- Moje córki nie będą chodziły do żadnych szkół, zrozumiała pani?! – Głos
Mandy zawsze był surowy i donośny, teraz jednak pobił wszystkie dotychczasowe
bariery: kobietę i jej krzyk musiała słyszeć co najmniej połowa mieszkańców
Twistu. – Już ja się postaram, by pani więcej tutaj nie dzwoniła, a jak jeszcze
raz zaczepi mnie pani na ulicy, to gorzko tego wszyscy pożałujecie!!! - Na dolnym
piętrze niewielkiego domu, rozległ się donośny trzask rzucanego o ścianę
telefonu.
Dwie dziewczynki tuliły się do siebie na poddaszu. Drżąc, wsłuchiwały się w
chwilową ciszę panującą teraz w całym domu.
- Myślisz, że
mama nas zbije? – szepnęła ledwie dosłyszalnie mała Nellie, trzęsąc się z zimna
i niepohamowanego płaczu. Z całej siły wtuliła swą jasną główkę w ciepłe ramię
starszej siostry.
Szarooka dziewczyna w wypłowiałej sukience mocno przycisnęła do siebie
drobne ciałko przestraszonego dziecka.
- No coś ty,
Li… - odparła dziarsko. – Przecież mama nie ma za co nas teraz bić. To nie
nasza wina, że nie chodzimy do szkoły, wiesz, że byśmy tego chciały.
- Lepiej jej
tego nie mów! - zadrżała sześciolatka.
W tym momencie, drzwi prowadzące na strych otworzyły się z hukiem i dało
się usłyszeć ciężkie, nerwowe kroki i przyspieszony oddech kobiety, która przed
chwilą rozmawiała przez telefon.
- To mama! –
jęknęła młodsza z sióstr, podrywając się i chowając za ciemny karton, stojący
na zniszczonej podłodze.
Starsza nie zdążyła. Wbiła tylko przerażone spojrzenie w ciemne drzwi przed
sobą. W jednej sekundzie zostały otwarte, a do pomieszczenia wpadła
rozwścieczona kobieta z równie rozszalałym spojrzeniem.
Cisza nie trwała długo. Mandy z prędkością światła przemierzyła odległość
dzielącą ją od starszej córki.
- To na pewno
ty, cholernico, poskarżyłaś się dyrektorstwu, iż zachciało ci się edukacji!!! –
Kobieta z całej siły uderzyła dziewczynę w twarz.
Czarnowłosa upadła
na podłogę. Nellie zakwiliła boleśnie, wciąż przyczajona za kartonem. A matka
złapała do rąk drewniany kij od starej szczotki.
- Nauczę ja
cię, smarkulo, knuć i spiskować za moimi plecami!!! Prędzej cię zabiję jak psa,
zrozumiałaś?! Zdechniesz jak pies pod moimi nogami, już ja się o to postaram!!!
– To mówiąc, zamachnęła się i zaczęła zadawać swojej córce bolesne razy
drewnianym kijem.
Teraz, oprócz krzyków kobiety, dom przepełnił pisk bardzo dotkliwie bitej
młodej dziewczyny.
- Mamo, zostaw
ją!!! – Zza kartonu wyskoczyła sześcioletnia Nellie i zalewając się łzami,
usiłowała wyrwać matce kij.
- Odejdź ode
mnie ty poczwaro, bo cię zamorduję!!! – Mandy kopnęła dziecko butem w twarz,
nie przestając okładać razami brunetkę leżącą na podłodze. Mała potoczyła się
pod ścianę, a krew popłynęła jej z nosa i ust. Po raz drugi nie odważyła się
rzucić siostrze na ratunek. Zresztą, Dinah i tak zaprzestała się ruszać po
dłuższej chwili.
Matka odrzuciła od siebie zakrwawiony kij i z triumfem spojrzała na swoje
dzieci. W jej oczach płonął tak dobrze im znany psychopatyczny gniew, a z
kącika ust wydobywała się strużka śliny.
- Obydwie
będziecie tańczyć tak, jak ja wam zagram! – poinformowała, dysząc ciężko. – Już
ja wam dam edukację, zaplute gówniary! Jesteście za głupie, nic wam do tych
pustych łbów nie wchodzi, a ja mam może jeszcze użerać się z jakimiś
pieprzonymi profesorami! A ta cholera myślała sobie, iż nie domyślę się, że na
mnie zakablowała! – Mandy wskazała na wciąż nieruszającą się Dinah. – Łeb jej
rozwalę następnym razem!!! Cholerne szpiegusy, prędzej was pozabijam jak psy,
gdy nie będziecie mnie słuchać!!!
Gdy tylko za matką zamknęły się drzwi, piętnastoletnia Dinah, zwana przez
sąsiadów i siostrę „Dinką”, otworzyła oczy. Od kiedy pamiętała, zawsze tak
było. Ojciec jej i siostry umarł dawno, Nellie miała może wtedy dwa miesiące.
Od chwili jego śmierci, to matka rządziła w domu. Szczupła kobieta o zimnych,
przenikliwie niebieskich oczach, prowadziła swoje rządy nadzwyczaj okrutnie i
po tyrańsku: córek nie posyłała do szkoły, twierdząc, że nic im nauka nie da,
kłóciła się i wyzywała sąsiadów, czasami o nic robiła w domu awantury, a już
największą dla niej przyjemnością było bicie którejś z córek. Maleńkiej Nellie
często odpuszczała, gdy nie miała większego powodu do bitki, lecz starszej nie
popuściła nigdy. Gniew „stukniętej Mandy”
jak ją nazywano, znała chyba cała okolica.
***
Nayer siedział wraz z Martinem, Willem, Aresem i innymi
policjantami na zebraniu dotyczącym przepisów BHP. Starszy pan prowadzący
wykład mówił cicho, niewyraźnie i najzwyczajniej na świecie zanudzał. Owczarek
niemiecki spał w najlepsze obok krzesełka swojego pana, niektórzy policjanci
również dyskretnie starali się zdrzemnąć, inni jedli drugie śniadania, jeszcze
inni grali w gry na telefonach. Tylko Nayer uważnie słuchał wykładu, zapisując
od czasu do czasu najważniejsze kwestie na niewielkiej karteczce.
- Jaki kujon! – wyśmiewał
się z niego Will, trącając łokciem Martina, chcąc i jego podjudzić do kpin na
temat przyjaciela.
W pewnym momencie, czarnowłosy mężczyzna poczuł na sobie
czyjś wzrok. Po jego lewej stronie, pod oknem, siedziała młoda, bardzo ładna
policjantka i co chwilę na niego zerkała. Kiedy ich oczy się spotykały, kobieta
automatycznie uciekała od niego wzrokiem i udawała zainteresowaną zajęciami z
BHP. Nayer przyjrzał się jej badawczo. Miała rozpuszczone, ciemnobrązowe włosy
sięgające do łopatek, zaróżowione policzki i duże oczy. Dzieła dopełnił Martin:
- Ta po lewej ciągle się na
ciebie gapi – oznajmił tę wielką nowinę z błyszczącymi przejęciem oczami, jakby
długowłosa panna patrzyła na niego, a nie na kolegę.
