środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 7 – Zemsta (część I)



Została zaktualizowana lista bohaterów, zapraszam!

         Minął rok od pojawienia się Aresa w ekipie policyjnej i wtedy po raz pierwszy pies zachorował. Problemy zaczęły się w chwili, kiedy owczarek pewnego dnia odmówił zjedzenia śniadania. Nayer tłumaczył to sobie tym, że pies zjadł przed pójściem spać obfitą kolację i może najzwyczajniej na świecie nie był głodny. Ares jednak zachowywał się inaczej niż zwykle. Nie miał chęci do zabawy, cały czas tylko leżał i smutno patrzył przed siebie. Po niedługim czasie do złego samopoczucia psa dołączyły jeszcze wymioty. Owczarek reagował na głos Nayera, otwierając oczy i od czasu do czasu smętnie kiwał mu swoją kitą, ale oprócz tego nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie. Nie było innej rady – ryzykując spóźnienie się do biura, Nayer musiał zawieźć psa do weterynarza. Okazało się, że Ares zatruł się jakimiś środkami chemicznymi. Zatrucie nie było poważne, ale pies był słaby i musiał przyjmować antybiotyk.
***
         Nayer z prędkością światła wpadł do biura, w którym razem z dwoma innymi policjantkami pracowała Roxanne.
- Coś się stało?! – przeraziła się kobieta, wstając od biurka i z przerażeniem patrząc na mężczyznę przed sobą. Nayer był zdyszany i miał rozwiane kruczoczarne włosy. I – co natychmiast dostrzegła Roxanne – dzisiaj nie miał ich tak jak zawsze uniesionych do góry na żel. – Coś się stało?! – powtórzyła.
- Damson – wydyszał Nayer, opierając się dłońmi o biurko policjantki i starając unormować przyspieszony oddech. – Damson. Czy wszystko z nią w porządku?
- Tak, chyba tak, rano czuła się dobrze – odpowiedziała szybko zaskoczona Roxanne, po czym zmarszczyła brwi. – Ale czemu o nią pytasz? Powiedz mi o co chodzi, bo zaczynam się bać.
Komisarz wziął głęboki wdech i otarł dłonią spocone czoło.
- Ares się czymś zatruł, lekarz powiedział, że może to być jakiś środek chemiczny stosowany do roślin. Nie znam się na tym. Ale obydwa psy, mój i twój, wczoraj biegały u ciebie na ogrodzie. Słuchaj, nawoziłaś ostatnio czymś swój ogródek? 
Roxanne pobladła jak ściana.
- Ja nie – odpowiedziała. – Ale mój sąsiad całkiem niedawno robił jakieś opryski na swoje róże. Możliwe, że jakimś cudem ten pył przedostał się też na moje krzewy. Nayer… - Kobieta przepraszająco spojrzała na mężczyznę. – Bardzo cię przepraszam, jeśli to przez to Ares zachorował, ale po prostu…
- Roxy, przestań. – Niebieskooki komisarz położył jej obie ręce na ramionach. – Przecież nie o to chodzi i o nic cię nie winię. Martwiłem się tylko o Damson, bo skoro Ares, taki wielki, silny pies się otruł, to co dopiero taka mała spanielka.
- Ale Damson nie ma takiego apetytu jak Ares – zaśmiała się Roxanne, odrzucając do tyłu brązowe kosmyki włosów, które wymknęły się jej z kitki związanej na tyle głowy. – I pewnie nic nienormalnego nie zjadła.
- Miejmy nadzieję – odparł Nayer, wycofując się do wyjścia. – Muszę lecieć. Miłego dnia wszystkim! – powiedział, uśmiechając się do pozostałych policjantek obecnych w biurze.
Biegiem pokonał schody, Ares czekał na niego w samochodzie, musiał jak najszybciej odwieźć go do domu i wrócić do pracy. Ale skoro już tu był po drodze, chciał przekazać kolegom z ekipy, że trochę się spóźni. Już prawie naciskał klamkę i otwierał drzwi do swojego biura, gdy usłyszał za plecami głos szefa Goriego:
- Kincaid, pozwól na chwilę!
Nayer obejrzał się niezdecydowanie. Najchętniej by powiedział, zresztą zgodnie z prawdą, że nie ma czasu, ale bądź co bądź – nie wypadało tak odpowiedzieć własnemu szefowi. Tym bardziej, że pan Filippo Gori do wyrozumiałych ludzi nie należał. Komisarz z ciężkim westchnieniem udał się w kierunku gabinetu przełożonego, zastanawiając się po drodze, czym tym razem naraził się mężczyźnie. Osobiste wezwanie na dywanik szefa nie wróżyło bowiem niczego dobrego. Gori stał przy drzwiach z dziwnym, zagadkowym wyrazem twarzy.
