poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 2 - Prawda

     Do niewielkiego, słabo oświetlonego pokoju weszła policjantka, która całkiem niedawno zawiadomiła Nayera o wypadku. Dosyć niska, bardzo chuda o krótkich, przyklapniętych włosach. Przyniosła niedużą walizkę, którą położyła na stole. Otworzyła ją i wyjęła kilka plastikowych torebek. Każda była opatrzona etykietką i zawierała element garderoby. Ostrożnie ułożyła je w rzędzie na stole i wbiła w czarnowłosego mężczyznę smutne spojrzenie.
- Przykro mi – powiedziała szczerze, odrzucając w tył swoje ciemne włosy. – Przykro mi, że pan musi to robić, ale czy poznaje pan te rzeczy?
Nayer uniósł na nią ciężkie, zmęczone powieki. Wolno przeniósł wzrok na torebki i patrzył na nie po kolei: niebieska sukienka, czarne sandałki, bielizna, pierścionek zaręczynowy. Na wszystkim była krew. Mnóstwo krwi. Mężczyzna wziął głęboki oddech. Wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć ubrań, ale jego palce napotkały zimny plastik. 
- Tak – odpowiedział cicho na zadane mu wcześniej pytanie. – Te rzeczy należą do Sandry. Przepraszam… należały. – Głos lekko mu zadrżał, gdy wypowiadał te słowa.
- Proszę jeszcze… mieć nadzieję – rzekła współczująco policjantka, pakując torebki do walizki. – Ostatecznie musi pan jeszcze zidentyfikować ciało… Może… to jednak nie ona… - Ton jej głosu był niepewny, świadczył o tym, że kobieta sama nie wierzyła w to, co mówiła.
         Nayer także w to nie wierzył. Zbyt długo pracował w policji kryminalnej, by dać się na to nabrać. Takich przypadków, gdy zgadzały się rzeczy osobiste ofiary, ale ciało już nie, było doprawdy niewiele.
Jeszcze nigdy droga do prosektorium nie wydawała mu się tak długa. Zdawała się być wiecznością. Długie, ciemne korytarze nie miały końca. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Nayer poczuł pod swoją drżącą dłonią coś ciepłego i miękkiego. Z pewną ulgą stwierdził, że obok niego znajdował się Ares i uspokajająco trącał go swoim wilgotnym nosem. Mężczyzna kucnął przed nim i mocno go do siebie przytulił. Spokojne bicie jego serca i ciepło futerka podziałało zbawiennie na samopoczucie Nayera, który odrobinę się rozluźnił. Wziął kilka głębokich wdechów, pogłaskał zaniepokojonego owczarka po grzbiecie i ruszył za kobietą do środka.
         Nad ciałem okrytym białym prześcieradłem, stał jego stary znajomy, patolog, doktor Cliffe. Miał bardzo smutne oczy i współczujący wyraz twarzy, podobnie, jak policjantka.
- Nayer… - odezwał się cicho do przyjaciela, wzdychając ciężko. – Uwierz mi, że i mnie jest z tym bardzo źle… A świadomość, że dotknęło to właśnie ciebie, nie ułatwia sprawy.
- Dziękuję – odparł szeptem czarnowłosy, czując, że zaczął lekko drżeć.
Doktor Cliffe przyłożył obie dłonie do prześcieradła.
- Gotowy? – zapytał mężczyznę, patrząc na niego troskliwie znad okularów.
- Tak. – Głos Nayera był cichy, lecz opanowany i stanowczy.
Patolog zsunął prześcieradło zakrywające ciało, a raczej to, co z niego zostało. Kincaid poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy. Zachwiał się niebezpiecznie, chwilowo tracąc czucie we własnych nogach. Policjantka krzepiąco uścisnęła jego chłodną dłoń, dodając mu siły i odwagi. Nayer przymknął na chwilę oczy, usiłując dojść do siebie. Ani doktor ani kobieta nie poganiali go, cierpliwie czekając, aż jego umysł przyswoi widok zmasakrowanych zwłok leżących na stole.
I rzeczywiście, po chwili, mężczyzna otworzył oczy, a na jego twarz ponownie wróciły kolory. Uważnie przyjrzał się ciału, chwilami marszcząc brwi i przygryzając wargi.
- To ona – odezwał się w końcu z trudem. – To ona – powtórzył nieco głośniej i pewniej, patrząc na doktora, który westchnął ze zrezygnowaniem – i on spodziewał się, że  Nayer zaprzeczy.
- Po czym poznałeś? – spytał w celu upewnienia się.
Mężczyzna zadrżał, policjantka mocniej uścisnęła jego rękę.