- Zauważyłem - odszepnął
Nayer niewzruszony, dalej słuchając wykładu.
- Chyba wpadłeś jej w oko –
dorzucił Will, również przejęty sytuacją.
Tylko Nayer nie podzielał
entuzjazmu przyjaciół.
- Na to wygląda – odparł, wzruszając
ramionami i zapisując ważną notatkę na marginesie kartki.
Martin z Williamem sceptycznie
popatrzyli po sobie, jakby chcieli powiedzieć: „nic z tego nie będzie”.
Pogoda była rześka, nie za zimno, nie za ciepło, w sam raz
na bieganie po parku. Nayer obiecywał to Aresowi od samego rana. Gdy w końcu
wyszli z zajęć, owczarek z radością biegł ile sił w łapach do samochodu, by jak
najprędzej znaleźć się w parku. W przypływie emocji, skoczył nawet łapami na przednie
drzwi auta.
- Ej, porysujesz lakier i
będziesz płacił! – ostrzegł mężczyzna, jednocześnie chwytając psa za obrożę i
sadzając go z powrotem na ziemię. – Spokojnie. Otworzę drzwi i wtedy wsiądziesz,
trochę kultury i cierpliwości. Rozumiesz? Pies siedzi i czeka, a pan otwiera
drzwi. O, właśnie, bardzo dobrze, widzisz? Jednak umiesz. Grzeczny chłopiec.
W rzeczy samej Nayer nie zdążył otworzyć samochodu, bo podbiegła
do niego szczupła, wysoka dziewczyna, powiewając na wietrze długimi,
ciemnobrązowymi włosami.
- Cześć – przywitała się
wesoło, wyciągając do niego swoją dłoń. – Jestem Roxanne. Masz wspaniałego psa!
Komisarz rozpoznał, że stojąca
przed nim urocza dziewczyna o niesamowicie długich rzęsach była tą, która
wcześniej obserwowała go na zajęciach.
- Nayer – odpowiedział, oddając
uśmiech i ściskając jej dłoń. – Co do psa, to tak, Ares jest całkiem znośny.
- Mogę go pogłaskać? – I
nie czekając na odpowiedź, Roxanne pochyliła się nad psem, zaczynając gładzić
jego ciemną główkę. Z gardła Aresa
wydobył się wtedy cichy, protestujący pomruk niezadowolenia.
- Zawarczał do mnie –
stwierdziła kobieta z żalem, smutniejąc i odsuwając swoją dłoń.
Nayer się roześmiał.
- Wcale nie – odpowiedział,
drapiąc swojego humorzastego owczarka za włochatym uszkiem. – To nie miało
niczego wspólnego z warczeniem, to był zwyczajny odgłos zniecierpliwienia.
Obiecałem mu spacer, więc nie może się już doczekać kiedy wsiądziemy do auta. A
ty mu to niestety opóźniasz.
Ładna, ciemnooka
policjantka uśmiechnęła się z podziwem patrząc na Nayera.
- I naprawdę rozumiesz jego
mowę? – zaśmiała się niedowierzająco.
- Pewnie – odpowiedział czarnowłosy.
– On wydaje z siebie gamę różnorakich odgłosów i pomruków, ale mieszkając z
nim od pół roku, nauczyłem się je rozpoznawać.
- Dawałeś go na jakieś
szkolenie? – zainteresowała się nagle Roxanne, poprawiając grzywkę wpadającą
jej na oczy.
- Nie. – Nayer pokręcił
głową. – Wygrałem go na festynie, dostałem tylko do kompletu jego rodowód i
książeczkę zdrowia. Ale sądzę, że pies musiał być tresowany, zna mnóstwo komend
i zbyt dużo umie jak na zwykłego psa.
Zaległa chwilowa cisza,
przerywana odgłosem przejeżdżających samochodów. Ares niecierpliwie
przestępował z łapy na łapę, spod byka patrząc to na Nayera, to na brunetkę. A ona niepewnie zerkała na mężczyznę, jakby
chciała mu coś powiedzieć albo zaproponować. Ostatecznie zabrakło jej odwagi i
ponownie poklepała owczarka po główce.
- Czyli Ares nie jest do
mnie agresywnie nastawiony? – upewniła się jeszcze.
- Zdecydowanie nie.
- W takim razie przepraszam,
że ci przeszkodziłam, piesku, chciałam cię tylko pogłaskać i już sobie idę. –
Roxanne wyprostowała się i spojrzała Nayerowi prosto w oczy. – Mam nadzieję, że
jeszcze się spotkamy – powiedziała z nadzieją, uśmiechając się do niego. – Do
zobaczenia!
- Na razie. – Kincaid
otworzył drzwi rozdrażnionemu Aresowi, który wskoczył do środka, sadowiąc się
wygodnie na siedzeniu obok kierowcy i pomrukując coś sobie pod nosem.
Po południu prawie
jednocześnie weszli do biura: najpierw Nayer z Aresem, później starsza,
przygarbiona kobieta w niebieskiej chustce na głowie.
- Proszę tutaj – zaprosił
ją komisarz do swojego biurka, zdejmując marynarkę i siadając na obrotowym
krzesełku. Po bieganiu w parku czuł się pełen energii do działania, w
przeciwieństwie do owczarka, który z głośnym westchnieniem walnął się na swoje
legowisko, przewrócił na plecy i leżał tak odwrócony do góry brzuchem.
- Słodki psiunio –
rozczuliła się na jego widok starsza pani, siadając na krześle przy biurku
Nayera.
Kincaid pokręcił głową.
- Nie do wiary, on dzisiaj
zbiera same komplementy – rzekł z uśmiechem, po czym uważniej przyjrzał się
staruszce. Wyglądała bardzo mizernie i blado. I ta chustka na głowie.
Wnioskował, że kobieta nie miała już pod nią włosów. – Co panią do mnie
sprowadza? – zapytał.
Westchnęła przeciągle.
- Wie pan, ja już chyba
umrę – wyznała słabo, wyciągając z torebki chusteczkę i wycierając nią spocone
czoło.
- No co też pani mówi, taka
młodziutka, gdzie tam pani umierać – odpowiedział natychmiast Kincaid, bo żal
mu się zrobiło kobiety. Doskonale widział jednak, jak źle i marnie wyglądała.
Pani uśmiechnęła się lekko
po jego słowach.
- Jest pan bardzo miły, ale
ja niestety naprawdę już umrę – powtórzyła uparcie. – I w związku z tym nie mam
nic do stracenia i chcę coś panu wyznać.