- O co chodzi? – zapytał go wprost komisarz Kincaid, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę i powrócić do chorego psa, czekającego w aucie.
- Wejdź, chciałbym ci kogoś przedstawić – odpowiedział szef, lekko popychając czarnowłosego mężczyznę do środka.
         Przy biurku Goriego siedziała młoda kobieta, która natychmiast wstała, kiedy weszli do pomieszczenia obaj mężczyźni.
- To jest Akemi Caler – powiedział Filippo Gori takim tonem, jakby mówił: „To jest królowa Elżbieta”.
Dziewczyna była dość wysoka, czarnowłosa, o ładnej opalonej karnacji, ubrana w krótką, brązową sukienkę i w żadnym stopniu nie przypominała wspomnianej wcześniej królowej Elżbiety. Nayer podał jej dłoń, wciąż niczego nie rozumiejąc. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to tylko to, że stojąca przed nim kobieta była bardzo ładna.
- Nayer – przedstawił się komisarz, ściskając lekko drobną, opaloną dłoń podaną mu przez panią stojącą naprzeciwko.
- Akemi. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, patrząc mu ufnie w oczy swoimi w barwie czekolady. Cofając rękę, przejechała mu po dłoni czymś chłodnym, mężczyzna zauważył pierścionek na jej palcu. Jednocześnie zabrzęczała złota, delikatna bransoletka, którą miała na przegubie ręki. Dawno już nie widział ładnej biżuterii na ciele kobiety, policjantki z ekipy nie przychodziły niestety wystrojone do pracy. Przeszedł go przyjemny dreszcz. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że miło by było móc jeszcze chociaż przez chwilę potrzymać dłoń Akemi w swojej. To nie rozwiązywało jednak problemu. Nayer spojrzał pytająco na swojego szefa.
- Pani jest twoją praktykantką – wyjaśnił więc mężczyzna, tonem nie znoszącym żadnego sprzeciwu. – Masz na nią uważać i przede wszystkim uczyć i dawać cenne wskazówki.
„Twoją praktykantką”?
- Ale chwileczkę… - Nayer usiłował poukładać sobie myśli w głowie. – Co to oznacza? Proszę o wyjaśnienie, bo nie rozumiem.
- Tu nie ma nic do rozumienia, Kincaid – odparł Gori surowo. – Pani Akemi jest praktykantką, którą przydzieliłem do pana ekipy. I już.
- Mógł pan mnie wcześniej zapytać o zdanie – zaoponował komisarz, czując, że wezbrała w nim złość. Jakim prawem Gori traktował go w ten sposób? To on, a nie szef, będzie musiał pilnować Akemi i dbać o jej bezpieczeństwo! Gori powinien zapytać go wcześniej, czy wyraża zgodę na przyjęcie pod swoje skrzydła młodej praktykantki, a nie z góry narzucać swoje postanowienia!
- Stwierdziłem, że dasz sobie radę i wszelkie pytania będą zbędne – powiedział Gori niewzruszony.
Nie było warto kłócić się dalej, tym bardziej w obecności samej praktykantki, która nieco zbiła się z tropu i stała pomiędzy nimi, niepewnie zerkając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Nayer stwierdził, że Akemi nie jest niczemu winna i nie powinna wysłuchiwać tego, co miał do powiedzenia swojemu szefowi i co planował zrobić w najbliższym czasie. Filippo Gori najzwyczajniej na świecie przegiął tym razem pałkę i należałoby dać mu to do zrozumienia przy najbliższej okazji.
- Pogadamy o tym innym razem – rzekł dość niegrzecznie do swojego szefa, po czym zwrócił się do dziewczyny: - Jakiego rodzaju jest to praktyka? – spytał rzeczowo.
Długowłosa Akemi ożywiła się trochę.
- Głównie to praca przy biurku – oznajmiła. Miała ciepłą, przyjemną barwę głosu i Nayer zdał sobie sprawę, że równie dobrze mu się na nią patrzyło, jak i słuchało. – Ale nie miałabym nic przeciwko wyjazdom na miejsca zbrodni, o ile… O ile oczywiście pan komisarz mi pozwoli… - Uśmiechnęła się nieśmiało, zerkając na niego spod długich, ciemnych rzęs.
- Zobaczymy – odparł Nayer krótko, po czym wskazał praktykantce drzwi wyjściowe. – To skoro pan Gori nie ma nam już niczego do powiedzenia, to chodźmy, poznasz resztę ekipy.
         Akemi chwyciła go za nadgarstek gdy tylko opuścili biuro szefa i zamknęli za sobą drzwi.
