sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 5 - Bombowa niespodzianka

        

 Została zaktualizowana lista bohaterów, zapraszam :)
        


         - Idą! – zakomunikował głośno Will, energicznie odskakując od drzwi. Dołączył do przejętych i rozbawionych Martina, Roxanne i doktora Cliffa, stojących na środku policyjnego biura. Wyciągnął z szafki ozdobną torebkę i schował prezent za swoimi plecami. Wszyscy z przejęciem wpatrywali się w drzwi.
         Po niedługiej chwili się otworzyły i do pomieszczenia wszedł czarnowłosy mężczyzna z owczarkiem niemieckim przy boku.
- Wszystkiego najlepszego! – wydarli się wszyscy, wybuchając radosnym, niepohamowanym śmiechem na widok zaskoczonej miny komisarza Kincaida. Ares aż się cofnął i nastawił uszu.
- No nie powiem, nie spodziewałem się! – przyznał Nayer rozbawiony, przyglądając się obecnym. Jego wzrok zatrzymał się na zarumienionej z emocji Roxanne. – Ciebie też w to wciągnęli? – zaśmiał się.
- A jak! – krzyknął wniebowzięty Will, wystawiając przed siebie ozdobną torebkę. – A oto twój prezent! Od nas wszystkich!
- Otwórz! – zachęcali pozostali.
- Aż się boję – rzekł Nayer ze śmiechem, przyjmując prezent i zaglądając do środka. – To pewnie bomba, nie? – zażartował, powodując tym samym głośniejszy wybuch śmiechu u wszystkich.  Ares, ciekawy wszystkiego, podszedł bliżej i wspiął się na przednie łapy, usiłując za wszelką cenę wsadzić nos do torebki. – Dobrze, pokażę ci, zobacz… – Kincaid kucnął, aby pies mógł swobodnie przyglądać się jego poczynaniom. Włożył dłoń do środka torebki i wyciągnął z niej pięć podłużnych pasków papieru, które wyglądały jak… - Bilety? – zaskoczył się mężczyzna, wstając. Owczarek natychmiast dorwał w zęby puste opakowanie i z radością zaczął je rozgryzać i rwać w małe kawałeczki. Nayer odczytał napisy na otrzymanych paskach papieru i ze śmiechem pokręcił głową. – Oszaleliście! – powiedział, potrząsając biletami w ręku. – Z tego, co ja tutaj widzę, są to bilety na imprezę!
- Na dzisiejszą imprezę! – dorzucił doktor Cliffe wesoło, poprawiając staroświecką muchę pod szyją. – I jak już zdążyłeś zauważyć, biletów jest pięć, a z tego wynika, że jeden jest dla mnie. A to oznacza, że wybieram się z wami!
- Nie do wiary! – Ta wiadomość zupełnie zagięła Nayera. – To skoro ty, doktorze, się wybierasz, to ja osobiście muszę to zobaczyć i z chęcią też tam pójdę! Trzymajcie! – Mężczyzna pozostawił sobie swój bilet, a pozostałe cztery rozdał przyjaciołom.
- To do zobaczenia wieczorem! – pożegnała się Roxanne, wychodząc z biura razem z doktorem.
- Coś takiego… - powiedział Martin, gdy Kincaid razem z psem poszli do swojego pokoju. – Byłem pewny, że Nayer nie zechce pójść!
- A widzisz, słuchaj się mnie, a dobrze na tym wyjdziesz! – rzekł Will, dumny jak paw, bo to był jego pomysł, aby w ramach prezentu urodzinowego zabrali komisarza na imprezę. – Jedyne czego teraz potrzeba Nayerowi, to kobiety i odrobinę luzu. Mówię ci. I facecik będzie jak nowo narodzony!
- Rozumiem, że tę kobietę też już mu wybrałeś? – Martin skrzywił się z niezadowoleniem.
- No a co, nie lubisz Roxanne?
- Lubię, lubię. – Jasnowłosy z westchnieniem usiadł za swoim biurkiem. – Ale zapraszanie jej na dyskotekę, to już chyba lekka przesada…
- Czemu? Przecież skoro ona i Nayer mają być parą, to chyba muszą się lepiej poznać, nie? A dzisiaj będzie dobra ku temu okazja! Szczęściu trzeba dopomagać!
- Mam nadzieję, że przynajmniej umie tańczyć… - westchnął Martin ze zrezygnowaniem.  
***
         Nie umiała. I chociaż wyglądała bosko i z początku Nayer często się jej przyglądał (ku uciesze Willa), to nawet obcisła, skąpa bluzeczka na ramiączkach i krótkie, błyszczące spodenki nie potrafiły sprawić, by ktokolwiek świetnie się bawił w towarzystwie ciemnowłosej policjantki.  Będąc po raz kolejny przydeptanym wysokimi szpilkami, Nayer postanowił dać sobie spokój i bez żalu porzucił Roxanne dla stania pod ścianą i rozmowy z kolegami. Nie trwało to jednak długo.
- O, a co to za miłe towarzystwo?! – Przed policjantami i doktorem Cliffem stanęły nagle trzy uradowane, młode kobiety. – Nie smutno wam, chłopaki, bez dziewczyn?!
- Bardzo smutno! – odpowiedział natychmiast Will, uśmiechając się szeroko i poprawiając włosy wyjątkowo dziś postawione na żel.
- Nie zapominaj, że masz żonę – upomniał go na głos Martin.
- Zamknij ryj! – warknął wściekle William, ale było już za późno: dziewczyny usłyszały o posiadanej przez niego żonie i więcej nie zwróciły na mężczyznę najmniejszej uwagi.
- Nie przyzwyczajacie się, my tu jesteśmy tylko wyjątkowo dzisiaj! – wyjaśnił doktor Cliffe.
  - No, to musimy się zabawić, skoro już więcej nie będziemy mieć okazji się tu widzieć! – zaśmiała się jedna z dziewcząt, ładna blondynka, a następnie trąciła w łokieć koleżankę, stojącą koło niej. – Którego z nich wybierasz?! – zawołała radośnie.
Owa koleżanka, bardzo szczupła o dużych, kocich oczach i bujnych kasztanowych lokach, zaśmiała się:
- Zdecydowanie bruneci biorą górę – rzekła i patrząc Nayerowi obiecująco w oczy, wystawiła do niego rękę. – Claire – przedstawiła się, obdarzając go słodkim, tajemniczym uśmiechem.
- Nayer – odparł mężczyzna i lekko przyciągnął Claire do siebie.
- Jak tak, to tak, ja się zabieram za blondyna! – Jedna z dziewczyn złapała Martina za rękę i pociągnęła w tłum tańczących.