- Sandra miała bliznę na kolanie, ślad po upadku z roweru w dzieciństwie – wyjaśnił, wskazując palcem odpowiednie miejsce na ciele swojej dziewczyny. – I pieprzyk na lewej piersi – dodał, wskazując niewielką plamkę widniejącą na skórze.
- Dziękuję, więcej dowodów nie trzeba – powiedział smutno doktor Cliffe, zasłaniając zwłoki prześcieradłem.
Nayer popatrzył w oczy swojemu przyjacielowi.
- Nigdy nie uwierzę w to, że to był zwykły wypadek – rzekł z mocą, zaciskając dłonie w pięści.
- I ja w to nie wierzę – zgodził się z nim patolog, poprawiając okulary na nosie. – Świadczy o tym chociażby brak rąk u ofiary. W wyniku wypadku samochodowego, raczej by ich nie straciła.
         Mężczyzna nie słuchał więcej. Pospiesznie się pożegnał i wypadł z pomieszczenia, chcąc jak najszybciej dostać się na świeże powietrze. Słyszał za sobą cichy tupot czterech łapek, z czego wywnioskował, że Ares truchtał za nim. Nie mylił się. Ledwo usiadł na pobliskiej ławeczce przed budynkiem, owczarek znalazł się obok niego, kładąc jasny pysk na jego kolanach i wbijając w jego twarz pytające spojrzenie.
- To ona, Ares – poinformował go Nayer z bólem, ukrywając twarz w drżących dłoniach. – To ona, piesku. Nasza Sandra nie żyje.
Pies zaskomlał cicho, po czym wspiął się na przednie łapy i zaczął lizać swojego pana po rękach, chcąc, by odsłonił twarz.
- Czeka nas teraz mnóstwo pracy, rozumiesz? – Mężczyzna posłusznie odjął dłonie od twarzy i ujął w nie pysk owczarka. – Rozumiesz, Ares? Musimy udowodnić, że to było morderstwo, a nie wypadek i dopaść tego sukinsyna, który odebrał jej życie. Pomożesz mi?
Zwierzę szczeknęło w odpowiedzi i biegiem ruszyło do samochodu, wskakując na siedzenie przez otwartą, przednią szybę.
- No i taki zapał do pracy to ja rozumiem! – Czarnowłosy wstał i ruszył za nim do auta.
***
- Cholera, Nayer, głupio mi o tym mówić… - rzekł policjant zajmujący się wypadkami drogowymi, patrząc żałośnie na swojego kumpla.
- Nie, w porządku, chcę wiedzieć – uspokoił go Nayer, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- A więc tak… - Policjant wyświetlił na komputerze animację ukazującą wypadek jego narzeczonej. – Spójrz, tak to mniej więcej wyglądało. Światło się zmieniło i ciężarówka ruszyła na zielonym… Świadkowie widzieli. Twoja Sandra wpadła na czerwonym… Odbiła, zahaczyła o ciężarówkę i fiknęła.
- To do niej niepodobne – zauważył Kincaid, kręcąc niedowierzająco głową.  
- Zawsze jeździła ostrożnie – przyznał policjant.
Czarnowłosy westchnął, podziękował i wyszedł na zewnątrz. Wsiadł do swojego samochodu i razem z owczarkiem niemieckim i Martinem na pokładzie, ruszył na miejsce wypadku.
- Jechała na północ, dziewięćdziesiąt na godzinę – poinformował blondyna, gdy znaleźli się na miejscu. Obydwoje uważnie rozglądali się po otoczeniu. Ares chodził między nimi, węsząc i starając się odszukać coś istotnego. – Wpadła na ciężarówkę i odbiła się. – Pokazywał dalej Nayer. Następnie zmarszczył brwi. – Chciałbym wiedzieć, jak to zrobili… - wyznał, kucając i dotykając dłonią asfaltu.
- Naprawdę sądzisz, że to nie był wypadek? – spytał delikatnie Martin, kucając obok przyjaciela.
- Sandra nigdy nie łamała przepisów drogowych… Nigdy nie jeździła tak szybko. Coś tu nie gra.
- A może się zamyśliła? – drążył dalej blondyn.
- Nie. – Nayer kategorycznie zaprzeczył. Wstał i otarł dłonią pot z czoła. Zapowiadał się gorący dzień, słońce prażyło niemiłosiernie. – Nawet doktor Cliffe potwierdza moją teorię, że ktoś celowo ukartował wypadek.
- Co robimy? – spytał naiwnie Martin, bardzo chcąc pomóc, lecz niestety nie wiedząc jak.
- Jedź do biura i razem z Willem przepytajcie świadków łącznie z kierowcą ciężarówki. Ja zabiorę Aresa i pojadę do ekipy, która zajmuje się badaniem samochodu Sandry. Może tam dowiem się czegoś więcej.
-  Robi się.