- Przepraszam za tą sytuację, byłam pewna, że pan Gori już wcześniej to z panem komisarzem uzgodnił… Powinien najpierw przede wszystkim zapytać pana o zdanie - powiedziała, patrząc na niego przepraszająco.
Dotyk jej dłoni był przyjemny, podobnie jak to, że stała tak blisko niego. Doleciał go ładny, zmysłowy zapach jej perfum. Zamrugał kilkakrotnie, usiłując skupić myśli na czym innym.
- Nic się nie stało – odezwał się. Stwierdził z żalem, że czarnowłosa,  ładnie umalowana i uczesana Akemi zabrała już dłoń z jego ręki. – To przecież nie twoja wina. Nie przejmuj się.
- Nie jesteś… Yyy, przepraszam,  nie jest pan komisarz zły?
- Nie, no skąd – odpowiedział natychmiast, uśmiechając się ciepło do dziewczyny. Tym razem to on chwycił ją za rękę: - Chodź, przedstawimy cię pozostałym policjantom. A, i jeszcze jedno: mówmy sobie po imieniu.
***
         Młoda, umalowana i nietypowo ubrana w krótką sukienkę i sandałki na obcasach Akemi, przypadła do gustu wszystkim. Nie tylko ze względu na egzotyczną urodę, jaka ją odznaczała, ale też przez wzgląd na otwartość polubili ją wszyscy. No, prawie wszyscy.
- Przyniosłam wam… - Do środka biura komisarza Kincaida wpadła niczym bomba Roxanne. Aż ją wcięło na widok czarnowłosej dziewczyny chodzącej po pomieszczeniu w towarzystwie Willa, Martina i Nayera. – Przyniosłam wam te dokumenty, o które prosiliście – dokończyła, nie mogąc oderwać oczu od nowej. Ta ciemnooka, egzotyczna dziewucha z włosami do pasa była skandalicznie ładna. Nie miała prawa kręcić się obok komisarza, to było zbyt niebezpieczne!!!
- O, Roxanne – zdziwił się Martin, jakby pierwszy raz widział policjantkę na oczy. – Poznałaś już Akemi? To nasza wizytówka! – I wszyscy obecni w biurze zaczęli się śmiać. Roxanne stanowczo nie podobał się sposób, w jaki komisarz Kincaid patrzył na dziewczynę. Jak w jakiś cholerny obrazek!!!
- Sądziłam, że niepotrzebne nam są wizytówki – stwierdziła poważnie, bez cienia uśmiechu. Po czym zwróciła się do Akemi: - A ty tu codziennie będziesz przychodziła? – spytała bez wstępów.
- Tak, codziennie – odparła dziewczyna, trochę zaskoczona służbową postawą policjantki.
- A ta niby twoja praktyka, to na czym będzie polegała?
- A co to za przesłuchanie? – zdenerwował się nagle Nayer. – Akemi nie jest podejrzana na razie o żadną zbrodnię, niepotrzebnie ją wypytujesz.
Roxanne zamurowało. Od kiedy to Nayer zwraca się do niej w ten sposób? I co to w ogóle jest za imię „Akemi”?! Już normalniejszego jej matka nadać nie mogła?!
- Nie szkodzi, mogę odpowiedzieć – odezwała się zapytana, przykładając uspokajająco swoją dłoń do ramienia komisarza. Jakim prawem go dotykała?!! Roxanne mało nie trafił jasny szlag na ten widok. Nayer był jej, to ona go pierwsza „zarezerwowała”!!! Jakim prawem przydzielili tę dziewuchę do jego ekipy?!!
- A więc głównie będę załatwiała sprawy papierkowe – wyjaśniła łagodnie praktykantka, po czym spojrzała na Nayera, stojącego tuż obok. – Ale jeśli pan komisarz mi pozwoli, to oczywiście będę jeździła z wami na miejsca przestępstw i takie tam.
- Yhm. – Roxanne wcale nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. – No, to chyba w takim razie będziesz musiała związać włosy – zauważyła kąśliwie, patrząc na rozpuszczone, sięgające pasa, krucze włosy Akemi. – I gdybyś miała problem z wygodnymi i odpowiednimi ciuchami do pracy, to służę pomocą.
Akemi usiadła na stole w swojej krótkiej, brązowej sukience, jeszcze bardziej eksponując szczupłe, opalone nogi.
- Dziękuje bardzo – odezwała się ze słodkim uśmiechem. – Ale obawiam się, że nie będą na mnie dobre.
- No, jasne, że nie! – udzielił się „znawca” kobiecych sylwetek, czyli Will. – Przecież Akemi jest taka szczuplutka!
- Właśnie – dorzucił Martin.
