sobą komisarza, a obok niego Aresa.
Kincaid się roześmiał.
- Nieee, no coś ty! – odparł, unosząc do góry chusteczkę. – Po prostu klamka była zakurzona, zapomniałeś ją wyczyścić z drugiej strony!
Teraz obydwoje wybuchnęli śmiechem. Owczarek, wyczuwając, że już jest zgoda, wszedł ponownie do biura i potruchtał na swoje legowisko. Przysiadł się obok niego Martin.
- Jak leci, piesku? – zagadnął, głaskając jego puchate futerko. – Odwaliłeś ostatnio kawał dobrej roboty, podobnie jak twój pan. Obydwoje możecie być z siebie dumni, gdyby nie Nayer, to Mandy najprawdopodobniej nigdy nie zostałaby odnaleziona, a gdyby nie ty, to nie złapalibyśmy tak szybko morderców. Wiesz co? Może i dobrze, że moja siostra ma alergię na sierść i nie mogłem cię przez to wziąć. Chyba bardziej pasujecie do siebie z Nayerem. Zgadzasz się?
Ares mruknął w odpowiedzi i leniwie przymknął oczy. Skoro tak dobrze się spisał, to przede wszystkim należała mu się teraz porządna dawka zdrowego snu.

CDN

6 komentarzy:

  1. Przeczytałem wczoraj, ale dopiero dziś przyszedł czas na ocenę.
    Zacznijmy od początku. Pierwsza scena - bardzo sugestywna, chwilami nieco przerysowana, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Mandy to postać trochę teatralna. Doskonale uwydatniłaś okrucieństwo tytułowej żmii. Plus za to, że w roli potwora obsadziłaś matkę. Mężczyzna w roli domowego kata byłby niesamowicie trywialny.
    Pierwsze spotkanie protagonisty z Roxanne skojarzyło mi się trochę z Alexem i Niną z "Komisarza Rexa". Powiem szczerze, że sama bohaterka nie jest ani ona gorąca, ani zimna (niczym Kościół w Laodycei w Apokalipsie św. Jana). Trochę lepsza od Sandry, ale dalej jestem na nie. Nayer potrzebuje kobiety trochę bardziej charakternej, nie mówię, że złej, ale z delikatnymi pazurami.
    Akcja rozwijała się w sposób dość przewidywalny, ale przełamało to pojawienie się ukochanego Dinki. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Sądziłem raczej, że sama córeczka zabiła matkę.
    Dużo chemii było we wspólnych scenach właściciela z owczarkiem. Przeszło mi przez myśl, że Aresowi nie chodziło o spacer, a był zazdrosny o Nayera.
    Pominę aspekty społeczne tego rozdziału, a było ich trochę. To nie miejsce do dyskusji o samotnych matkach, przemocy domowej i tym podobnych sprawach. nie będę się doszukiwać głębszych "reklam społecznych".
    Musiałbym się powtarzać, więc przejdę do oceny. 5 z lekkim + będzie dobra. Na razie brakuje mi czegoś do 6. Nie wiem teraz dokładnie czego, ale może z czasem do tego dojdę.
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama jestem ciekawa czy sprostam kiedyś zadaniu i otrzymam 6. :) Rozdziały (postaram się) by były różnorodne i się nie powtarzały, może kiedyś któryś całościowo trafi w Twoje gusta. :)
      Co do serialowej Niny i Alexa - jak najbardziej trafne spostrzeżenie, nie ukrywam, że się wzorowałam. :D Nie pamiętałam tylko na jakim zebraniu oni siedzieli, więc wymyśliłam BHP, ale oni pewnie co innego mieli. No nieważne, tak czy siak trochę zgapiłam. :)
      Sama Roxanne - wiedziałam, że też Ci nie podpasuje, a wręcz byłam tego pewna. :) Za grzeczna jest, a ja już wiem, że Ty wolisz (bynajmniej w opowiadaniach) dziewczyny z pazurami i silnymi charakterami. :) I mówisz, że do Nayera taka właśnie kocica by pasowała? :) Muszę się zastanowić. :)
      Jak zawsze bardzo dziękuję za szczery komentarz i te wszystkie pochwały. :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Siema dopiero teraz znalazłam tą strone ale było warto ogólnie mode Ci powiedziećże masz większt talent niż ten kto pisał K.A. historia super tak jak było w tamtym komentarzu akcja była dość przewidywalna ale chłopak Dinah nieźle to wymyśliłaś
    DLA MNIE 5 Z DUŻYM PLUSEM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że się odezwałaś, witam na moim skromnym blogu. :) Cieszy mnie, że opowiadanie Ci się podoba. :) Hehe z tym talentem, że mam większy od tego kogoś, kto pisał "Komisarza Alexa" to chyba nieco prawdy jest, bo oni większość z oryginału zgapiali, a ja wymyślam bohaterów i fabułę sama! :D Hehehe nie no, oczywiście żartuje. :) Dziękuję, że się odezwałaś i za piątkę z plusem, pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Ponownie, fajny pomysł. Skąd Ty je wszystkie bierzesz- -nie mam pojęcia, ale szacun :) Scenka końcowa w biurze- trochę rozluźniła atmosferę. Uwielbiam retrospekcje - tutaj masz u mnie "+". No i nowa kobieta w życiu Kincaid'a- rozumiem żałobę itd, ale szkoda żeby taki facet był sam ;)
    Co do samej sceny morderstwa, myślałam, że po prostu matkę zabiły siostry w akcie zemsty, samoobrony cokolwiek, nie liczyłam tutaj na osobę trzecią - fajnie, jak coś idzie nie tak jak sobie myślimy. Bo nie oszukujmy się, czytając mamy w głowie plan jak to może być, a wg mnie, autor ma tak kierować bohaterami i akcją, żeby nam kompletnie to wywrócić do góry nogami i Tobie się udało.
    Pozdrawiam Anka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo dziękuję, nie spodziewałam się tylu pochwał w jeden dzień od Ciebie, Aniu. :) To bardzo miłe i takie niespodziewane, nie sądziłam, że ktoś nowy jeszcze tutaj zajrzy. :)

      Pomysły często rodzą się w mojej głowie same, zupełnie z niczego, zazwyczaj w zupełnie nieodpowiednim momencie, kiedy nie mam czasu przelać myśli na papier. :) A tak w zasadzie to przelać z klawiatury do programu. :) Czasem wzoruje się również na "Rexie" i podpatruje, jak zachowują się w danym momencie bohaterowie. Natomiast Ares jest wzorowany na moim psie, co prawda mój nie jest owczarkiem niemieckim, ale większość zachowań Aresa jest zbliżona do mojego Dragona. :)

      Hehe mówisz, że szkoda, by Nayer był sam? :) Może i racja, coś z tym chyba zrobię w przyszłości. :)

      Dziękuję za wszystkie słowa pochwały! :) Starałam się, aby chociaż trochę was zmylić i cieszę się bardzo, że Ci się podobało. :)

      Usuń

Spis treści