***
         Otyły mężczyzna w roboczym ubraniu już czekał na Nayera, z entuzjazmem obracając niewielki przedmiot w ręce.
- To ci się na pewno spodoba, Kincaid – wyjaśnił, wciskając niebieskookiemu przedmiot do rąk. – Odnalezione we wraku auta twojej dziewczyny. Na schemacie samochodu niczego takiego nie było.
- Ale co to jest? – Nayer niepewnie przyglądał się niewielkiemu przedmiotowi.
- Przetwornik – wyjaśnił mężczyzna. - Ktoś umieścił go w środku auta, zamieniając tym samym samochód w bombę.
Kincaid ponownie tego dnia poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy.
- A więc to tak - wyszeptał, usiłując oddalić ze swojego umysłu obraz wybuchającego auta. -  Wiedziałem, że to nie mógł być zwykły wypadek!
- W istocie – zgodził się rozmówca, kierując się w stronę podwórka, na którym stało mnóstwo wraków samochodowych. – Chodź, przygotowałem dla ciebie specjalny pokaz.
Nayer posłusznie ruszył za nim, zatrzymując się na podwórku.
- To ten niebieski – poinformował dla pewności mężczyzna w roboczych ciuchach, choć niebieski pojazd znacznie się wyróżniał, bo stał samotnie, w znacznej odległości od pozostałych aut. – Podłożyłem do niego taki sam przetwornik i dopasowałem do niego pilot. – I to mówiąc, pan w średnim wieku, nadusił przycisk na niewielkim pilocie.
         W tym samym momencie, rozległ się ogromny huk i niebieskie auto eksplodowało. Obydwaj panowie mimowolnie się skulili. Nayer z przerażeniem patrzył na płonący samochód, a później przed jego oczami stanął widok strasznie zmasakrowanego ciała Sandry. Do jego niebieskich oczu podeszły łzy.
- A więc w ten sposób zabili moją dziewczynę… - wyszeptał, walcząc z falą uczuć, która go zalała. Zamrugał kilkakrotnie, by nie pozwolić łzom popłynąć po policzkach i zwrócił się do pana stojącego obok. – Dzięki panu już wiem jak zginęła – powiedział, podając mu dłoń. – Pozostało mi jeszcze tylko: kto i dlaczego to zrobił.
- Powodzenia! – krzyknął jeszcze za nim mężczyzna.
***
         W biurze też czekały na niego dobre wieści. Ledwo wszedł do pomieszczenia, podzielił się informacjami z Martinem i zmęczony usiadł na krześle przy biurku, podleciał do niego rozgorączkowany Will z błyszczącymi oczami.
- Rozmawiałem z kierowcą ciężarówki i zdobyłem cenne informacje – pochwalił się, machając mu plikiem kartek przed nosem. – Otóż, gość powiedział, że po tym, jak Sandra się rozbiła, jakiś facet się zatrzymał, rozejrzał i odjechał. Siedział w białym, sportowym wozie.
- Czyli ktoś jechał za nią, śledził ją! – Słusznie wywnioskował Nayer, podpierając ręką głowę. Był ledwo żywy. – Wszystko się zgadza. Jechał za nią i w odpowiednim momencie nadusił przycisk powodujący wybuch. Musiał być blisko niej, inaczej bomba by nie eksplodowała.
Zaległa martwa cisza, przerywana tylko tykaniem zegara i głośnym oddychaniem Aresa, który położył się pod biurkiem, obok nogi Nayera.
- Marnie wyglądasz – rzekł troskliwie Martin, patrząc ze współczuciem na przyjaciela. – Zrobić ci kawy?
- Możesz, dzięki – odparł czarnowłosy, masując sobie ręką czoło. W rzeczy samej nie zdążył jej wypić, bo do środka pomieszczenia weszła nagle pulchna, nieco zawstydzona kobieta.
- Można? – zapytała, zerkając niepewnie na policjantów.
- Tak, tak, prosimy – zaprosił grzecznie Will, wstając i pokazując kobiecie wolne krzesło przed swoim biurkiem. – Bardzo proszę. O co chodzi?
Kobieta szybko podreptała we wskazane jej miejsce, usiadła ciężko i wbiła w Williama wystraszone spojrzenie.
- Ja względem tego wypadku, co wydarzył się wczoraj. No tego, gdzie zginęła ta przedszkolanka… Sandra Starr.
Nayer uniósł głowę i wytężył słuch.
- Proszę mówić – zachęcił Will, wymownie zerkając na przyjaciela.
Kobieta założyła niesforny kosmyk siwiejących włosów za ucho.
- Bo ja nie uważam, aby to był wypadek… - zaczęła tajemniczo, przełykając nerwowo ślinę. – Wszystko widziałam, proszę pana.