- Zatem słucham. – Nayer przyciągnął
do siebie notes i wziął długopis do rąk.
- Pięć lat temu zamordowano
moją sąsiadkę – poinformowała staruszka nie owijając niczego w bawełnę. –
Milczałam, bo nie chciałam na nikogo donosić. Ale teraz umrę i nie chcę mieć
tego na sumieniu. Sam pan rozumie, wolę odejść „czysta” z tego świata.
Komisarz długo nic nie
mówił.
- Ma pani jakieś dowody
tego morderstwa? – zapytał w końcu.
- Żadnych, proszę pana.
Mandy po prostu zniknęła pięć lat temu i od tamtej pory nikt jej nigdy nie
widział. To moja sąsiadka. Zawsze się widywałyśmy. Koszmarna i nieludzka to
była kobieta, mówię panu. I tak na dobrą sprawę, to wcale nie dziwię się jej
córkom, że ją zamordowały. Mandy traktowała je gorzej od zwierząt. Ale bądź co
bądź morderstwo jest morderstwem czy słuszne czy też nie. Mam rację, komisarzu?
Nayer się skrzywił.
- Obawiam się, że pani
racja to jednak za mało, bym mógł rozpocząć śledztwo – odpowiedział. – A pani
sąsiadka może zwyczajnie choruje i nie wychodzi z domu.
- Przez pięć lat? – Kobieta
zrobiła wielkie oczy.
- Myślę, że jest to
możliwe.
- Proszę pana –
zniecierpliwiła się kobieta. – Ja wiem co mówię. Ja mam intuicję. Mandy nigdy
nie chorowała i teraz też nie choruje, tylko zwyczajnie nie żyje. Nigdy nie
pozwalała córkom chodzić do szkoły, biła je, traktowała jak niewolnice. Z
chwilą śmierci matki, córki zyskały wolność. Od pięciu lat starsza Dinah chodzi
do pracy, ścięła włosy, maluje się, spotyka z chłopcami, a młodsza Nellie
uczęszcza do szkoły. Na pewno to córki zabiły matkę, bo miały powód.
- Dobrze – westchnął Nayer,
nalewając sobie i staruszce wody do szklanki. – Ja rozumiem pani podejrzenia,
ale nie obiecuję, że coś z tym zrobię. – Zakręcił butelkę i postawił przed
kobietą szklankę z chłodnym piciem. – To wciąż za mało dowodów, bym dostał
pozwolenie na śledztwo.
Staruszka posmutniała.
Wzięła szklankę w drżące dłonie i wypiła kilka łyczków wody. Potem wytarła
zmęczoną twarz chusteczką i powoli wstała z krzesełka.
- No trudno, przynajmniej
powiedziałam o tym właściwym ludziom – rzekła, wyciągając z torebki jakąś
karteczkę. – Gdyby jednak pan zechciał to sprawdzić, zostawiam adres domu Mandy
oraz adres sklepu, w którym aktualnie pracuje starsza z jej córek, Dinah.
- Bardzo dziękuję –
odpowiedział Nayer, podążając za staruszką wzrokiem. Powolutku dowlekła się do
drzwi i prawie bezszelestnie wyszła na zewnątrz. Mężczyzna popatrzył na karteczkę
z adresami. Wiedział, że nie uzyska pozwolenia na śledztwo z powodu braku
dowodów. Nikt nie był jednak w stanie zabronić mu działania na własną rękę.
Sprawa okrutnej matki znęcającej się nad swoimi dziećmi intrygowała go.
Kiedy na drugi dzień
dowiedział się, że staruszka, która zgłosiła sprawę, nie żyje, postanowił zająć
się tym rzekomym morderstwem. Bądź co bądź, ale kobieta przeczuła swoją rychłą
śmierć, a jej ostatnim życzeniem było to, by zbadał sprawę tajemniczej Mandy.
***
Nayer pozostawił Aresa przed wejściem, a sam wszedł do sklepu jakby nigdy nic, biorąc koszyk i
udając się na „zwiedzanie”. Pod pretekstem zakupów chciał spotkać się z
pracującą tu Dinah, straszą córką Mandy. Rozglądał się, ale oprócz jasnowłosej
ekspedientki w średnim wieku, nie było w sklepie nikogo. Zdążył już kilka razy przejść
się po pomieszczeniu wzdłuż i wszerz, blondynka czytająca za ladą jakąś powieść
zaczęła zerkać na niego niepewnie, aż w końcu zrezygnowany wrzucił byle co do
koszyka i podszedł do kasy.
I właśnie w tym momencie do sklepu wbiegła młoda dziewczyna. Wiatr potargał
jej krótkie, czarne włosy, a z oczu wydobywały się łzy.
- Dinah, na
miłość Boską, co się stało?! – Jasnowłosa wyskoczyła zza lady, zapominając
obsłużyć klienta. Nayer z zainteresowaniem przyglądał się tej scenie.
Dziewczyna bełkotała coś niewyraźnie, szlochając, by w końcu z hukiem wybiec ze
sklepu. Trzasnęły drzwi i tyle ją było widać.
- Kim była ta dziewczyna w czerwonej sukience? –
spytał ekspedientkę od niechcenia, nie chcąc wydać się zbyt wścibskim, ale nie
chcąc też, by rozpoznała w nim policjanta.
Blondynka na jego szczęście nie zamierzała być
dyskretna i z chęcią się na ten temat rozgadała.
- Ach, to Dinah – odparła. - Pracuje tu u mnie w
sklepie od pięciu lat. Tylko sprząta, nie pozwalam jej obsługiwać klientów. Wie
pan, ona nigdy nie chodziła do szkoły. Nigdy. Rodzina jej jest bardzo biedna,
matka nie pracuje, siostra chodzi do podstawówki. Żal mi dziewczyny, to chociaż
tu ją zatrudniłam, by parę groszy sobie zarobiła.
Nayer wbił w
mówiącą swoje błękitne spojrzenie.
- A dlaczego
ona nigdy nie chodziła do szkoły? – zagadnął, pochylając się lekko przez ladę.
Jasnowłosa
ugryzła kawałek mlecznej bułeczki.
- Jej matka ma
źle z głową – odrzekła takim tonem, jakby powiedziała rzecz najnormalniejszą na
świecie, typu: „niebo jest niebieskie”. – Ale wie pan, dawno jej nie widziałam,
już chyba od jakichś pięciu lat… Dinka od czasu kiedy u mnie pracuje, zawsze
powtarza, że matka ciężko zaniemogła. Ja tam się dziwię, że pozwoliła tej
dziewczynie ściąć włosy no i tu u mnie pracować! – Ekspedientka roześmiała się,
kręcąc z niedowierzaniem głową. – Kiedyś wątpiłam, że pozwoli tym młodym na
cokolwiek. A tu proszę, zapisała młodszą Nellie do przedszkola, później do
szkoły. Kto wie, może na starość jej się polepsza.