- Słucham?! – Roxanne aż się zatrzęsła z oburzenia. – To znaczy, że ja twoim zdaniem jestem gruba?!
- Nie, no coś ty, chciałem powiedzieć… - zaczął motać się Will, ale przerwał mu komisarz:
- Roxanne, do jasnej cholery, potrzebujesz czegoś? – zapytał wrogo, patrząc na nią ze złością w swoich niebieskich oczach. – Przychodzisz tutaj i urządzasz najpierw jakieś przesłuchania, a potem się wściekasz nie wiadomo o co!
- O, wybacz, że wam wszystkim przeszkodziłam! – Kobieta odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Jak Nayer śmiał ją tak potraktować?! To wszystko przez tą głupią cizię! Ale oni jeszcze wszyscy zobaczą!
- A tą co znowu ugryzło? – parsknął Will, wskazując głową na drzwi, przez które niedawno wyszła Roxanne.
Praktykantka zauważyła, że mimo tego, iż komisarz chwilami się uśmiechał, jego myśli błądziły zupełnie gdzie indziej.
- Co się dzieje? Czym się martwisz? – Akemi stanęła za nim, kiedy usiadł za biurkiem i zaglądnęła mu do filiżanki. – I nie dopiłeś kawy! – Jedno pasmo z jej rozpuszczonych, długich włosów opadło na jego ramię. Odwrócił głowę w tę samą stronę, z przyjemnością zaciągając się ich zapachem.
- Ale masz ładny szampon – powiedział, przymykając oczy.
- Dzięki – zaśmiała się. – Waniliowy. Też mi się podoba. Ale nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Mój pies jest chory – wyjaśnił, wzdychając. – Jest teraz sam w domu, bo był taki słaby, że nie miałbym sumienia brać go do pracy. I trochę się martwię, dostał nowe leki, nie wiem jak na nie zareaguje i w ogóle…
- To ten owczarek niemiecki? – upewniła się Akemi, siadając obok.
- Tak, Ares. Skąd wiesz?
- Gori mi opowiadał, że macie psa na komendzie. Pytał, czy to dla mnie nie problem.
- I co odpowiedziałaś?
Akemi uśmiechnęła się, jej ciemne oczy uroczo się zmrużyły.
- Że lubię psy i chętnie go pogłaszczę.
Obydwoje się roześmiali.
- Wynajmij mu opiekunkę – doradził nagle Martin, chcąc być zabawnym. Jednak nikt się nie uśmiał.
I wtedy Willowi przyszła do głowy pewna myśl:
- Słuchaj, ty już w zasadzie skończyłaś pracę na dziś, no nie? – zagadnął Akemi, a ta potwierdzająco kiwnęła głową. – No, to może ty byś mogła z Aresem dzisiaj posiedzieć? – podsunął. – Miałabyś okazję do pogłaskania tego futrzaka, a Nayer byłby spokojniejszy.
- No… nie wiem czy byś chciał powierzyć mi Aresa – zawahała się młoda kobieta, niepewnie zerkając na swojego przełożonego. -  Lubię psy, ale nigdy swojego nie miałam, nie wiem, czy potrafię się dobrze nim zająć… Twój wybór, ja tam mogę z nim posiedzieć, nie ma problemu. Mam teraz wolny czas.
Nayer patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- Mogłabyś naprawdę? – zapytał z nadzieją.
- Jeśli byś chciał, to dla mnie nie problem. – powtórzyła Akemi, wzruszając ramionami. – I tak pewnie teraz wróciłabym do mieszkania i nic nie robiła.
- Tylko… - Kincaid wymownie spojrzał na policjantów. – Tylko Gori nie może się o niczym dowiedzieć. Pomyśli, że cię chamsko wykorzystujemy po pracy.
- Bez obaw. – Akemi wstała, odrzucając na plecy długie, lśniące włosy. – Ode mnie niczego się nie dowie.
Wreszcie Nayer znalazł okazję do ponownego dotknięcia dziewczyny, co krótko mówiąc było mu na rękę.
- Kochana jesteś – powiedział, wstając i przytulając ją do siebie. Ta krótka chwila, podczas której mógł poczuć jej ciepło przy sobie, sprawiła, że mimowolnie poczuł się lepiej.
- Przestań, niczego takiego nie robię – zaśmiała się, oddając uścisk, po czym lekko się odsuwając. – Dawaj kluczyki i będzie po problemie.