- A dokładnie to co pani widziała? – wtrącił się Martin, wchodząc z filiżankami kawy i kładąc je na swoje biurko. Nayer nic nie mówił, tylko siedział i uważnie słuchał.
- Ano… Ja jechałam wtedy za panią przedszkolanką, to znaczy za panią Sandrą Starr… I nagle… Minął mnie pewien samochód, o mało żem w rów nie wjechała przez niego! – Kobieta była oburzona.
- Biały, sportowy wóz? – Nayer poderwał się do góry jak oparzony i podszedł do biurka, za którym siedziała pulchna pani.
- Tak, tak, dokładnie! – przytaknęła, robiąc wielkie oczy. – Wepchał się między nasze auta, to znaczy moje i pani przedszkolanki... I zaczął w rozpędzie uderzać swoim samochodem w tył auta pani nauczycielki… Jakby chciał ją wystraszyć, wybić z rytmu… A potem… - Kobieta wytarła nos chusteczką. – Potem zjechałam na drugi pas. Widziałam wszystko dokładnie, proszę pana… Pani przedszkolanka bardzo była wystraszona, nie mogła skupić się na prowadzeniu pojazdu… Chciała uciekać, przyspieszyła… Widziałam, jak rozglądała się w panice na boki, musiała dobrze wiedzieć, że jest śledzona i ktoś usiłuje ją skrzywdzić. No i stało się, straciła kontrolę nad pojazdem, przejechała na czerwonym i uderzyła w ciężarówkę. Ale to przez tego bydlaka, proszę szanownych panów, to on ją straszył przez całą drogę!
Nayer oddychał głęboko, pozostali panowie patrzyli jeden na drugiego. Nawet Ares się obudził i z nastawionymi uszami przyglądał się kobiecie.
- Czy widziała pani coś jeszcze? – spytał Kincaid, patrząc z nadzieją w okrągłą twarz świadka.
- Tak, proszę pana. Widziałam bardzo podejrzaną rzecz. Auto pani nauczycielki nie wybuchło od razu po zetknięciu z ciężarówką… Ono wybuchło znacznie później.
- Jest pani pewna? – Głos zebrał Martin.
- Ależ tak, przysięgnę przed każdym sądem!
Trójka panów popatrzyła po sobie. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, że Sandra została celowo zabita, a wypadek został ukartowany.
- Nie zapamiętała pani czasami rejestracji tego wozu? – zapytał jeszcze Nayer, ale tylko odruchowo, nie wierzył wtedy, że spotka go takie szczęście.
Bo pulchna pani natychmiast sięgnęła do swojej torebki.
- Nie zapamiętałam, ale go spisałam! – krzyknęła, z dumą podając mężczyznom karteczkę. – Mój mąż mówi, że moje wścibstwo kiedyś mnie zgubi, ale ja tam swoje wiem! I proszę, jednak się do czegoś przydało, ot co!
Czarnowłosy z niedowierzaniem wpatrywał się w numer na kartce. Teraz wystarczyło tylko odnaleźć posiadacza tego samochodu i wsadzić go za kratki!
- Bardzo pani dziękuję – rzekł z wdzięcznością, wyciągając do siwiejącej pani rękę i mocno ściskając jej dłoń. – Bardzo nam pani pomogła.
- A widzi pan! – Cieszyła się kobietka, wstając i zakładając torebkę na ramię. – Zawsze wiem co, gdzie, kiedy i jak, proszę szanownych panów!
- Ależ oczywiście, nikt w to nie wątpi! – zapewniał Martin.
         Gdy tylko za pulchną panią zamknęły się drzwi, Nayer z prędkością światła doskoczył do komputera, wklepując tam dany mu numer rejestracyjny. Nie minęła długa chwila, a system wyświetlił mu czarno na białym właściciela białego samochodu, jego nazwisko oraz adres. Kincaid w sekundzie zarzucił na siebie czarną marynarkę, schował pistolet i biegiem skierował się do drzwi wyjściowych. Ares, podobnie rozgorączkowany jak jego pan, galopem ruszył za nim, w rzeczy samej go wyminął i na łeb na szyję pędził przez korytarze, by jak najszybciej odnaleźć się w samochodzie.
         Był już przy drzwiach swojego auta, gdy poczuł silne, hamujące szarpnięcie.
- Co ty wyprawiasz, Nayer?! – darł się Will, mocno trzymając go za ramię. – Co zamierzasz?!
- Zastrzelę tego mordercę, a co myślałeś?! – krzyczał czarnowłosy, usiłując wyrwać się koledze. – Zabił moją Sandrę, nie podaruję mu tego!
- Nie działaj pod wpływem impulsu! – wrzeszczał też Martin, jak piesek skacząc dookoła nich. – To nikomu jeszcze nie przyniosło niczego dobrego!