- No to ty chodź ze mną! – Trzecia chwyciła w objęcia zaskoczonego doktora Cliffa.
- Super mnie Martinek urządził, pożałuje! – złorzeczył Will, bo żadna z nowopoznanych dziewcząt go nie wybrała. Ruszył wściekle w stronę baru, by zamówić sobie drinka.
- Skąd jesteś? – zagadnął Nayer uroczą Claire, która stanęła obok niego. Miała nadzwyczajnie długie i gęste rzęsy, które dawały niesamowity efekt, gdy kobieta spoglądała w dół. – Chyba bym cię wcześniej zauważył, gdybyś była stąd – uśmiechnął się, patrząc w jej ładną twarz. Claire miała w sobie coś tajemniczego, intrygowała go. Kiedy się uśmiechała, jej oczy mrużyły się zupełnie jak oczy kota.
- Przeprowadziłam się do tego miasta niedawno – wyjaśniła, obdarzając go swoim soczyście zielonym spojrzeniem i odrzuciła ręką kasztanowe włosy do tyłu. – Bywam w tym klubie dosyć często. Ale… - zawahała się, patrząc na Nayera z zachwytem. – Ale do tej pory było dość nudno… - rzekła, a następnie uśmiechnęła się uwodzicielsko. Raptownie złapała mężczyznę za rękę. – Chodź zatańczyć, będzie fajnie.
Nayera ruszyło sumienie. Sandra. Co ona by na to powiedziała? Na pewno nie byłaby zadowolona, że w pół roku po jej śmierci on już pociesza się innymi.
- Zgoda – postanowił nagle i posłusznie ruszył za Claire w tłum tańczących. Nie uszedł za daleko, bo nagle przed nim pojawiła się Roxanne, zupełnie jakby wyrosła spod ziemi.
- Idziemy się czegoś napić? – zaproponowała, kładąc swoje dłonie na jego torsie, chcąc uniemożliwić mu przedostanie się do kasztanowłosej dziewczyny.
- Nie, nie mam ochoty – odrzekł, delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsuwając jej ręce od siebie. – Może później. – Zręcznie ją wyminął i podążył do czekającej na niego Claire.
Roxanne morderczo zmierzyła wzrokiem uśmiechniętą kobietę, ubraną w krótką, rozłożystą spódniczkę i obcisłą, srebrną bluzkę na ramiączkach. Czy ta bezczelna dziewucha musiała tak ciągle wlepiać w Nayera te swoje wielkie, rozmarzone gały?! Naćpała się czegoś czy jak?! Ale on wcale nie był lepszy! Też omal nie rozbierał jej wzrokiem! Roxanne wcale nie podobał się sposób w jaki mężczyzna się jej przyglądał albo do niej uśmiechał.
- Żal! – skwitowała krótko, okręcając się na pięcie i niczym burza zmierzając w kierunku baru.
- Co jest? – zagadnął ją Will, siedzący tam przy swoim drinku.
- Pstro jest – fuknęła, z impetem siadając obok niego. A później machnęła głową w kierunku parkietu. – Sam zobacz, jak pan Kincaid się wyśmienicie bawi z jakąś śliniącą się na niego dziunią. Żenada po prostu.
William obejrzał się i sceptycznie przyglądnął tańczącej parze. Byli bardzo blisko siebie, ich czoła niemal się ze sobą stykały. Po chwili, ta kociooka brunetka przytuliła się do mężczyzny, a ten nie odrzucił jej od siebie.
 - Napij się – poradził zdenerwowanej Roxanne, kładąc jej pocieszająco swoją dłoń na ramieniu.
***
Dziewczyna wstała późno, leniwie zarzuciła na siebie kremowy szlafrok i ruszyła w stronę kuchni, by zrobić sobie kawę. Jednak w tym momencie na podwórko zajechał jakiś czarny samochód.
- Carter!!! – Kasztanowłosa z radością popędziła co sił w stronę auta, nie zważając na swój skąpy strój, aż rumieńce wstąpiły na jej bladą twarzyczkę. – Carter!!! Jak dobrze cię widzieć! – rzuciła się w ramiona blondwłosego mężczyzny.
- Dobra, dobra. – Facet niecierpliwie odsunął ją od siebie. – Nie świruj, Claire. Ja tu w poważnej sprawie.
- Ale ja nie mam już dużo czasu, muszę iść do pracy…
Mężczyzna mający przenikliwe, surowe spojrzenie, roześmiał się złośliwie.
- Koniec z pracą, Catty* – rzekł ciepło i podważył lekko jej podbródek do góry. – Mam dla ciebie szokujące wieści. Pora się znowu ujawnić, kociątko.
Claire zamrugała gwałtownie swoimi dużymi, okrągłymi oczami.
- A o co chodzi? – spytała.
- Nie tu. – Mężczyzna pociągnął kobietę do mieszkania.
- O co chodzi? Co się stało? – wypytywała Claire.
- Lepiej usiądź – polecił jej Carter, sam stając za stołem.
Szczupła kobieta posłusznie usiadła, wbijając w blondyna przestraszone spojrzenie.
- Znalazłem wreszcie zabójcę naszego brata, Claire – oznajmił Carter poważnie. – Wreszcie pora na zemstę. Od dzisiaj kończysz z udawaniem grzecznego niewiniątka, tylko odsłaniasz swoje prawdziwe oblicze.
- O czym ty mówisz? – zapytała kasztanowłosa. – Wiesz już, kto zabił Marca?
Blondyn uśmiechnął się nienawistnie.
- Wiem – odparł.
Claire zacisnęła pięści, a jej oczy wypełniły się nienawiścią. Diametralnie zmieniła się z miłej kobiety o słodkim uśmieszku w stanowczą, żądną zemsty osobę. 
- Powiedz mi, chcę wiedzieć – powiedziała lodowato.
- Bardzo proszę. Mordercą Marca Millera, jest niejaki… Nayer Kincaid. – Carter rzucił na stół podobiznę mężczyzny. – Komisarz w policji kryminalnej, około 30 lat, nieżonaty. Niezły cwaniak. Podlizuje się dla prawa, a sam morduje na boku niewinne osoby.
Claire odskoczyła, jakby zamiast zdjęcia leżały na stole syczące węże.
- To niemożliwe!!! – wykrzyknęła blednąc i wbijając nerwowo paznokcie w policzki.
- Znasz go? – zdziwił się jej brat.  
- Czy go znam? – jęknęła dziewczyna. – To z nim tańczyłam na ostatniej imprezie!!!
- No i co z tego? – Mężczyzna wzruszył ramionami.
- A to, że… że… że już wtedy postanowiłam, że go dla siebie zdobędę!!! On jest mój, rozumiesz?!! Od razu mi się spodobał! I on nie mógł zabić Marca, to nie on, na pewno nie on!!!