Mężczyzna obejrzał się, sprawdzając, czy Ares grzecznie siedział przed
sklepem czy dał dyla do pobliskiej piekarni. Na szczęście siedział i z
zainteresowaniem obserwował przejeżdżające ulicą samochody. Nayer wolno
przejechał dłonią po swoich czarnych włosach i ponownie zwrócił się do kobiety:
- A dlaczego
ona płakała? – zadał ostatnie już pytanie.
- Bo jej
siostra zemdlała dzisiaj w szkole – odpowiedziała gadatliwa blondynka,
nalewając sobie mleka do kubka. – Dałam jej wolne i kazałam iść zająć się małą.
- Dziękuję –
odparł komisarz i szybko opuścił pomieszczenie.
***
Mała
blondyneczka stała na progu, mocno trzymając paluszkami klamkę, jakby gotowa w
każdej chwili zatrzasnąć gościowi drzwi przed nosem. Wydawała się
przestraszona. Nim Nayer zdążył zapytać ją o siostrę, Dinah sama pojawiła się w
drzwiach.
- Cześć –
przywitał się z nią, miło uśmiechając. – Spotkaliśmy się dzisiaj w sklepie – przypomniał.
- Pomyślałem, że zajrzę i zapytam, jak tam miewa się siostrzyczka.
Dinah wyglądała, jakby widziała przed sobą ducha, a nie przystojnego,
młodego bruneta z prześlicznym owczarkiem niemieckim siedzącym obok jego nogi.
- Ona… ona… ona
już dobrze się czuje – wyjąkała dwudziestolatka, mocno się przy tym rumieniąc. Nellie
gdzieś uciekła, a ona zerknęła za siebie niepewnie, jakby się bała, że zaraz
coś albo ktoś wyjdzie z wnętrza domu. – Przepraszam, ale moja mama ma migrenę,
muszę iść i jej pomóc…
- Jaka szkoda –
westchnął Nayer, smutniejąc. – Chciałem się trochę z wami zapoznać. Może
porozmawiamy przez chwilkę?
Dinah
zaczerwieniła się jeszcze bardziej, spuściła oczy i kompletnie nie wiedziała,
co ma teraz powiedzieć.
- Proszę, tylko
chwilkę – nalegał mężczyzna, robiąc krok do przodu, jakby z zamiarem wejścia do
mieszkania. Był bardzo ciekawy czy wewnątrz chora Mandy rzeczywiście miała migrenę.
Dziewczyna jednak jak oparzona, z prędkością światła zatrzasnęła mu drzwi
przed nosem i prawie że wybiegła z domu. Minęła go, niezręcznie się o niego
ocierając i usiadła na ławeczce na ganku. Posłusznie zrobił to samo. Zauważył,
że Dinah była strasznie zestresowana. Bladymi, trzęsącymi się rękami co raz
poprawiała kurtynę czarnych włosów opadających jej na oczy. Wstydliwy
rumieniec wciąż nie schodził z jej twarzy. Zdecydowanie coś było nie w porządku,
jej zachowanie o tym świadczyło. Owczarek ruszył na obchód, znikając gdzieś za
domem. Nayer zdążył się przedstawić i nakazał mówić sobie po imieniu. Cały czas
usiłował sklecić gadkę z małomówną Dinah, a jednocześnie przeczesywał wzrokiem
ogród. Chciał wypatrzyć jakikolwiek ślad pozostawiony przez Mandy, o ile żyła i
była obecna w tym domu.
Nagle rozległo się donośne szczekanie Aresa. Nayer poderwał się do góry
wraz z ciemnowłosą dwudziestolatką i obydwoje pobiegli w kierunku głosu. Przebiegając
obok tylnej ściany domu, mężczyzna zauważył, że jedno z okien było wybite.
Natomiast jego owczarek stał w ogrodzie, na samym środku klombu z kwitnącymi
floksami. Oczywiście, większość z nich była przez niego połamana i podeptana.
Pies patrzył w jeden punkt i praktycznie się nie ruszał. Bardzo dziwnie
pochylał swoją głowę w dół, a sierść zjeżyła mu się na karku. Komisarz nigdy
nie widział go w takiej pozycji.
- Kwiaty! –
zakwiliła boleśnie rozzłoszczona Dinah, przykładając dłonie do policzków. – Ten
pies połamał i podeptał kwiatki!
- Najmocniej
przepraszam, nie wiem, co mu strzeliło do głowy! – Czarnowłosy zbliżył się do
owczarka, wciąż stojącego pośrodku klombu. – I co nawywijałeś? – zapytał go,
udając gniew. W rzeczywistości doskonale wiedział, że Ares nie zachowałby się w
ten sposób, gdyby nie miał powodu. Chwycił go za obrożę i odciągnął od kwiatów.
– Ale jesteś niszczyciel, zobacz, co zrobiłeś!
- Mama się
wścieknie – oznajmiła oschle Dinah.
- Racja –
przyznał mężczyzna, podłapując na swoją korzyść stwierdzenie dziewczyny. – W
takim razie osobiście pójdę ją przeprosić! – I ruszył w kierunku domu.
- Nie!!! –
przeraziła się dwudziestolatka, blednąc na twarzy i robiąc taki ruch, jakby
chciała chwycić go za rękę i przytrzymać w miejscu. – Tak w zasadzie to jednak nie powinna być
zła – rzekła, zmieniając nagle zdanie. – W ogóle się nie przejmujcie, nic się
nie stało.
- W takim razie
pozwól mi chociaż zapłacić za zniszczone floksy. – Komisarz wyciągnął portfel z
kieszeni spodni.
- Nie, nie. –
Dinah wystawiła ręce do przodu, jakby w obronnym geście. – Po prostu weź pieska
i już sobie idźcie.
- Chodź, Ares.
– Mężczyzna posłusznie przywołał owczarka do siebie i skierował się z nim w
stronę wyjścia.
***
Całą noc nie mógł spać. Jak zawsze w takich sytuacjach setki pytań kłębiły
mu się w głowie. Zastanawiał się nad zeznaniem złożonym przez nieżyjącą już
staruszkę i o dzisiejszej rozmowie z Dinah, która mówiła, że jej matka leżała w
domu i miała migrenę. Mężczyzna przekręcił się w swoim łóżku na drugi bok i
zmarszczył czoło. Przypomniał sobie dziwną, nietypową pozycję Aresa stojącego w
środku kwitnącego klombu. Głowa mocno pochylona w dół, oczy wpatrzone w jeden
punkt, przednia łapa lekko uniesiona do góry. Pies nigdy jeszcze się tak nie
ustawił.