- Stracisz pracę, jeśli zabijesz tego człowieka ot tak! – ostrzegał William.
- Mam to gdzieś! – Nayer silnym ciosem odepchnął zaskoczonego Willa od siebie. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, mężczyzna wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.
- Rusz się, jedziemy za nim! – podjął decyzję Martin, szarpiąc Willa za rękaw.
         Dalsze wydarzenia potoczyły się w mgnieniu oka: z rozwianymi włosami i piekłem w oczach, Nayer odnalazł się przed drzwiami mordercy Sandry. Wyczuwając złe emocje swojego opiekuna, Ares stał obok, najeżony i warczący, gotowy w każdej chwili do ataku. Niestety drzwi były zamknięte, więc policjant przyszykował się do wyważenia ich. Ale w tym samym momencie na klatkę schodową wszedł z kluczami w ręce pewien mężczyzna, kierując się do drzwi, przy których stał człowiek i pies. Nayer tylko obserwował, ale jego przypuszczenia sprawdziły się: mężczyzna kierował się do mieszkania, przy którym stali. A to oznaczało, że tam mieszkał! Idący chłopak był dosyć młody, wysoki, szczupły, wysportowany. Podniósł głowę, dostrzegając gości przed swoimi drzwiami. Popatrzył w oczy czarnowłosego i zrozumiał od razu wszystko. Natychmiast się wycofał i zaczął uciekać.
         Nie namyślając się dłużej, Nayer wskazał palcem uciekającego mężczyznę.
- Łap go! – rozkazał Aresowi, a ten posłusznie wystrzelił niczym pocisk w kierunku chłopaka. Marne szanse, że jakikolwiek człowiek uciekłby na własnych nogach rozpędzonemu owczarkowi niemieckiemu na prostej drodze. Nie inaczej było w tym wypadku: już za chwilę mężczyzna leżał na chodniku, wyklinając psa pod nosem. Ares półleżał na jego plecach, przyciskając własnym ciałem do ziemi, groźnie warcząc, gdy ten się poruszył. Wkrótce dobiegł do nich Nayer. Odepchnął psa i z mocą odwrócił chłopaka na plecy, chcąc widzieć jego twarz.
- Powiedz mi,  co czułeś, kiedy naciskałeś przycisk, podpalając moją dziewczynę?!! – wrzasnął. Czuł niewypowiedziany gniew, ból, miał ochotę natychmiast zamordować własnymi rękami tego chłopaka.
On w rzeczy samej parsknął śmiechem.
- Czego się nie zrobi dla pieniędzy! – powiedział, usiłując wstać. Ares warknął ostrzegawczo, więc pozostał w pozycji leżącej. – Nawet nie znałem tej dziewuchy! – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Ale proponowano mi sporą kasę, więc czemu miałem nie skorzystać?
Nayer opuścił ramiona wzdłuż ciała.
- A więc ktoś zlecił ci jej zabicie? – zapytał, nie oczekując jednak odpowiedzi. Rzucił się do chłopaka, przyciskając go kolanem do ziemi i przykładając mu pistolet do czoła. – Gadaj, kto to był!!! – wrzasnął na całe gardło. – Natychmiast! Chcę znać jego nazwisko!
         W tej samej chwili rozległ się strzał z broni. Nayer automatycznie uskoczył na bok, Ares wzdrygnął się i z przestrachem rozejrzał na boki. W rzeczy samej został trafiony płatny morderca. Celnie, bo umarł na miejscu. Czarnowłosy chwilę jeszcze stał patrząc na niego niedowierzająco i czując, jak ponownie wypełniła go fala niewypowiedzianego bólu. Skoro płatny morderca nie żyje, to teraz nikt inny nie powie, kto mu zlecił zabicie Sandry! Nayer obejrzał się za siebie i z przerażeniem ujrzał swojego szefa, Liddleya, stojącego z wyciągniętym pistoletem.
- W ostatniej chwili – odezwał się, uśmiechając słodko. – Jeszcze trochę i byłoby po tobie, Kincaid.
         I wtedy Nayer zrozumiał. Niczego więcej nie było mu potrzeba. Chwiejnie, nie czując się zbyt dobrze, podszedł w kierunku starszego mężczyzny.
- To ty – wymówił z trudem, patrząc mu w oczy. – To ty kazałeś mu zamordować moją Sandrę.
Starszy pan uciekł wzrokiem od rozmówcy, bo pełne bólu oczy mężczyzny wprawiały go w zakłopotanie.