***
         - Ciii, nie warcz na mnie, cicho, cicho – uspokajała Akemi, słysząc szczekającego i warczącego za drzwiami psa. Wyjęła kluczyki z torebki i przekręciła zamek w drzwiach prowadzących do domu Nayera. Delikatnie wsunęła głowę, chcąc obadać sytuację. Uśmiech mimowolnie wpełzł na jej twarz. – Jaki ty jesteś cudny, kolego! – zawołała rozpromieniona patrząc na owczarka niemieckiego, który zerkał na nią spod byka i cicho warczał pod nosem. – Mogę wejść? Nie ugryziesz mnie? – Akemi powoli, ostrożnie przekroczyła próg domu.
         Ares skulił się lekko i cofnął. Przestał warczeć, ale oczy miał przestraszone i bardzo, bardzo smutne. Usiadł i przytulił się bokiem do ściany.
- Oj, jakie biedactwo – rozczuliła się kobieta, szczerze żałując psa. Widać, że był chory i słaby. I w dodatku jeszcze przestraszony jej obecnością. – Nie bój się, zobacz, pogłaskam cię i będzie fajnie. – Kucnęła i trochę drżącą ręką pogładziła owczarka po grzbiecie. Ares zamknął oczy i jeszcze bardziej się skulił. Akemi powoli przeniosła dłoń na główkę psa, delikatnie ją gładząc. Owczarek po chwili odrobinę się rozluźnił. Podniósł łeb i obdarzył dziewczynę ciekawskim spojrzeniem.
- No i co? Zobaczymy teraz twoje mieszkanko? – mówiła kobieta, aby pies przyzwyczaił się do jej głosu. – Pokażesz mi swój pokój? Co? Ares?
Najpierw owczarek pokazał pustą miskę. Szturchnął ją nosem i popatrzył z rozpaczą na nową koleżankę.
- O, nie ma wody! To chyba niefajnie, co? Chodź, nalejemy! – Czarnowłosa chwyciła miskę i podążyła z nią do kuchni. Nalała wody i podała ją psu, który od razu zaczął pić, rozlewając trochę na boki. Następnie Akemi usiłowała nakarmić Aresa suchą karmą, ale owczarek nie chciał jeść. Pani Caler zrobiła wtedy kilka kanapek z szynką, częstując się zawartością lodówki Nayera. Ku jej radości, pies przyjął z jej ręki chleb i zjadł wszystko, oblizując się ze smakiem.
W końcu nadeszła ta chwila, kiedy obydwoje usadowili się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Pies przez chwilę siedział obok brunetki, wahając się, ale już po chwili położył się obok niej, kładąc swój futrzasty pysk na jej kolanach i śliniąc przy okazji ładną, brązową sukienkę.
- Nayer? – mówiła Akemi, jedną ręką trzymając słuchawkę przy uchu, a drugą gładząc Aresa. – Nayer, z Aresem wszystko w porządku, chyba mnie polubił. Z początku warczał i szczekał, ale teraz już nie, siedzimy razem na kanapie przed telewizorem. Ares zjadł kanapki z szynką i napił się wody. Chyba ma lekką gorączkę, bo ma ciepły nos i jest dość słaby, ale tragedii nie ma, nie musisz się martwić. Wyjdzie z tego. Pracuj sobie spokojnie, bo z nim będzie wszystko dobrze.
         Ledwo odłożyła słuchawkę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Ares uniósł łeb i spojrzał w stronę dochodzącego głosu.
- Kogo tam niesie? – spytała samą siebie kobieta, po czym wstała z kanapy i ruszyła otworzyć.
Za drzwiami stał mężczyzna w średnim wieku, jasnowłosy, ubrany na czarno, dobrze zbudowany.
- Cześć – rzucił lekko, uśmiechając się i ściągając z nosa okulary przeciwsłoneczne. – Ja po psa.
- Yyy… - Akemi nie zrozumiała. Przestąpiła z nogi na nogę. – Jak to: po psa?
- To Nayer ci nic nie mówił? – zdziwił się mężczyzna, a czarnowłosa kobieta zaprzeczyła ruchem głowy. – Okey, to jestem jego bratem, mam na imię Matt. Nayer kazał mi zaopiekować się jego psem, więc przyszedłem po niego.
Akemi nic już nie rozumiała. To wszystko było jakieś dziwne. Nim zdążyła coś odpowiedzieć, blondyn ku jej przerażeniu śmiało wszedł do środka. Ponieważ stała mu na drodze, silnie odepchnął ją niczym śmiecia na bok. Mało nie uderzyła sobą o ścianę. Tymczasem gość był już w przedpokoju.
- Zaraz, zaraz, chwilka – doskoczyła do niego. – Przed momentem rozmawiałam z Nayerem przez telefon. Nie wspominał mi o swoim bracie, który ma przyjść po psa.
Jasnowłosy zmierzył ją takim spojrzeniem, że aż się przestraszyła.