- Co chciałeś
mi powiedzieć? – szepnął do owczarka leżącego obok. – Co tam wyczułeś? - Wyciągnął rękę i dotknął jego wielkiego nosa,
przypominającego czarną truflę. Ares poruszył wtedy jak królik tym swoim
wilgotnym noskiem i cicho zachrapał, ponownie zapadając w sen.
A Nayer zastanawiał się dalej. Dinah była przerażona za każdym razem, gdy
usiłował wejść do domu by porozmawiać z jej matką i za wszelką cenę nie chciała
do tego dopuścić. Ciekawe, czemu? Czyżby dlatego, że Mandy miała migrenę? Kobiety
nie widywano od pięciu lat, wątpił, by dwudziestolatka mówiła mu prawdę. A
jeżeli Mandy nie żyła naprawdę? Jeżeli zabiły ją jej własne dzieci? Był tylko
jeden sposób, aby się o tym przekonać.
- Ares, zbieraj się! - Mężczyzna odrzucił od siebie
kołdrę i wyskoczył z łóżka jak oparzony. Zerknął na zegarek. Dochodziła
pierwsza w nocy. Pospiesznie się ubrał i wyszedł na zewnątrz, zamykając
mieszkanie. Było kwadrans po pierwszej, gdy dojechał pod dom, w którym
mieszkała Dinah. Cicho zamknął drzwi auta i zwinnie przeskoczył przez
ogrodzenie do ogrodu. Aresowi rozkazał siedzieć w samochodzie i nie wychodzić.
Na szczęście dziewczyny nie posiadały własnego psa, który mógłby narobić hałasu.
Nayer szedł cicho, starając się być niezauważalny oraz niesłyszalny. Pamiętał,
że dziś po południu zauważył rozbitą szybę na tyle domu. Nie mylił się, tkwiła tam
dalej. Mężczyzna jednym susem wskoczył przez nią do środka i tym samym znalazł
się w ciemnej piwnicy. Bez namysłu wyciągnął z kieszeni telefon i tak
oświetlając swoją drogę, skierował się w kierunku schodów. Cicho doszedł nimi
do drzwi, po czym ostrożnie je otworzył i zajrzał do wnętrza domu. Wszędzie
panowały egipskie ciemności. Po chwili usłyszał, że w jednym z pokoi grał
telewizor. Powoli się tam skierował i zaglądnął do środka.
Dinka spała na kanapie z ręką pod głową, a obok na
sofie kuliła się Nellie. Chyba też spała, bo nie dawała sobą żadnych oznak
życia, oprócz oddychania. A matki z nimi nie było. Nayer wycofał się z powrotem
na korytarz. Zaczął teraz chodzić po wszystkich pokojach w poszukiwaniu
rodzicielki dziewczyn. Po dokładnym obadaniu wszystkich pomieszczeń, wiedział
jedno: mamy Nellie i Dinah nigdzie tutaj nie było. Wątpił, by wyjechała.
Zeznanie staruszki stało się bardzo wiarygodne. Kobieta najprawdopodobniej od
dawna nie żyła, a córki okłamywały wszystkich o rzekomej chorobie matki. Ale jak
umarła i gdzie ją pochowano? Zamyślony, wyszedł na zewnątrz przez
rozbite okno. Włożył ręce do kieszeni dżinsów i wolno ruszył w stronę
samochodu.
***
Następnego dnia ponownie zjawił się w domu podejrzanych o morderstwo
dziewczyn. W mieszkaniu nikogo nie było, więc skierował się od razu do miejsca,
gdzie wczoraj Ares dziwnie się zachowywał. Owczarek od razu też tam popędził.
Jednak przy klombie fioletowych floksów czekała ich pewna niespodzianka.
Klęczała tam Nellie. Smutna, ze spuszczoną głową, ze złożonymi jak do
modlitwy rączkami. I właśnie ta postawa dziewczynki pomogła Nayerowi zrozumieć
wszystko. Podszedł do małej i niezbyt delikatnie uścisnął jej ramię.
- Ona tu leży,
prawda? Twoja mama? – zapytał bezceremonialnie. Efekt był identyczny, jakiego
mężczyzna się spodziewał: dziewczynce zaczęły drżeć wargi, a potem rozpłakała
się na dobre. Nie trzeba było dosadniejszej, potwierdzającej odpowiedzi na jego
słowa.
- Co tu się
dzieje? – Przed nimi stanęła przerażona Dinka z zakupami w ręce. – Co wy tu
robicie… Nellie? O, Boże…
- Dosyć tego
czarnego kabaretu, Dinah – odezwał się Nayer, wstając z klęczek i puszczając
ramię małej dziewczynki. Ta z płaczem oddaliła się od nich. Mężczyzna stanął
naprzeciwko czarnowłosej. - Masz mi coś do powiedzenia? – spytał, biorąc
głęboki wdech.
Dinka zbladła jak ściana, co z jej kruczymi włosami utworzyło rażący
kontrast, po czym zaczęła drżeć na całym ciele.
- Ja jej nie
zabiłam! – wykrzyknęła rozpaczliwie, rzucając zakupy na trawę. – Ja jej nie
zabiłam! – powtórzyła głośniej, zalewając się łzami.
- Więc kto?
Ale dziewczyna
nie odpowiedziała. W sekundzie odwróciła się na pięcie i pognała gdzieś przed
siebie.
- Zaczekaj,
stój! – krzyknął Nayer, zaczynając biec za nią. Ares zrobił to samo i
najprawdopodobniej by ją dogonił. Niestety, już po chwili dał się słyszeć
odgłos warkotu silnika i kiedy mężczyzna dobiegł na miejsce, zobaczył, jak
jakiś chłopak w dredach odjeżdża motorem wraz z Dinką na pokładzie. Z asfaltu
uniosła się chmura pyłu i kurzu i tyle ich było widać. Ares puścił się sprintem
za nimi, a Nayer błyskawicznie wskoczył do swojego samochodu i ostro
ruszył z miejsca.
- Martin?! –
darł się do telefonu, prowadząc rozpędzony samochód i starając się nie
spowodować żadnego wypadku w tym szaleńczym pościgu. – Weź Willa i posiłki,
musicie mi pomóc! Mam zamordowaną kobietę i ścigam właśnie podejrzaną o jej
zabójstwo! Co?! Pijesz kawę?! A co mnie to obchodzi do jasnej cholery?!
Wypijesz później, bierz Willa i przyjeżdżajcie tu zaraz z posiłkami! – Komisarz
podał jeszcze swoją aktualną lokalizację, po czym odłożył komórkę.
Chłopak z dredami zatrzymał motor przed
jakimś starym, rozwalającym się budynkiem i zniknął w jego wnętrzu, trzymając
za rękę Dinah. Ares pognał za nimi, falując swoją puszystą, czarną kitą.