- Przestań histeryzować, siostruniu. – Carter zatkał uszy rękami. – Facet ci do szczęścia niepotrzebny.
- Nie jesteś kobietą! Nie wiesz, co jest mi potrzebne!!! – Claire była bliska płaczu.
Carter zmierzył ją wzrokiem.
- Zachowujesz się jak mała dziewczynka – zganił ją. – Nie obchodzi mnie to, co czujesz do tego mężczyzny. Zabijemy go, on wyrządził nam krzywdę. Zamordował naszego brata i zapłaci za to własnym życiem. Jasne to jest? No. A teraz grzecznie idź po kamerę. Mamy robotę do wykonania.
- Będziemy kręcić film? – Kasztanowłosa zrobiła wielkie oczy.
- Dokładnie tak – odparł mężczyzna, śmiejąc się nienawistnie. – I obydwoje zagramy w nim główne role.
***
- Kociątko znowu szaleje – oznajmił szef, stojąc na środku biura policji kryminalnej. – To nie są dobre wiadomości. Kobieta pod pseudonimem „Catty” wznowiła swoją działalność po półrocznej przerwie. Jak pamiętacie, jest ona członkinią mafii CMC, nazwanej tak od pierwszych liter imion liderów: Catty, Marc i Carter. Niestety, w całości nigdy nie udało nam się jej rozbić. Jednego z nich, Marca Millera, straciliśmy podczas jednej z akcji. Nie muszę chyba przypominać, że zranił on wtedy naszego komisarza Nayera Kincaida, a ten w obronie własnej oddał celny strzał.  Okey, nie ma sensu dalej tego wspominać. Teraz musi nam się udać. Musimy wytropić ich i posadzić za kratkami. Czy wszyscy zrozumieli?
Przez pomieszczenie przeszły niemrawe, potwierdzające pomruki.
- A jak niby mamy złapać tę kobietę? – zapytał nagle Nayer, drapiąc Aresa za włochatym uchem. – Co, mamy chodzić po mieście z miską pełną mleka i wołać kici - kici?
Całe biuro zadrżało pod wpływem salwy śmiechu, jaką rozniecił komisarz swoimi słowami. Nawet po poważnej twarzy szefa przemknął cień uśmiechu.
- Nie wiem, panie Kincaid, jakie ma pan sposoby na kociczkę. – Wzruszył ramionami. – I szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi. Kobieta musi zostać złapana. To tyle. Nie obchodzi mnie jak, co ani gdzie. Żegnam państwa.
         Trójka policjantów i pies weszli do biura, zajmując każdy swoje stanowisko. Ares, wyczuwając, że nikt nie miał dla niego czasu, dorwał jakąś piłeczkę ze swojego legowiska i zaczął bawić się sam ze sobą, turlając piłkę nosem, goniąc ją i chwytając w zęby. A pozostali włączyli swoje komputery.
- Co jest? – zapytali prawie równocześnie i nic więcej nie zdążyli powiedzieć, bowiem na ekranie każdego z komputerów zaczął automatycznie wyświetlać się film.
         W tle ciemnego pomieszczenia stało mnóstwo uzbrojonych mężczyzn. Na jego środek wyszły teraz dwie osoby: kobieta i mężczyzna.
- Claire… - szepnął Nayer przerażony, patrząc na kobietę w obcisłym czarnym kostiumie i kasztanowych lokach do ramion.
- Grupa CC zaprasza do siebie, panie Kincaid. – Blondwłosy mężczyzna na ekranie otworzył szeroko ramiona, jakby chcąc kogoś uścisnąć. – Proszę zabrać ze sobą wszystkich koleżków i pomagierów. Czekamy na was z utęsknieniem. Widzimy, że mało wam incydentów, jakie zaszły ostatnimi czasy. Nie martwcie się, zrobimy poprawkę. – Tu kamera przybliżyła twarz mężczyzny, ukazując bardzo wyraźnie jego ostre rysy twarzy i dzikie spojrzenie. – Dzisiaj, godzina 14:00, szkoła w Twiście zostanie wysadzona. Zginie dużo niewinnych dzieciaczków. Mam nadzieję, że to odpowiednia okazja, aby się wreszcie spotkać. Jeżeli pan się nie wstawi, panie Kincaid, wraz ze swoimi koleżkami, pamiętajcie, że Carter wytropi was z każdej norki.
Teraz kamera przeskoczyła do Claire.
- Mieliście kiedyś kotka, panowie? – spytała chichocząc i stając obok krzesła z jakimś przerażonym, związanym mężczyzną. – A wiecie, że on potrafi czasem nieźle podrapać? – I mówiąc to, kobieta wbiła pięć noży (które miała doczepione jako paznokcie) w szyję ofiary. Krew zamordowanego człowieka skropiła szkło kamery. – Czasami nawet śmiertelnie! – ubawiła się Claire. – To ja jestem Catty i mam nadzieję, że niebawem to na was wypróbuję swoje pazurki!
Dalsza część filmiku ukazywała inne brutalne morderstwa ze strony Claire i jej brata Cartera. Ekran komputera robił się aż czasami czerwony od tej pokazówki zabijania niewinnych ludzi. I na tym się skończyło.
Komisarz oddychał ciężko, wciąż zagapiony w ekran. Próbował dojść do siebie. Sam nie wiedział, co wstrząsnęło nim silniej: czy fakt, że dziewczyna, z którą tańczył na ostatniej imprezie i która w rzeczy samej mu się podobała, była zwyczajną morderczynią czy też to, że na ich oczach ona i jej brat Carter zabili kilkoro ludzi i zamierzają wysadzić szkołę. Will z Martinem pobledli jak ściana.
- Mówiłem, że ta impreza to debilny pomysł – odezwał się Martin, ciężko siadając na swoje krzesełko. – Od samego początku wiedziałem, że z tego będą tylko kłopoty.
- Niby jakie, ćmoku? – warknął William. – Przecież gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że Claire to Catty, to mieliśmy idealną okazję do jej złapania. No a zwłaszcza nasz szef, który z panną kotką bawił się przez calutką noc, praktycznie nie schodząc z parkietu.  Prawda, komisarzu? 
- Od gadania nie przybędzie. – Nayer błyskawicznie wstał, nie chcąc kontynuować tego drażliwego tematu. – Było minęło, a teraz jest teraz i musimy to ogarnąć. Ares, skończ się bawić, robota czeka. Martin jedzie ze mną, Will sprowadza posiłki. I to szybko, bo oni są w stanie naprawdę wysadzić ten budynek.