- No wiesz, jaki jest Nayer – rzekł dziwnym tonem głosu. – Zawsze taki zapracowany. Pewnie zapomniał. – Sytuacja powtórzyła się: ponieważ kobieta blokowała dojście do salonu, mężczyzna używając swojej siły, odepchnął ją na bok i wszedł do środka. Akemi natychmiast ruszyła za nim. Leżący na kanapie Ares na jego widok zaczął groźnie warczeć i zjeżył się na karku. To tym bardziej przekonało dziewczynę, że coś tu było nie w porządku. Czy owczarek tak zachowywałby się na widok brata swojego pana? Blondwłosy gość wychwycił podejrzliwe spojrzenie dziewczyny na sobie i wyczytał z jej twarzy obawę.
- On musi być bardzo chory – stwierdził, marszcząc brwi. – Normalnie mnie rozpoznaje i nigdy nie warczy.
Kobieta bardzo starała się ukryć fakt, że zaczęła się bać. Nie mówiąc już o tym, że nie wierzyła temu facetowi w ani jedno słowo. Szybko doszła do wniosku, że gdyby tak doszło do jakiejś awantury, nie miałaby z tym blondynem szans. Matt był wysoki, postawny, dobrze zbudowany. Jaką przeszkodą byłaby dla niego drobna Akemi? Zaśmiała się lekko, niby na luzie, nie chcąc wzbudzić żadnych jego podejrzeń. Przemierzyła pokój, chcąc znaleźć się jak najbliżej psa. Usiadła obok niego i oplotła jego szyję swoim ramieniem.
- Wiesz co… - zaczęła, siląc się na naturalny ton i starając się, by jej głos nie zadrżał. – Nie fatyguj się, ja się nim zajmę, to dla mnie żaden problem. Miło mi się tu siedzi! – Ponownie zaśmiała się sztucznie, ale gość się nie ubawił. Akemi z przerażeniem dostrzegła jego ruch: sięgnął ręką zza pasek spodni, znała ten gest z filmów. Zaraz wyciągnie pistolet. I rzeczywiście, ku jej przerażeniu, mężczyzna wydobył pistolet i wycelował w nią.  
- Odejdź od psa – rozkazał, jego głos przyprawił ją o ciarki na plecach.
Spojrzała na niego swoimi wielkimi brązowymi oczami.
- Nie – odrzekła hardo, mocniej obejmując Aresa, który ciągle nie przestawał warczeć. – Nie pozwolę, abyś zrobił mu krzywdę.
- Odejdź od psa powiedziałem – ponowił rozkaz Matt, mocniej zaciskając dłonie na wyciągniętej broni. – Jeśli nie odejdziesz, będę zmuszony poprosić cię o to siłą.
- To śmiało, bo ja na pewno od niego dobrowolnie nie odejdę! – Akemi wiedziała, że igra z ogniem, ale nie mogła pozwolić, by ten drań zrobił coś psu. Nayer powierzył go jej opiece, czuła się za niego odpowiedzialna.
Blondwłosy mężczyzna roześmiał się na głos.
- Ty głupia dziewucho, nie wiesz z kim zaczynasz – rzekł tylko, chowając pistolet. W następnej chwili rzucił się do Akemi, mocno chwycił ją za ramiona i z całej siły pchnął w przeciwną stronę pokoju. Nie miała szans się obronić. Upadła na podłogę, tyłem głowy uderzając w jakiś mebel. Jęknęła cicho pod wpływem bólu. 
         W tym samym czasie, do akcji wkroczył Ares. Nie znał co prawda Akemi, ale była dla niego dobra, dała mu pić, jeść i go głaskała. Jakim prawem ten człowiek robił jej teraz krzywdę?! Mimo że słaby, pies zaatakował w jej obronie. Całym swoim ciałem runął na przeciwnika, zaczynając go gryźć. Niestety, Matt bardzo szybko sobie z nim poradził. Powalił osłabione zwierzę na podłogę, sam szybko się podnosząc. Wyciągnął z kieszeni jakąś gotową strzykawkę i usiłował wbić ją w skórę psa.
         I w tym momencie rzuciła się na niego od tyłu Akemi. Mocno go pchnęła, powodując, że strzykawka upadła na podłogę, a sam mężczyzna stracił na moment równowagę i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał się rękoma ściany.