- Nie musisz mi za to dziękować – odrzekł bezczelnie, patrząc gdzieś w dal. – Ona cię tylko ograniczała. Pomyślałem, że kiedy jej nie będzie, przyjmiesz mój awans i zaczniesz się spełniać w swojej pracy. A zresztą… - Liddley uniósł w końcu swoje spojrzenie na twarz Nayera. – Sam mi to podsunąłeś… Wtedy, na tym festynie, powiedziałeś, że…
Dalsze słowa nie mogły zostać wypowiedziane, ponieważ Kincaid z całej siły walnął mężczyznę w twarz. Ten, zaskoczony atakiem, upadł na chodnik, brocząc krwią z nosa i wargi.
- Pożałujesz tego, zapewniam cię! - uświadomił mu, wstając dumnie i otrzepując z pyłu swoje sponiewierane ciuszki.
- Nie mogę w to uwierzyć… – mówił Nayer, jakby sam do siebie, kręcąc głową z rozpaczą i niedowierzaniem. – Byłeś naszym szefem, pilnowałeś sprawiedliwości, rzekomo zależało ci na poszukiwaniu morderców i ich karaniu. Niby chciałeś tym samym pomagać ludziom… A okazuje się, że sam jesteś i byłeś zwyczajnym zabójcą! Opłaciłeś tego typka, aby zabił moją dziewczynę! I jeszcze perfidnie jesteś z siebie dumny! Jesteś zwyczajnym potworem, Liddley! I w zasadzie już jesteś skończony!
Mężczyzna zaczął się śmiać.
– Udowodnisz w sądzie, że to ja kazałem zamordować Sandrę? Raczej wątpię, aby ktokolwiek ci tam uwierzył! – rzekł pewnym siebie głosem. – Wiesz o tym tylko ty i twój kundel, ale on raczej nikomu o tym nie wygada! Czyżbym się mylił?
         Nim Nayer zdążył odpowiedzieć, zza ulicznego żywopłotu wyskoczyli Martin z Willem.
- Otóż nie, morderco! – ryknął wściekły William, w sekundzie zapinając Liddleya w kajdanki. – Jest o wiele więcej świadków!
- Postaramy się, abyś sobie posiedział za kratkami i spędził tam cały swój marny żywot! – dorzucił Martin, szarpiąc Liddleya i ciągnąc w kierunku samochodu.
- Wara ode mnie!!! – wykrzykiwał przestraszony mężczyzna, usiłując się wyrwać. – Powiedziałem: wara ode mnie!!!
         Nayer bezsilnie usiadł na pobliskiej ławeczce, chowając twarz w drżących dłoniach. Ares podreptał do niego i położył mu swój pysk na kolanach. Po chwili, czarnowłosy zaczął głaskać jego puchate futerko.
- Dobrze się spisałeś – powiedział mu. – Możesz być z siebie dumny. Życia Sandrze jednak tym nie przywrócimy, wiesz?
Owczarek popatrzył na niego ze smutkiem. Z jego gardła wydobył się cichy, żałosny pomruk.
- Wiem, że też ją kochałeś, wiem – odpowiedział Nayer, jakby rozumiał psią mowę. – Sandra właśnie taka była… Mi też wystarczył tylko jeden dzień, aby ją pokochać. Jednak wiesz, świadomość tego, że ten bydlak już niebawem odpowie za swoje, trochę mnie wspiera na duchu, a ciebie?
Ares odszczeknął. Następnie wstał, otrzepał się i pobiegł w kierunku pobliskiej restauracji, z której wydobywały się smakowite zapachy.
- Masz rację. – Pokiwał głową mężczyzna, wstając z ławeczki. – Pora nauczyć się żyć od nowa. Jesteś głodny, co? – Doszedł do swojego owczarka i podrapał go za włochatym uszkiem. – Zasłużyłeś sobie na coś pysznego. No chodź, postawię ci obiad!
CDN

12 komentarzy:

  1. Jak zwykle bardzo dobra treść,

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż... warto było czekać! Napisane świetnie, rewelacyjnie, genialnie! Nie brakło dreszczyku emocji i ryzyka, widać że Ares i Nayer szybko nauczyli się ze sobą pracować (czy aby nie za szybko?). Podobało mi się, że pies cały czas dotrzymywał kroku swojemu panu, próbował go wspierać, pocieszać. Potwierdza się też, że koledzy z biura - Will i Martin są prawdziwymi przyjaciółmi, pomogli Nayerowi w śledztwie i nie zostawili go w kluczowych momentach.
    Ale żeby nie było aż tak pięknie, słodko i kolorowo, to jednak przyczepię się do jednej rzeczy (może słusznie, może nie - po prostu takie jest moje zdanie). Trochę za szybko wpadli na trop i jakoś nie pasuje mi ta przesadna pewność siebie szefa, która ostatecznie go zgubiła. Rozumiem, iż podyktowane to było tym, że chciałaś zamknąć sprawę w tej części, ale czasem chyba jednak lepiej postawić na jakość właśnie kosztem większej objętości i przeciągnięcia sprawy do kolejnego rozdziału.