- Nayer! – zawołał jeszcze Will, zanim obaj mężczyźni i pies wyszli z biura. – Carter i Claire mają do ciebie pretensje za zabicie ich brata, chcą zemsty. Nie sądzisz, że jechanie tam, to pakowanie się w gniazdo żmij? Oni tylko na to czekają abyś się tam pojawił. Zabiją cię. Ten filmik był zwyczajną prowokacją.
- Trzeba przede wszystkim wyewakuować dzieci ze szkoły. – Komisarz wydawał się nieporuszony własnym zagrożeniem. – I przestań zrzędzić tylko weź się do roboty.
***
         Ewakuacja przebiegła szybko i sprawnie, już po chwili grupa saperów weszła do budynku szkoły, by przeszukać pomieszczenia i usunąć ewentualne zagrożenie. Na razie policja kryminalna nie miała tutaj nic więcej do roboty, toteż Ares, Nayer, Will, Martin i Roxanne skierowali się ku wyjściu. Byli już prawie w drzwiach, gdy nagle…
- Zaraz, zaraz, zaraz, chwila! – zatrzymał ich jakiś głos dobiegający z  tyłu. – Dopiero cośmy się poznali, a wy już dajecie dyla?
Wszyscy odwrócili się jak na komendę i stanęli oko w oko z lufami karabinów w nich wycelowanych. Pośród uśmiechniętych zbirów stał blondwłosy mężczyzna w czarnej koszuli i takich też spodniach. To on występował w roli głównej w filmiku nadesłanym do policji.  Musieli przedostać się jakoś tylnymi oknami lub byli gdzieś schowani wcześniej. Całe szczęście, że dzieci zostały wyprowadzone na zewnątrz.  
- Carter… – szepnął Nayer, rozpoznając przeciwnika i automatycznie wyciągnął broń. Pozostali zrobili to samo, a Ares zjeżył się na karku i wystąpił przed komisarza, marszcząc pysk w złowrogim grymasie. 
- Tak, to ja! – zgodził się blondyn z psychicznym uśmiechem i zmierzył bacznie czarnowłosego z góry na dół. – A pan to zapewne jesteś Kincaid, co? Claire opowiadała mi, że ponoć jesteś pan niebiańsko przystojny, ale ja tam się nie znam na facetach, więc ci, Kincaid, nie powiem komplementu. I co, nie będziesz płakać z tego powodu? Bo nie mam chusteczki.
- Dobra, czego chcesz? – wymigał się od odpowiedzi komisarz, nie mając chęci na pogaduszki z szefem mafii.
- Wysadzić tę budę i bachory i twoją mordę! – odpowiedział Carter płynnie i lekko, niczym wyuczoną lekcję.
- Dzieci już tu nie ma, jak widać – odezwał się Will, cwaniacko uśmiechając pod nosem.
Carter rozejrzał się po pustym korytarzu i mina trochę mu zrzedła.
- W takim razie nie ma już na co czekać! Claire!!! – ryknął na całe gardło. – Wszystko gotowe?!!
        Po chwili dał się słyszeć lekki tupot stóp i na szczycie szkolnych schodów stanęła drobna, szczupła dziewczyna. Z burzą pozawijanych, kasztanowych loków i z roziskrzonymi, zielonymi oczami, wyglądała jeszcze bardziej kocio niż ostatnio. Nayer docenił trafienie w sedno z pseudonimem, jaki jej nadano. Zdziwił się, że sam nie pomyślał od razu o Claire, gdy poszukiwali kobiety pod pseudonimem „Catty”.
- Wszystko gotowe! – poinformowała piskliwie. – Bombowa niespodzianka już czeka na wszystkich!
- No to zaczynamy zabawę! Brać ich! – wrzasnął wniebowzięty Carter, wskazując policjantów swoim pomocnikom. – Niech podzielą los swoich kolegów – saperów, którzy aktualnie związani leżą gdzieś i kwiczą pod ścianą!
          Rozległy się wystrzały z broni, które nie trwały jednak długo: mafiosów było znacznie więcej niż policjantów, potężni mężczyźni w sekundzie doskoczyli do nich, pozbawiając pistoletów. Szarpanina trwała jeszcze przez dłuższą chwilę, ale bezskutecznie: już za moment wściekła, zgrzana ekipa policyjna stała zakuta w kajdanki.
         Ares, rozjuszony i rozdrażniony do granic możliwości, pogryzł kilkoro mężczyzn, boleśnie rozrywając im ciało i powodując tym samym rozległe krwotoki. Właśnie rzucił się jednemu do gardła, przewracając go i nakrywając swoim ciałem z mrożącym krew w żyłach warczeniem. I wtedy jeden ze zbirów uniósł swoją broń…
- Ares, uciekaj!!! – ryknął Nayer, widząc to. – Uciekaj!!!
Owczarek w sekundzie odskoczył od leżącego i natychmiast zrozumiał, co zaczęło się święcić. Uskoczył w bok, unikając tym samym postrzału, po czym spojrzał pytająco na komisarza.
- Uciekaj, już!!! – Ten ponowił rozkaz i Ares posłusznie wykonał polecenie, biorąc rozpęd i wyskakując na zewnątrz przez jedno z okien. Rozbił przy tym szkło, na pewno kalecząc się w łapy i głowę, ale uniknął śmierci spowodowanej postrzałem.
 - Pies mi spierdzielił! – posmutniał mężczyzna z wyciągniętą bronią, żałośnie zerkając na swojego szefa. – A tak bardzo chciałem go ukatrupić!
- To tylko zwykły kundel, głupolu! Dalej, wyprowadzajcie tych nadętych knurów! Żwawo, żwawo! – gorączkował się Carter.
       Mafiosi zaczęli popychać więźniów w stronę schodów.  
- Idziemy, uwaga na stopnie, he, he, he! – śmiali się, niedelikatnie kierując, a w zasadzie rzucając policjantów na schody.
- Co z nami zrobicie? – spytała przestraszona Roxanne.
- Ugotujemy na parze jak kluchy! – ubawił się jeden ze zbirów.
Wszyscy weszli na górę, gdzie naprzeciwko stała Claire. Na ich widok, energicznie przyskoczyła do drzwi jednej z klas i otworzyła je na oścież. Policjanci zrobili protest i cofnęli się w tył, zamiast wchodzić. Mafiosi więc siłą popchali ich do pomieszczenia. W końcu, po wielkich trudach, znaleźli się w środku. Nayer zamarł na widok przed sobą.
 Sala nie była duża, ale... Ale na podłodze stało sobie niewinnie około dziesięciu bomb.
- Boże… - Martin stanął jak wryty. – Przecież to wysadzi pół miasta…