Czarnowłosy zatrzymał auto, wziął pistolet i biegiem ruszył do środka za swoim
owczarkiem. Niestety, wewnątrz budynku sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Ares
powarkiwał niepewnie, bo na środku niewielkiego pomieszczenia stał sobie
wytatuowany chłopak w dredach, a za nim ukrywała się Dinah. Najgorsze było
jednak to, że młody mężczyzna trzymał w ręku… broń.
- Zatkało
kakao? – zapytał bezczelnie, widząc zaskoczoną minę Nayera.
- Ależ skąd –
odpowiedział niebieskooki, wyciągając swój pistolet zza marynarki. – Mam
podobną zabawkę. Różnica między twoją a moją, polega na tym, że ja swoją mogę
mieć, a ty swojej nie.
- Mam to w
dupie – uświadomił mu chłopak z licznymi tatuażami na ciele, wciąż do niego
celując. – Podejdź bliżej, cwaniaczku, a powystrzelam was jak kaczki. Ciebie i
kundla.
- Chcę
porozmawiać z Dinah – wyjaśnił komisarz. Ares, niespokojny, podszedł bliżej
niego, opierając się biodrem o jego nogę.
- Nie będziesz
z nią rozmawiał, śmieciu! – wrzasnął młody mężczyzna. – Stuknięta Mandy nie
żyje i bardzo dobrze, słyszysz?! Nie masz pojęcia jak ona traktowała Nellie i mojego
kwiatuszka! – Wskazał na bladą, trzęsącą się Dinah.
- Zacznijmy od
tego, że odłóż tę swoją spluwkę na podłogę, bo za chwilę temu swojemu
kwiatuszkowi zrobisz krzywdę i dopiero będzie płacz i zgrzytanie zębów – rzekł
Nayer.
- Milcz! –
wściekł się chłopak, wyżej podnosząc broń.
- Ja jej nie
zabiłam! – wydarła się nagle dziewczyna, zaczynając głośno płakać. – Nie
zabiłam swojej matki!
- Więc kto to
zrobił? – spytał delikatnie Kincaid.
Czarnowłosa bez
wahania popatrzyła na swojego chłopaka.
- On! – wykrzyknęła,
płacząc jeszcze głośniej.
- Ty mała
suko!!! – Wytatuowany chwycił ją mocno za włosy i zaczął silnie szarpać, aż
zaczęła krzyczeć z bólu.
- Ej, ej, ej! –
Nayer przyskoczył do nich, chcąc wyswobodzić dziewczynę z rąk chłopaka, ale ten
przyłożył do niej pistolet.
- Stój tam albo
ją zastrzelę!!! – zaryczał, czerwieniejąc na twarzy z wściekłości. Dinah wciąż
łkała i cała się trzęsła z przerażenia.
- Spokojnie, nie
rób głupstw – ostrzegał komisarz, posłusznie się zatrzymując i gestem ręki
powstrzymując od ataku rozdrażnionego Aresa.
- Będę robił co
mi się podoba, jasne to jest czy nie?! Taki śmieć jak ty nie będzie mi
rozkazywał! A tę małą dziwkę zabiję tak samo jak jej stukniętą mamuśkę! Bez
żadnych skrupułów, rozumiesz?!
- Przed chwilą
była twoim kwiatuszkiem… - zaryzykował stwierdzenie Nayer, chcąc jak najdłużej
przeciągnąć rozmowę z uzbrojonym chłopakiem. Czekał na posiłki, sam nie za
wiele mógł teraz zdziałać.
- Ale już mi
się odmieniło! – parsknął chłopak, mocno przyciskając lufę pistoletu do skroni
czarnowłosej dziewczyny. – Odłóż swoją broń i wycofaj psa! Natychmiast! Bo ją
zastrzelę!
- W porządku –
zgodził się Kincaid, po czym popatrzył na owczarka. – Ares, idź stąd. Idź. No,
już. Będzie dobrze.
Pies popatrzył
na niego niedowierzająco, ale widząc, że to nie były przelewki, powoli i ostrożnie
wyszedł z pomieszczenia ze zjeżoną ze złości sierścią na karku.
- A teraz
odkładam broń… - Nayer pochylił się i położył pistolet na podłodze.
Reszta wydarzeń potoczyła się w ułamku
sekundy: chłopak wcale nie zamierzał grać fair. Gdy tylko komisarz odłożył broń
i się wyprostował, wytatuowany z dredami wystrzelił do niego przy
akompaniamencie pisków i krzyków Dinah. Kincaid, zaskoczony atakiem i nagłym
bólem, upadł na podłogę, obficie brocząc krwią z postrzelonego ramienia. Zdążył
jeszcze zobaczyć uciekającego faceta, ciągnącego za sobą wrzeszczącą Dinah, a
potem zawisnął nad nim ciemny łeb przestraszonego owczarka niemieckiego.
- Nic mi nie
jest, goń ich – powiedział do psa, głęboko oddychając. Rwący ból w ramieniu był
nie do zniesienia, mężczyzna mocno zacisnął powieki. – Łap ich, Ares –
powtórzył słabo, urywającym się głosem.
Wtedy rozległ się stukot obcasów i obok rannego mężczyzny uklękła jakaś
kobieta.
- Nayer,
słyszysz mnie?! Nayer?! – wołała gorączkowo, z całej siły ściskając mu dłoń u
zdrowej ręki.
Spod głowy
mężczyzny wypłynęła stróżka krwi. Nie było tego widać spod jego kruczoczarnych
włosów, ale jak się później okazało, miał rozciętą skórę na głowie poprzez
upadek na twardą posadzkę.
- Słyszę, nic
mi nie jest… - odparł dzielnie, usiłując się podnieść. Niestety, przy bólu
postrzelonego ramienia, nie było to możliwe.
- Leż, nie
wstawaj… - szepnęła łagodnie kobieta i lekko przytuliła go do siebie. – Ares,
łap morderców, ja się nim zajmę, zaufaj mi – powiedziała do owczarka, który z
przerażeniem wpatrywał się w swojego pana. Popatrzył na kobietę
niezdecydowanie, ale po chwili zerwał się i posłusznie pobiegł za uciekającą
dwójką.
- Jasna cholera,
dostał!!! – Dał się słyszeć w oddali głos Martina i już za moment obok Nayera
znaleźli się dwaj przyjaciele. Byli też inni policjanci, którzy pognali za
Aresem goniącym Dinah i jej chłopaka.
- Dzwonię po
pogotowie! – zakomunikował Will, przykładając telefon do ucha.
- Nic mi nie
jest… - Nayer ciągle zgrywał twardziela, ponownie usiłując wstać.
- Leż, kurwa! –
rozkazał William, niedelikatnie przyciskając mężczyznę do podłogi.