    Dobrze, że nie jestem nauczycielem, bo wahałbym się między mocnym 4+ a -5. Język i styl bardzo, ale to bardzo mi się podobają. Dialogi i opisy też super, przyjemnie się czyta. Nie pasuje mi tylko ta łatwość, z jaką rozwiązali zagadkę śmierci Sandry.
    Rozpisałem się? E, niemożliwe, raczej nie umiem pisać obszernych komentarzy na temat opowiadań.

    Pozdrawiam, Bari.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zapewniam Cię, że teraz Ci się udało takowy napisać! :) A to oznacza, że moje opowiadanie jest w pewnym sensie wyjątkiem hehe. :)

      Więc od początku. Ares z Nayerem rzeczywiście szybko złapali dobry kontakt, może rzeczywiście zbyt szybko, ale prawda jest taka, że zwyczajnie nie chciało mi się etap po etapie opisywać jak to się działo po kolei, że się polubili. :) I dlatego jest jak jest, to wynika tylko i wyłącznie z mojego lenistwa. :)

      Martin z Willem rzeczywiście są lojalni, wierni kumple, bardzo się cieszę, że to zauważyłeś. :)
      Jeśli chodzi o zbyt szybkie rozwiązanie zagadki, to masz rację, coś w tym jest, za łatwo sobie poradzili. No ale tak jak napisałeś, chciałam zamknąć to wszystko w tym drugim rozdziale. Może i mogłam trochę to wydłużyć, ale zwyczajnie nie chciałam zanudzać... Ten rozdział liczy sobie 15 stron A4 i wydaje mi się, że wystarczająco jest długi i się bałam tego, czy aby nie uśniecie z nudów w połowie... :) Dlatego nie chciałam przedłużać. Co się tyczy przerzucenia rozwiązania zagadki do trzeciego rozdziału, to również nie wchodziło w grę. Niektórzy pisali na forum "Rexa", że przez dwutygodniową przerwę zdążyli już zapomnieć kto jest kim i wcale się nie dziwię, więc w związku z tym na pewno zdążyliby również zapomnieć do tego czasu o co chodziło. :) I tak to wygląda właśnie. :)

      Co do następnych rozdziałów to z góry informuję, że zazwyczaj zagadki będą rozwiązywane w jednym rozdziale, rzadko kiedy dzielone na dwa rozdziały. :)

      No i na koniec bardzo pięknie dziękuję za taki "wypasiony", obszerny komentarz, bardzo mi miło. :* Cieszę się, że szczerze wyrażasz swoją opinię, jak coś Ci się podoba lub też coś byś zmienił/poprawił. :) O i bardzo mnie cieszy fakt, że podoba Ci się styl mojego pisania, bo bałam się, że będzie za dużo potocyzmów, wulgaryzmów i tak dalej. :) Raz jeszcze bardzo dziękuję, pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Hah, Twój komentarz jest jeszcze dłuższy :P
      Trochę długo czytało się te 15 stron (pewnie to przyzwyczajenie do krótszych rozdziałów z innych blogów), ale ja znudzony nie byłem ani przez chwilę. No ale jak wiadomo, są gusta i guściki, ktoś może mieć inne zdanie i stwierdzi, że już w n-tym wersie, przy m-tym wyrazie i pi razy drzwi literze musiał sobie ziewnąć ;)
      Jeśli chodzi o szczere wyrażanie opinii, to wychodzę z założenia, że nie warto wychwalać tekstu pod niebiosa, skoro nie uważam, że na to zasłużył. Raczej nie ma sensu chwalenie czegoś wbrew sobie, tylko po to, żeby autorowi było miło. A autor, myśląc że jest doskonale, zatrzyma się na takim poziomie i będzie pisał kolejne rozczarowujące części. Trzeba napisać jak jest, nie wprowadzać autora w błąd, wskazać mu kierunek do poprawy, bo niekiedy samemu ciężko jest coś wyłapać w swoim tekście. Albo lepiej wcale nie pisać niż nawciskać przepisanych ze słownika komplementów.
      I nie ma co dziękować, za dobrą robotę należy się subiektywna opinia czytelnika ;)

      Usuń
    3. No i bardzo mądrze powiedziane (a raczej napisane), ja również uważam, że bezsensowne słodzenie nie ma sensu, a krytyka często wzmacnia i pomaga. :) Na przyszłość postaram się o nieco krótsze rozdziały, ale nie wiem, czy mi wyjdzie, bo jak już zacznę pisać i wena mi służy, to zawsze mam problem aby zakończyć. :)

      Usuń
  3. Długo zbierałem się za napisanie tego komentarza. Jakieś nieznane siły próbują mi to uniemożliwić, ale nie przeszkodzi mi nawet zawieszanie się tego bloga, ale do sedna… To nie czas na narzekanie na rzeczy martwe.