- Większą połowę – ocenił ponuro Will.
- Dobra, rozdzielamy ich! – rozkazał któryś z przestępców.
- Okey, to ta lala pójdzie pierwsza! – Zbir silnie przyciągnął do siebie Roxanne, a ponieważ ta w rzeczy samej usiłowała się wyrwać, mężczyzna brutalnie pociągnął ją za włosy, związane w długi, koński ogon.
- Aua!!! – Kobieta zaczęła się wydzierać.
- Zamknij japę, lalka, bo zarobisz w ten śliczny ryjek! – odgrażał się bandyta.
Ciemnowłosa została umieszczona i przymocowana do jednej z bomb. Następnie, przestępcy to samo zrobili z resztą policjantów, wśród ogólnych ich protestów.
- Pojedynczo, pojedynczo, dla wszystkich są miejsca siedzące! – wrzasnął jakiś rozbawiony mafioso.
Związani, zaczęli się szarpać, jednocześnie próbując uwolnić. Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo.
- Macie siedzieć na dupach i ani słóweńka!!! Ani, ani!!! – wygrażali bandyci, mając wyśmienite humory.
TRZASK!
- La, la, la. – Do pomieszczenia wszedł wyluzowany Carter, trzymając ręce w kieszeniach. Za nim wsunęła się bezszelestnie nieco nachmurzona i rozzłoszczona Claire.
- Dobrze się bawicie? – spytał szef swoich wspólników.
- Świetnie, szefuniu!
- No tak… - Uśmiechnięty Carter zmierzył wzrokiem przerażonych ludzi, siedzących na bombach. - Jaki wesoły widok! Można się uśmiać do łez! Czyż nie?!
- Tak jest! – zgodzili się z nim mafiosi.
TRZASK!
Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia weszło więcej bandytów, popychających przed sobą zakutych w kajdanki pozostałych policjantów.
- Następni goście?! – ucieszył się blondwłosy przywódca.
- Następni, następni! – odparli mężczyźni, przywiązując ludzi do bomb. – Oni wszyscy stali na dworze, nikogo już nigdzie nie ma. Wszystkich sprzątnęliśmy.
- Zatem bawmy się! – rozkazał szef, śmiejąc się głupio i bezsensownie. – Włączcie jakąś muzyczkę, panowie, zaraz rozwiążemy tę panienkę i niech nam tutaj zatańcuje! - Oszalały wzrok Cartera spoczął na bladej, trochę drżącej Roxanne.
- Tak, tak! – napalili się bandyci. Jeden z nich włączył jakąś głupkowatą piosenkę ze swojego telefonu, a drugi podszedł do policjantki, chcąc ją rozwiązać i zmusić do potańcówy.
- Nawet nie próbuj! – ostrzegła kobieta, mrużąc z wściekłości swoje ciemne oczy.
Ale mafioso z kretyńskim uśmiechem, wbrew ostrzeżeniu, przymierzył się do jej rozwiązania. Roxanne bez wahania splunęła mu wtedy w twarz i z całej siły kopnęła w brzuch. W tym wyniku, zaskoczony mężczyzna odleciał kawałek do tyłu, po czym jak długi wyłożył się na podłogę.
- Wow, nieźle – pochwalił Nayer, pełny podziwu, siedząc obok niej.
- Dzięki – odparła Roxanne, uśmiechając się, jakby chciała powiedzieć: „Nie takich to już powalałam na ziemię”.
A mafioso się przestraszył i więcej do policjantki nie podszedł. Na środek wystąpiła nagle Catty:
- Carter, dosyć tego kabaretu! – zadecydowała z płonącymi złością oczami. – Ja uwalniam Nayera i wychodzę. A z resztą rób sobie co chcesz.
- A ty dalej swoje?! – wściekł się Carter. – Zapomniałaś już, że ten twój facecik zabił naszego brata?!
- Widocznie miał powód! – zawołała Claire buntowniczo. – Sam wiesz, że Marc aniołkiem nie był!
- Zabierzcie stąd tę histeryczkę!!! – ryknął szef mafii na cały głos, aż echo rozniosło się po ścianach. – Znalazła się, cholera, siostra Teresa z Kalkuty o gołębim sercu!!!
Dwóch mafiosów silnie złapało kociooką kobietę za ramiona.
- Uwolnij go!!! – błagała jeszcze, szarpiąc się i wyrywając. – Mi na nim zależy!
- I gówno mnie to całe obchodzi!!! – odwrzasnął szef. – Zabierzcie ją z moich oczu!
Claire została siłą wyniesiona z pomieszczenia, a Carter zmarszczył brwi:
- Na czym stanęliśmy? – zagadnął głośno.
W tym momencie do klasy wpadł jakiś spłoszony zbir.
- Szefie, spieprzajmy stąd!!! Nakryli nas!!!
- Co?! Jasny gwint!!! – Carter przeraził się nie na żarty. – Kto?!!
- Jakaś inna ekipa, kurwa, szefie, ile ich jest!!! Całe stado!!! Nie mamy szans!!!
- Biegną tu, szefie!!! – ryknął inny mafioso, wyglądając przez okno. - Faktycznie jest ich jak mrówków**, nie mamy szans!!! Musimy spieprzać!!!
Siedzący na bombach zmierzyli się wzrokiem pełnym nadziei, ale też zdziwienia i zwątpienia.
- Skąd jakaś obca ekipa by wiedziała, że tu jesteśmy? - szepnął niedowierzająco Martin.
Ten sam problem gnębił Cartera:
- Skąd oni, kurwa, wiedzieli, że jesteśmy akurat w tym budynku?!! – wołał rozwścieczony. - Przecież wszystkich kapusiów załatwiliśmy, a policjantów zgarnęliśmy tu!!!
 Wszystko zostało wyjaśnione.
 - Prowadzi ich jakiś pies!!! - krzyknął ten zbir, który wyglądał przez okno.
 - Ares - szepnął niedowierzająco Nayer.
- Ares - przytaknął mu niepewnie Martin.
 - Ares - powtórzyła i Roxanne pełna nadziei.
I rzeczywiście, ku ich radości, a przerażeniu zbirów, po paru sekundach do pomieszczenia wpadł Ares. Miał zakrwawione łapki i pysk, zapewne od szkła pochodzącego od rozbitej szyby. Nie przeszkadzało mu to jednak w ataku. Z rozpędu powalił na ziemię pierwszego lepszego zbira i nim kto zdążył zareagować - rzucił się do jego gardła. Już po chwili, mężczyzna broczył krwią i tracił życie, a owczarek ruszył do kolejnego mafiosa. Niestety, Aresowi nie dane  było pocieszyć się zwycięstwem.
- Ty zapchlony kundlu! - Carter wyciągnął spluwę i wystrzelił do psa. Ten z głośnym skomleniem runął na podłogę, zamieniając się w wielką, czarną plamę pomieszaną z kałużą własnej krwi.