Kincaid po takiej przemowie nie odważył się więcej próbować wstać.
Ciemnowłosa kobieta, w której dopiero teraz rozpoznał Roxanne, znowu go przytuliła,
czule głaszcząc po głowie i uspokajająco coś do niego szeptając. Ufnie do niej
przylgnął, wtulając swoją twarz w jej ramię. Ukojony delikatnym zapachem jej
perfum i spokojnym biciem serca, Nayer usnął pod wpływem własnego bólu i
zmęczenia.
***
Przez dwa tygodnie nie brał czynnego
udziału w śledztwach. Leżał i kurował się w domu. Przez ten czas wydobyto
zwłoki zamordowanej Mandy, które znajdowały się w ogrodzie Dinah i Nellie, tam,
gdzie rosły fioletowe floksy. To Ares ją znalazł. Od tego momentu komisarz już
wiedział, co oznacza pochylona w dół głowa psa i przygarbione ciało – odnaleziony
trup. To Ares także dopadł uciekającą Dinah i jej chłopaka. Obydwoje przyznali
się do zbrodni – chłopak zabił i pochował kobietę w ogrodzie swojej dziewczyny,
ale Dinka doskonale o tym wiedziała i była tego świadoma. Została współwinna
śmierci własnej matki. Kiedy postrzelone ramię przestało tak bardzo dokuczać, Nayer
pojawił się w pracy. Ares również tęsknił za tym miejscem, radośnie biegł w
kierunku biura z bułeczką w pysku.
- Nie do wiary,
że załatwił mnie jakiś gówniarz – powiedział do niego Nayer, wchodząc po
schodach i zdrową ręką głaskając psa po grzbiecie. – Całe szczęście, że go
złapałeś i mnie wyręczyłeś. Dobrze cię mieć przy sobie, Ares.
Chciał wejść do biura, gdzie pracowali
już od rana Will i Martin, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Cześć! Już wyzdrowiałeś?
– usłyszał za sobą.
Obejrzał się.
Przed nim stała Roxanne z błyszczącymi radością oczami. Dzisiaj miała spięte wysoko
włosy i delikatny makijaż na twarzy. Była ładna jak zawsze. No, dzisiaj może trochę
ładniejsza niż zawsze.
- Cześć –
odpowiedział Nayer. – Tak, ramię już się prawie zagoiło.
Troskliwie przejechała
dłonią po jego policzku. Wtedy wyciągnął przed siebie rękę.
- Bardzo
dziękuję – rzekł po prostu, mając na myśli to, że zajmowała się nim, zanim
przyjechało pogotowie.
Uścisnęła jego
dłoń.
- Nie ma sprawy
– odparła, patrząc na niego z nadzieją i nie wypuszczając jego ręki ze swojej.
- To… może
kiedyś się umówimy na kawę… - powiedział, biorąc głęboki wdech.
Posmutniała i puściła
jego rękę.
- Tak, może
kiedyś – powtórzyła, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Kincaid patrzył za jej oddalającą się postacią. Przez pewną chwilę chciał ją
zawołać, chciał, aby wróciła. Ale nie zrobił tego, pozwolił, by odeszła. I
wtedy wpadł nagle w zły, obrzydliwy humor, sam nie wiedząc dlaczego. Z
rozmachem otworzył drzwi biura, uderzając przy tym w głowę Williama, który nie
zdążył się odsunąć.
-
Podsłuchiwałeś? – warknął Nayer wściekle.
- Nieee –
wykręcał się Will i na potwierdzenie swoich racji, uniósł do góry chusteczkę. –
Klamka była zakurzona, no to ją czyściłem, nie?
Czarnowłosy
rzucił jakąś teczkę na swoje biurko i usiadł na krześle. Ares, wyczuwając jego
złe emocje, usiadł przy nim, trącając go uspokajająco w łokieć swoim nosem. Do
pomieszczenia wszedł Martin.
- O, wrócił
szefuncio! – zawołał, po czym zwrócił się do Willa: - Tyle było spokoju, a
teraz znowu będzie rzeźnia! – zażartował.
Ale Nayerowi
ani Willowi nie było do śmiechu. Widząc, że komisarz był nie w humorze, Martin
po prostu zajął się robotą i nic nie mówił. William jednak nie mógł sobie
odpuścić:
- Nayer? –
zaczął.
- No? –
Niebieskooki uniósł głowę znad swoich papierów.
- Ja broń Boże
nie chcę się wtrącać w twoje życie prywatne…
- Ale? –
przerwał niegrzecznie Kincaid.
- Ale mogłeś
się umówić z tą policjantką – rzekł Corr, udowadniając tym samym, że
rzeczywiście podsłuchiwał ich rozmowę. – Ona chyba na to liczyła…
Nayer prychnął
ze złością.
- Nie umawiam
się z kimś tylko dlatego, że ta osoba na to liczy – wyjaśnił i zajął się
robotą.
Will nie
zamierzał jednak kończyć:
- Bo wiesz,
minęło już pół roku od czasu kiedy Sandra… tego, więc powinieneś chyba… -
Policjant nie dokończył, bo Nayer z hukiem wstał ze swojego krzesełka i wbił w
mężczyznę mordercze spojrzenie.
- Byłbyś
łaskawy zająć się swoją kochaną Stellą, a moje życie zostawić w spokoju?! –
wykrzyknął. – I tak dla twojej szanownej wiadomości, to doskonale wiem, ile
czasu minęło od śmierci Sandry i również nie musisz mi tego podliczać!
- Dobra, spoko,
po co te nerwy?
- Chodź, Ares! –
Nayer zawołał owczarka, po czym wyszedł z nim z biura, trzaskając drzwiami.
- Wkurwiłeś go –
stwierdził wesoło Martin.
- Ale co ja
takiego powiedziałem? – oburzył się Will. – Minęło już pół roku i…
- Ale czas jest
pojęciem względnym – wyjaśnił Martin, tonem fizyka wykładającego na
uniwersytecie. – Dla ciebie to jest aż pół roku, a dla niego dopiero pół roku. Co
się wtrącasz? Jak facet będzie gotowy, to się zacznie z babkami umawiać, a
skoro nie jest, to na cholerę się wtrącasz?
- Dupa tam, idę
po kawę. – Will wstał od biurka, wziął czajnik i podążył do drzwi. Otworzył je…
Nayer natychmiast odskoczył, mając dobry refleks, inaczej dostałby w głowę, jak
wcześniej przyjaciel.
-
Podsłuchiwałeś?! – Corr stanął jak wryty widząc przed sobą komisarza, a obok
niego Aresa.
Kincaid się
roześmiał.
- Nieee, no coś
ty! – odparł, unosząc do góry chusteczkę. – Po prostu klamka była zakurzona,
zapomniałeś ją wyczyścić z drugiej strony!