    Zacznę od tego, że troszkę brakuje mi budowania relacji między Nayerem a Aresem. Rozumiem twoje lenistwo, ale uwielbiam poznawanie się, docieranie, tworzenia ciepłej więzi. Miłość (i przyjaźń) niemal od pierwszego wejrzenia może się zdarzają. Mnie się to dotąd nie zdarzyło, ale kto wie… w tym miejscu muszę jednak podkreślić, że między tym duetem istnieje bardzo silna i wyczuwalna „chemia”, dopasowanie, nazwa nie ma znaczenia. Ich sceny lubię czytać najbardziej i oby było ich jak najwięcej.
    Przejdę teraz do kolejnej sprawy, początkowo odcinek wydawał mi się nieco przewidywalny. Zdołałaś jednak przełamać to wrażenie finałem. Oczywiście wiedziałem, że to Liddley jest prawdziwym mordercą, ale zaskoczyło mnie, że tak szybko został aresztowany. Spodziewałem się, że możesz chcieć przeciągać ten wątek, ale na szczęście wszystko rozwiązało się już w tym rozdziale. Bardzo mnie to ucieszyło i to z dwóch powodów. Po pierwsze, dało to możliwość stworzenie kolejnych, pewnie bardziej skomplikowanych zagadek kryminalnych. Po drugie, rozmowa głównego bohatera z mordercą była słodka jak miód. Te sentymentalne teksty o pomaganiu ludziom… Nie, absolutnie nie mój klimat. Da się to przeżyć w malej dawce, ale gdyby to miało być rozwlekane na kolejne rozdziały, kłótnie z zabójcą, ckliwe frazesy, poszukiwania dowodów jego winy, byłoby to okropnie mdłe. Dobrze, że wiesz, kiedy to skończyć. Doceniam też bardzo cios w twarz. Kocham takie scenki, zresztą nie muszę ci tego mówić.
    Styl bardzo ładny, nie bój się wulgaryzmów. Dialogi masz życiowe. Jakoś nie wyobrażam sobie twoich bohaterów mówiących patetycznym językiem w klimacie „Wojowniczek z krainy marzeń”. Jeśli kiedyś wygłoszą przemowy w rodzaju: „Musi nam się udać, musimy złapać mordercę. Nigdy nie zdradzimy naszych przyjaciół.”, pomyślę, że coś jest nie tak.
    Przejdę do finalnej oceny. Myślę, że 5 w skali szkolnej będzie adekwatna. Złożyło się na nią wszystko, o czym wcześniej wspomniałem. Czekam na ciąg dalszy. Myślę, że po uporaniu się z zabójcą tej okropnej Sandry akcja może już tylko się rozkręcać.
    Wyatt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. :* Bardzo miło jest czytać takie szczere opinie. :) Nieco inaczej wszyscy myślicie, dla jednego niefajne jest to, że temat Sandry się nie przeciągnął, a dla Ciebie na przykład to jest bardzo w porządku. :) Jednak różnorodność się ceni, zawsze mogę jakieś wnioski na przyszłość wyciągnąć. :) A więc dostałam dzisiaj piątkę za rozdział drugi, z czego niezmiernie się cieszę, dziękuję raz jeszcze za docenienie i przeczytanie. :)

      Usuń
  4. Bardzo fajne opowiadanie, które miło mi się czytało. Zgodzę się że szybko rozwiązali tą zagadkę, ale rozumiem Cię, że chciałaś to szybko zamknąć, więc się nie czepiam :) Ja zgadłam już dawno, że to ten szef zlecił, ale mimo to wątek trzymał w napięciu przez tego płatnego mordercę. Akurat na to nie wpadłam. Reasumując, opowiadanie podobało mi się :)
    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi też się podoba. Od razu mi się ten jego szef nie spodobał - po poprzednim rozdziale, jak zaczął o tym awansie. Dobrze, że nie pozwoliłaś aby główny bohater sam wymierzył sprawiedliwość, w sumie miał do tego prawo. Myślałam, że kierowcą białego samochodu okaże się sam szef, a tu taka mała zmyłka.
    Masz fajny styl, niby lekko się czyta, ale wciąga.
    Pozdrawiam Anka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szef miał sługusa od brudnej roboty hehe. :D I w sumie sama nie wiedziałam, co będzie lepsze, ale uznałam, że jak Will z Martinem zaaresztują szefa, to będzie ciekawiej niż by miał to zrobić Nayer. :)
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń

Spis treści