Nayer nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Utkwił przerażony wzrok w owczarku nieruszającym się i leżącym bezwładnie na podłodze.
- Odpalać zegar, kurwa!!! Już!!! – rozkazał Carter, kierując się ku drzwiom wyjściowym.
- Pa, miłego lotu w kosmos!!! – życzyli mafiosi, jednocześnie wybiegając z pomieszczenia. Opuścili salę, pozostawiając policjantów sam na sam z bombami, na których zaczął już odliczać się czas.
- Pomocy, tutaj jesteśmy!!! – zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego.
25, 24, 23, 22…
- To już po nas!!! – wrzasnął jeden z policjantów.
- Candy, kocham cię!!! – pojawiło się nawet jakieś wyznanie miłosne.
TRZASK!
Do środka wpadła wspomniana przed chwilą ekipa, którą prowadził Ares.
21, 20, 19, 18…
- Jak kogoś odepniemy, ten niech ucieka na zewnątrz!!! – polecili, błyskawicznie uwalniając uwięzionych.
Zrobiło się zamieszanie, każdy na łeb na szyję pędził do drzwi wyjściowych, usiłując jak najszybciej opuścić budynek. Nayer praktycznie siłą został wypchany na korytarz, chociaż usilnie się od tego bronił.
- Co ty odpierdalasz, człowieku?!! – wrzasnął Will, chwytając komisarza „za szmaty” i ciągnąc w odpowiednim kierunku.
- Tam jest Ares! – odkrzyknął mężczyzna, wyrywając się koledze. – Muszę po niego wrócić!
- Kurwa, oszalałeś?!! – William mocniej chwycił Nayera i z całej siły zaczął ciągnąć go w kierunku schodów. – On nie żyje, a zresztą to tylko pies!!! Chcesz narażać życie dla jakiegoś zwierzaka?!! Ogarnij się!!!
- Puść mnie, słyszysz?!! – wydzierał się Kincaid, zaczynając się szarpać z przyjacielem. – Puść mnie w tej chwili, kurwa mać!!! – Ponieważ w rzeczy samej policjant nie reagował, komisarz z całej siły mu przywalił. Pod wpływem ciosu, Will rozluźnił uścisk i uderzył swoimi plecami o ścianę, a Nayer natychmiast zawrócił i z kosmiczną prędkością ruszył do sali, gdzie pozostał Ares.  
10, 9, 8…
         Owczarek leżał na podłodze, ciągle w tym samym miejscu. Słysząc kroki, z trudem uniósł głowę i obdarzył swojego pana półprzytomnym spojrzeniem. Nayer padł obok niego na klęczki.
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze, jestem tutaj – uspokajał, jednocześnie oplatając go ramionami i unosząc do góry. Dopiero teraz zauważył kilkoro mężczyzn, klęczących przy bombach.  
- Panowie i jak? – zapytał, przyciskając do siebie krwawiącego Aresa.
- Wszystko okey – odpowiedzieli mężczyźni, nie przerywając pracy. – Większość już rozbroiliśmy, bez obaw, nic tu dzisiaj nie wybuchnie. Ale proszę wyjść na wszelki wypadek, nie chcemy mieć pana i psa na sumieniu.
***
         - Aresowi skończyła się woda – oznajmił Nayer, przechodząc obok legowiska owczarka i przelotnie muskając dłonią jego główkę.
- Ja mu naleję! – Will natychmiast poderwał się do góry jak oparzony, zrzucając przy tym jakieś akta na podłogę.
- Nie, ja mu naleję! – Jasnowłosy Martin chwycił miskę psa i biegiem ruszył do drzwi.
- Ja!
- Ja!
Obaj panowie wybiegli z biura, prześcigając jeden drugiego. Komisarz zaśmiał się i pokręcił głową.
- Co ty na to? – zagadnął Aresa, siadając obok niego. – Wszyscy ci teraz usługują i rzekomo tak bardzo cię lubią, ale jak przyszło co do czego, to jakoś żaden z nich nie był chętny, aby ci pomóc. Na twoim miejscu nie byłbym dla nich taki milutki, nie zasłużyli.
           Owczarek leżał sobie niczym król na miękkim kocyku, z łebkiem położonym na przednich łapach i z błogim spokojem słuchał, co pan miał do powiedzenia. Wokoło leżały rozmaite kości, ciasteczka i inne psie przysmaki, a sam Ares był już tak obżarty, że nie miał nawet ani siły ani chęci wstawać. Z gardłowym pomrukiem przysunął się nieco bliżej mężczyzny, by położyć swój pysk na jego kolanie.
- Wodunia dla piesunia! – zrymował Martin, wchodząc do biura z miską pełną wody.
- Ja mam lepszą – powiedział William, również niosąc jakieś naczynie z wodą.
Obie miski zostały położone w zasięgu pyska zwierzęcia. Will z troską przyjrzał się drzemiącemu owczarkowi.
- Myślisz, że go boli? – spytał komisarza.
- Dałem mu leki przeciwbólowe – odparł niebieskooki, delikatnie gładząc bandaż przymocowany do mostka Aresa. – Ale sporo czasu minie nim wróci do formy i ponownie będzie w stanie ratować nam tyłki.
- Musimy sobie radzić – westchnął smutno Martin, wracając na swoje stanowisko.
- Będzie ciężko bez niego – dorzucił Will.
- Najważniejsze, że mafia CC już nikomu nie zagraża. Długo sobie posiedzą za te wszystkie napady i zabójstwa.
- Dokładnie. Chcieli być cwani, a wykiwał ich zwykły owczarek niemiecki. Sprowadził posiłki i uciekając wpadli prosto w ich łapy. Ares, chwała ci za to. Powinieneś dostać medal.
Nayer się tylko śmiał.
- Zacznijmy od tego, że on nie jest zwykłym owczarkiem niemieckim – powiedział, obejmując i przytulając psa do siebie. – To w końcu Ares, waleczny i odważny jak mityczny bóg. Dacie wiarę, że to samo zwierzę kilka dni temu rozprawiło się zębami z większością mafiosów?
Wszyscy panowie popatrzyli na rozleniwionego, drzemiącego psa, tak słodko wtulonego w ramiona Nayera, w dodatku zabawnie poruszającego noskiem przez sen.
- Nieee – odrzekli jednocześnie Martin z Williamem. – On prędzej przypomina małą dzidzię niż psa mordercę.
- Bo on jest nieprzyjemny tylko dla złoczyńców – odparł komisarz, głaskając swojego dzielnego i mądrego czworonożnego przyjaciela.