Teraz obydwoje wybuchnęli śmiechem. Owczarek, wyczuwając, że już jest
zgoda, wszedł ponownie do biura i potruchtał na swoje legowisko. Przysiadł się
obok niego Martin.
- Jak leci,
piesku? – zagadnął, głaskając jego puchate futerko. – Odwaliłeś ostatnio kawał
dobrej roboty, podobnie jak twój pan. Obydwoje możecie być z siebie dumni,
gdyby nie Nayer, to Mandy najprawdopodobniej nigdy nie zostałaby odnaleziona, a
gdyby nie ty, to nie złapalibyśmy tak szybko morderców. Wiesz co? Może i
dobrze, że moja siostra ma alergię na sierść i nie mogłem cię przez to wziąć. Chyba
bardziej pasujecie do siebie z Nayerem. Zgadzasz się?
Ares mruknął w
odpowiedzi i leniwie przymknął oczy. Skoro tak dobrze się spisał, to przede
wszystkim należała mu się teraz porządna dawka zdrowego snu.
CDN
Przeczytałem wczoraj, ale dopiero dziś przyszedł czas na ocenę.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od początku. Pierwsza scena - bardzo sugestywna, chwilami nieco przerysowana, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Mandy to postać trochę teatralna. Doskonale uwydatniłaś okrucieństwo tytułowej żmii. Plus za to, że w roli potwora obsadziłaś matkę. Mężczyzna w roli domowego kata byłby niesamowicie trywialny.
Pierwsze spotkanie protagonisty z Roxanne skojarzyło mi się trochę z Alexem i Niną z "Komisarza Rexa". Powiem szczerze, że sama bohaterka nie jest ani ona gorąca, ani zimna (niczym Kościół w Laodycei w Apokalipsie św. Jana). Trochę lepsza od Sandry, ale dalej jestem na nie. Nayer potrzebuje kobiety trochę bardziej charakternej, nie mówię, że złej, ale z delikatnymi pazurami.
Akcja rozwijała się w sposób dość przewidywalny, ale przełamało to pojawienie się ukochanego Dinki. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Sądziłem raczej, że sama córeczka zabiła matkę.
Dużo chemii było we wspólnych scenach właściciela z owczarkiem. Przeszło mi przez myśl, że Aresowi nie chodziło o spacer, a był zazdrosny o Nayera.
Pominę aspekty społeczne tego rozdziału, a było ich trochę. To nie miejsce do dyskusji o samotnych matkach, przemocy domowej i tym podobnych sprawach. nie będę się doszukiwać głębszych "reklam społecznych".
Musiałbym się powtarzać, więc przejdę do oceny. 5 z lekkim + będzie dobra. Na razie brakuje mi czegoś do 6. Nie wiem teraz dokładnie czego, ale może z czasem do tego dojdę.
Wyatt
Sama jestem ciekawa czy sprostam kiedyś zadaniu i otrzymam 6. :) Rozdziały (postaram się) by były różnorodne i się nie powtarzały, może kiedyś któryś całościowo trafi w Twoje gusta. :)
UsuńCo do serialowej Niny i Alexa - jak najbardziej trafne spostrzeżenie, nie ukrywam, że się wzorowałam. :D Nie pamiętałam tylko na jakim zebraniu oni siedzieli, więc wymyśliłam BHP, ale oni pewnie co innego mieli. No nieważne, tak czy siak trochę zgapiłam. :)
Sama Roxanne - wiedziałam, że też Ci nie podpasuje, a wręcz byłam tego pewna. :) Za grzeczna jest, a ja już wiem, że Ty wolisz (bynajmniej w opowiadaniach) dziewczyny z pazurami i silnymi charakterami. :) I mówisz, że do Nayera taka właśnie kocica by pasowała? :) Muszę się zastanowić. :)
Jak zawsze bardzo dziękuję za szczery komentarz i te wszystkie pochwały. :) Pozdrawiam!
Siema dopiero teraz znalazłam tą strone ale było warto ogólnie mode Ci powiedziećże masz większt talent niż ten kto pisał K.A. historia super tak jak było w tamtym komentarzu akcja była dość przewidywalna ale chłopak Dinah nieźle to wymyśliłaś
OdpowiedzUsuńDLA MNIE 5 Z DUŻYM PLUSEM
Bardzo mi miło, że się odezwałaś, witam na moim skromnym blogu. :) Cieszy mnie, że opowiadanie Ci się podoba. :) Hehe z tym talentem, że mam większy od tego kogoś, kto pisał "Komisarza Alexa" to chyba nieco prawdy jest, bo oni większość z oryginału zgapiali, a ja wymyślam bohaterów i fabułę sama! :D Hehehe nie no, oczywiście żartuje. :) Dziękuję, że się odezwałaś i za piątkę z plusem, pozdrawiam! :)
UsuńPonownie, fajny pomysł. Skąd Ty je wszystkie bierzesz- -nie mam pojęcia, ale szacun :) Scenka końcowa w biurze- trochę rozluźniła atmosferę. Uwielbiam retrospekcje - tutaj masz u mnie "+". No i nowa kobieta w życiu Kincaid'a- rozumiem żałobę itd, ale szkoda żeby taki facet był sam ;)
OdpowiedzUsuńCo do samej sceny morderstwa, myślałam, że po prostu matkę zabiły siostry w akcie zemsty, samoobrony cokolwiek, nie liczyłam tutaj na osobę trzecią - fajnie, jak coś idzie nie tak jak sobie myślimy. Bo nie oszukujmy się, czytając mamy w głowie plan jak to może być, a wg mnie, autor ma tak kierować bohaterami i akcją, żeby nam kompletnie to wywrócić do góry nogami i Tobie się udało.
Pozdrawiam Anka :)
Bardzo, bardzo dziękuję, nie spodziewałam się tylu pochwał w jeden dzień od Ciebie, Aniu. :) To bardzo miłe i takie niespodziewane, nie sądziłam, że ktoś nowy jeszcze tutaj zajrzy. :)
UsuńPomysły często rodzą się w mojej głowie same, zupełnie z niczego, zazwyczaj w zupełnie nieodpowiednim momencie, kiedy nie mam czasu przelać myśli na papier. :) A tak w zasadzie to przelać z klawiatury do programu. :) Czasem wzoruje się również na "Rexie" i podpatruje, jak zachowują się w danym momencie bohaterowie. Natomiast Ares jest wzorowany na moim psie, co prawda mój nie jest owczarkiem niemieckim, ale większość zachowań Aresa jest zbliżona do mojego Dragona. :)
Hehe mówisz, że szkoda, by Nayer był sam? :) Może i racja, coś z tym chyba zrobię w przyszłości. :)
Dziękuję za wszystkie słowa pochwały! :) Starałam się, aby chociaż trochę was zmylić i cieszę się bardzo, że Ci się podobało. :)