- O proszę, tak ostro chcesz się bawić? – zakpił, odwracając się do niej z furią w oczach. – Nie ma sprawy! – I mówiąc to, silnie szarpnął dziewczynę za ramię, jednocześnie uderzając ją w twarz drugą ręką. Cios do delikatnych nie należał, Akemi zatoczyła się do tyłu, ale mężczyzna chwycił ją, nie pozwalając upaść. Z całej siły rzucił ją w stronę stojącej w kącie pokoju szafy z wbudowanym lustrem. Dziewczyna uderzyła plecami o to lustro, powodując, że szkło pękło i rozsypało się na drobne kawałki, dodatkowo raniąc i kalecząc jej skórę. Na moment straciła przytomność, osuwając się na podłogę i leżąc na niej bez ruchu.
- To była tylko gra wstępna – uświadomił jej Matt, ponownie podchodząc do psa. – Ale za moment pobawimy się jeszcze!
Ares nie miał już siły walczyć. Przez zamglone oczy spoglądał na mężczyznę, który wbijał mu strzykawkę w skórę. Płyn, jaki dostał się do jego żył, spowodował to, że owczarek zasnął i przestał stawiać opór.
- No, teraz mogę zająć się tobą, kotku. – Zadowolony z siebie mężczyzna odwrócił się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą leżała czarnowłosa dziewczyna. Ale spotkał go zawód: Akemi już tam nie było. Matt przestał się cwaniacko uśmiechać i wypadł na korytarz, bacznie się rozglądając. Gdzie ona mogła się schować, do jasnej cholery?! Wbiegł do kuchni, potem do jeszcze innego pokoju. Ani śladu dziewczyny. Zdenerwowany zaglądnął przez okno, z niesmakiem zdając sobie sprawę z tego, że Caler mogła uciec na dwór i ukryć się gdzieś w ogrodzie. Albo pójść do sąsiadów i zwołać pomoc. Czym prędzej należało się w tym wypadku zmyć. A szkoda, nabrał ochoty na tę młodą, śliczną i jakże zadziorną pannicę. No nic, dorwie ją innym razem. Matt szybkim tempem wrócił do salonu, biorąc na ręce pogrążonego we śnie owczarka niemieckiego. Wybiegł z domu, chcąc jak najszybciej odjechać z tego miejsca, nim ktokolwiek zauważy jego obecność.
***
         Akemi z sercem bijącym jak oszalałe, wbiegła po schodach na górę, starając się nie robić hałasu. „Przecież to policjant, do cholery” – przemknęła jej przez głowę myśl o Nayerze. –„Gdzieś tu musi trzymać jakiś pistolet!”. Szybko, choć po cichutku, brunetka weszła do pierwszego lepszego pokoju, który okazał się być sypialnią mężczyzny. Tknięta przeczuciem, po prostu otworzyła szufladę małej szafeczki, znajdującej się obok łóżka. Nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu: w szufladzie znajdowała się broń!
- Koniec zabawy, dupku! – oznajmiła, ładując pistolet. Zabrała go i pędem zbiegła na dół.
***
         Matt właśnie pakował Aresa do swojego samochodu, gdy mignęła mu na ganku czyjaś sylwetka. Zaskoczony podniósł głowę i chwilowo zaniemówił. Na szczycie schodków stała Akemi z długimi, rozwianymi włosami i z piekłem w oczach. Co najgorsze, trzymała przed sobą pistolet. Mężczyzna nie był w stanie zareagować, to działo się zbyt szybko. Mimowolnie przymknął powieki, kiedy usłyszał pierwszy strzał. Nie mógł tylko przeboleć faktu, że przechytrzyła go ta drobna, ciemnowłosa dziewucha. Ku swojemu zaskoczeniu, Matt nie poczuł żadnego bólu, za to jego samochód nieco opadł w dół. Mężczyzna ponownie popatrzył na stojącą w oddali młodą kobietę, która właśnie na jego oczach bardzo celnie rozstrzeliła mu  opony w samochodzie, powodując, że auto przestało być w chwili obecnej gotowe do jazdy.
- I jak ci się to podoba?! – krzyknęła zaczepnie, opuszczając broń i dumnie unosząc głowę do góry.
Co miał jej odpowiedzieć? Był pewny, że go zabije, miał więc ogromne szczęście, bo czarnowłosa zakończyła swój występ tylko na strzelaniu w opony. Jednak niedyspozycyjne auto stanowiło dla niego niemały problem.
- Zrobiłaś to na własną niekorzyść! – uświadomił jej, nie chcąc, by poznała, jak bardzo się wkurzył. W przeciwieństwie do kobiety, on nie miał żadnych skrupułów. Wyciągnął swoją broń i bez wahania wystrzelił do stojącej na ganku postaci. Akemi krzyknęła zaskoczona atakiem, po czym zachwiała się i stoczyła ze schodów w dół, zostawiając na nich czerwone plamy krwi.