CDN


Catty* - wymysł autorki; wyraz jest tu przetłumaczony jako „kociątko”, ale w rzeczywistości to przymiotnik oznaczający w języku angielskim „koci”.  Uznałam jednak, że „Catty” brzmi dużo lepiej jako „kociątko” niż prawdziwe „kitten”.

mrówków** - zabieg celowy, chciałam tym samym podkreślić brak podstawowej edukacji u jednego ze zbirów. Bez obaw, wiem, że prawidłowa odmiana to „mrówek”. :)

10 komentarzy:

  1. Odcinek bardzo mi się podobał, chyba najbardziej z dotychczasowych.
    Po pierwsze, zmysłowa, zadziorna Claire - prawdziwa "kotka na płonącym dachu". Między nią a Nayerem była niesamowita chemia. Tak różni, ale jak idealnie do siebie pasowali. ze strony policjanta wygladało to mniej więcej: "Źle robię, zdradzam Sandrę, zresztą pomyślę o tym później". Wyobrażenie sobie wściekłej Roxanne strasznie mnie rozbawiło. Nie cierpię tej nudnej policjantki. Niby pokazała kilka razy pazur, ale nie mogę się do niej przekonać.
    Przestępcy przerysowani i karykaturalni do bólu, o inteligencji niewiele przewyższającej trylobita. Ich wpadki językowe i głupota okazały się nawet śmieszne.
    Spory plus w postaci przejmującej sceny ratowania psa i to z narażeniem życia.
    Mam słabość do wulgaryzmów od czasu, gdy pewne nieistniejące już forum zabraniało mi ich używać. Ich liczba mnie satysfakcjonowała.
    Do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. W końcowej scenie zabrakło mi wspomnienia o Catty. Bardzo mi brakowało choćby zdania wypowiedzianego przez komisarza.
    Ogólnie kawał dobrej roboty. Mam nadzieję, że Nayer spotka jeszcze kobietę, która okaże się równie charakterna (może nieco mniej "zabójcza"), co Claire. Ktoś musi grać na nosie Roxanne. Poziom rozdziału bardzo wysoki, 6 jednak nie dam, bo dalej brak mi tego nieznanego czegoś.
    Pozdrawiam
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to widzę, że Roxanne juz rzeczywiście straciła swoje szanse abyś zaczął ją lubić. :D Myślałam, że po tej akcji z bombami gdzie tak jak napisałeś "trochę pokazała pazur" to chociaż trochę zyska w Twoich oczach, ale chyba już nie. :D Natomiast Claire była fajna, sama ją lubiłam, o ile autorce można tak powiedzieć o jej bohaterce. :)

      Wpadki językowe i głupota przestępców były napisane celowo, chciałam, by śmieszyły. :) Cieszę się, że podobała Ci się scena ratowania psa i nie zraziły Cię wulgaryzmy. :)

      Co do końcówki, Nayer chyba celowo nic już o Claire nie gadał, bo nawet jeśli tak bardzo mu się podobała, to okazała się zwyczajną morderczynią no i wiadomo, że nic by z tego nie wyszło. Co czuł to dusił w sobie, jakoś nie widziałam sensu by o tym pisać. :)

      No i tak, Nayer spotka jeszcze kogoś i mam nadzieję, że wystarczająco okaże się charakterną dziewczyną abyś ją polubił. :) Już nawet mam tą postać umyśloną, czekam tylko na odpowiedni moment by o niej napisać. :)

      Dziękuję za szczery komentarz i przepraszam za tak późną odpowiedź! :)

      Usuń
  2. Ale się uśmiałam przy tej scenie z bombami! Niby poważnie, ale momentami myślałam, że nie wyrobię ze śmiechu... I te teksty bandytów! Mistrzostwo! I tak jak tutaj już ktoś napisał, ta kocia dziewczyna była fajna, szkoda, że nic nie wyszło między nią a komisarzem. No ale ona w końcu zabójczynią była. :( Aczkolwiek Roxanne też bardzo lubię, ona taka zakochana w Nayerze, mam nadzieję, że ja w końcu zauważy.
    Martuśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. :) Tak, Roxanne zakochana w komisarzu, ale nie wiem czy będą razem, to raczej wątpliwe. :) I cieszę się, że podobał Ci się moment z bombami i że się przy tym pośmiałaś. :) Postaram się na przyszłość o więcej takich scenek. :)
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. A dlaczego ta cała mafia chciała się zemścić na komisarzu? Bo chyba tego nie zrozumiałam... I czemu Nayer nie chce być z Roxanne? :(
    Martuśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On chyba na razie z nikim nie chce być, po śmierci Sandry jeszcze nie czuje się gotowy na związek. :) A co do mafii to było to napisane w rozdziale, może przeoczyłaś. Kiedyś dawno w obronie własnej Nayer zastrzelił brata Cartera i Claire i z tego powodu się chcieli zemścić. :)

      Usuń
  4. "Każda decyzja podjęta przez człowieka w przeszłości, w nieodwracalny sposób kształtuje jego teraźniejszość. Każda decyzja, którą podejmie dzisiaj, wpłynie na to, co stanie się w przyszłości."
    Bohaterowie tego opowiadania nie mieli pojęcia o tym, jak ich codzienne wybory wpłyną na życie ludzkości w przyszłości. Jakie znaczenie miały one dla naszej planety. Czy zdolają ocalić nas na czas?
    Jeśli jesteś fanem superbohaterów, mitycznych bóstw, łowców demonów i tajnych organizacji - zajrzyj! Na pewno Ci się spodoba.
    Zapraszamy na zupełnie nowy blog przepełniony fantastyką, że aż kipi!
    ~ Multifandom "Avengers", "Agents of S.H.I.E.L.D", "Doktora WHO", "Supernatural" i "Sherlocka" ~

    Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i nieprzeciętna wyobraźnia :D Proponuję łatwą współpracę - dodajmy się nawzajem do polecanych, aby się zareklamować i by nasze blogi mogły rozkwitnąć :D
    Będę czytać Twoje opowiadanie jeśli czas mi na to pozwoli :D Powiadamiaj o nowych postach :)
    Pozdrawiam!
    Pozdrawiam!
    [Jillian]

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej ;) Fajnie że piszesz opowiadanie na podstawie komisarza Rex'a. Postaram się w najbliższym czasie przeczytać wszystkie twoje notki. Tymczasem zapraszam Cię na www.slad-krwi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten tekst chyba najbardziej podobał mi się z dotychczasowych. Widać, że każdy facet na widok takiej kocicy głupieje, trochę szkoda Roxanne w tej scenie na dyskotece. Sam motyw zemsty rodzeństwa- w sumie tylko brata, bo ta siostra to nie do końca się określiła- fajny. Sprawy z przeszłości jednak zawsze do człowieka wracają. Ta "Catty" nie umiem do końca rozszyfrować jej zachowania - na filmie morderczyni, a później wielka "miłość" i chęć uwolnienia - skrajne emocje w tej kobiece są. No i Ares - akcja ze skokiem przez szybę, musiało się to kiedyś pojawić i dobrze ;) Wreszcie "widziałam" przyjaźń między Aresem a Czarnowłosym na śmierć i życiem, brawo :) Nie przepadam za wulgaryzmami w tekstach, ale tutaj pasują jak ulał.
    Pozdrawiam Anka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo ona taka w ogóle rozchwiana emocjonalnie była. :D Sama nie wiedziała, czego tak naprawdę chciała. :) A Carter był zawzięty do końca. :) Hehe tak, skok przez szybę musiał być! :) Tutaj jak najbardziej zaczerpnęłam to z "Rexa", on tak zawsze świetnie przez te okna skakał. :)

      Cieszę się, że zauważyłaś przyjaźń między Aresem a Nayerem, ciągle staram się to podkreślać, cieszy mnie, że jest to zauważalne. :) Skoro lubisz takie wartkie akcje, to nie jestem pewna, czy najnowszy rozdział trafi w Twoje gusta.:) Więcej tam dochodzenia niż strzelaniny, ale na pewno jeszcze kiedyś napiszę coś w stylu tego piątego rozdziału . :)

      Raz jeszcze dziękuję za komentarze i te wszystkie pochwały, do napisania! Pozdrawiam ciepło! :)

      Usuń

Spis treści