         Matt czym prędzej rozejrzał się wokół. Na podwórku stało jakieś auto, okazało się, że w środku były kluczyki. „To na pewno auto tej małej czarnulki” – pomyślał, kręcąc głową. W stacyjce znajdowały się kluczyki, więc chociaż to odrobinę ułatwi mu ewakuację. Szybko pozbawił swój samochód tablicy rejestracyjnej i innych dowodów wskazujących na to, że on był właścicielem tego wozu. Największy problem miał z naklejką rejestracyjną, znajdującą się na przedniej szybie. Nie miał wyboru, wyciągnął ze swojego bagażnika młotek i zwyczajnie rozbił tę szybę wraz z nalepką. Wiedział, że gliny prędzej czy później dojdą do tego, czyje to auto jest, ale chciał chociaż trochę zyskać na czasie. Wszystko przez tą przeklętą dziewczynę! Następnie wyciągnął Aresa i przeniósł go do samochodu Akemi. Jeszcze raz się rozejrzał, po czym wsiadł za kierownicę i ruszył z miejsca.
***
         Komisarz ze spokojem wracał do swojego domu, po drodze zastanawiając się, czy ładna praktykantka zgodzi się wypić z nim kawę, a może nawet zjeść kolację. Wiadomo, w dowód wdzięczności za zajęcie się psem i takie tam. Może uda się ją namówić. Kiedy dojechał na miejsce, pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to jakieś auto z przebitymi oponami stojące na jego podwórku.
- Co jest, do diabła? – Nayer z niepokojem wysiadł ze swojego samochodu i przyglądnął się obcemu pojazdowi. Stanowczo coś tu nie pasowało. Rozstrzelone opony, rozbita szyba… Przeczuwając coś niedobrego, komisarz szybkim krokiem ruszył w stronę domu. Już z oddali dostrzegł krwawe ślady na jasnych schodkach, prowadzących do drzwi wejściowych. Resztę drogi pokonał biegiem, serce zaczęło walić mu jak oszalałe. Co tu się stało, do jasnej cholery?!! Tknięty złymi przeczuciami podążył wzrokiem za śladami krwi i od razu dostrzegł zakrwawioną, długowłosą kobietę leżącą w klombie kwiatów rosnących u podnóża schodów.
- Akemi!!! – Mężczyzna w jednej sekundzie znalazł się przy niej. Szybko przewrócił ją na plecy, sprawdzając puls na szyi. Na szczęście czarnowłosa dziewczyna żyła, oprócz wyczuwalnego pulsu, Nayer widział jej poruszającą się klatkę piersiową. Lewe ramię praktykantki pokrywała gruba warstwa krwi. Kincaid delikatnie uniósł kobietę do góry, kładąc jej głowę na swoim ramieniu i pospiesznie wyciągając telefon z kieszeni. Akemi otworzyła na moment oczy.
- Ares – szepnęła, ponownie zaciskając powieki pod wpływem bólu. – Ares… Został porwany…
CDN

2 komentarze:

  1. Tradycyjnie z opóźnieniem, ale jak zwykle szczerze i bezlitośnie ocenię kolejny rozdział tej historii. Nigdy nie polubię Roxanne. Ta postać jest taka przaśna i banalna, zupełnie odarta z kobiecości. Za to pojawiła się śliczna praktykantka. Powiew świeżości i egzotyki, kompletna przeciwwaga dla Roxy i dowód a to, że policjantka może być czarująca i zmysłowa. No i oczywiście Akemi wpadła w oko Nayerowi. Niby przewidywalne, ale miło było czytać o wściekłej Roxanne. Powiem szczerze, że dopiero pod koniec zaczęło sie dziać coś naprawdę interesującego. Scena walki z Mattem, Akemi i Aresem była nadzwyczaj intensywna. Chętnie zobaczyłbym ją na ekranie. Szczęśliwie nie było happy endu. Chociaż stażystka mogłaby pokazać jakąś swoją ostrzejszą stronę - kobiety gotowej zabić tych, których kocha. Mój "patos" brzmi nieco śmiesznie, gdy mówi się o psie, ale obawiam się, że Akemi jest tylko egzotyczną anielicą. Mam nadzieję, że pokaże inne oblicze. Na ocenę w postaci stopnia szkolnego poczekam, gdy przeczytam ostatnią część tego rozdziału.
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałam, że czytanie o wściekłej Roxanne Ci się spodoba. :) Co do sceny walki, to na pewno jeszcze będzie rzucanie się po ścianach i inne szarpaniny, ale na ekranie tego niestety nie zobaczysz. :) To na ocenę szkolną muszę zaczekać razem z Tobą, następna część rozdziału (lecz nie ostatnia) już niebawem. :) Dziękuję za komentarz, pozdrawiam!

      Usuń

Spis treści