Do niewielkiego, słabo oświetlonego
pokoju weszła policjantka, która całkiem niedawno zawiadomiła Nayera o wypadku.
Dosyć niska, bardzo chuda o krótkich, przyklapniętych włosach. Przyniosła
niedużą walizkę, którą położyła na stole. Otworzyła ją i wyjęła kilka
plastikowych torebek. Każda była opatrzona etykietką i zawierała element
garderoby. Ostrożnie ułożyła je w rzędzie na stole i wbiła w czarnowłosego
mężczyznę smutne spojrzenie.
- Przykro mi – powiedziała
szczerze, odrzucając w tył swoje ciemne włosy. – Przykro mi, że pan musi to
robić, ale czy poznaje pan te rzeczy?
Nayer uniósł na nią
ciężkie, zmęczone powieki. Wolno przeniósł wzrok na torebki i patrzył na nie po
kolei: niebieska sukienka, czarne sandałki, bielizna, pierścionek zaręczynowy. Na
wszystkim była krew. Mnóstwo krwi. Mężczyzna wziął głęboki oddech. Wyciągnął
dłoń, chcąc dotknąć ubrań, ale jego palce napotkały zimny plastik.
- Tak – odpowiedział cicho
na zadane mu wcześniej pytanie. – Te rzeczy należą do Sandry. Przepraszam… należały.
– Głos lekko mu zadrżał, gdy wypowiadał te słowa.
- Proszę jeszcze… mieć
nadzieję – rzekła współczująco policjantka, pakując torebki do walizki. –
Ostatecznie musi pan jeszcze zidentyfikować ciało… Może… to jednak nie ona… -
Ton jej głosu był niepewny, świadczył o tym, że kobieta sama nie wierzyła w to,
co mówiła.
Nayer także w to nie wierzył. Zbyt długo pracował w policji
kryminalnej, by dać się na to nabrać. Takich przypadków, gdy zgadzały się
rzeczy osobiste ofiary, ale ciało już nie, było doprawdy niewiele.
Jeszcze nigdy droga do
prosektorium nie wydawała mu się tak długa. Zdawała się być wiecznością.
Długie, ciemne korytarze nie miały końca. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce,
Nayer poczuł pod swoją drżącą dłonią coś ciepłego i miękkiego. Z pewną ulgą
stwierdził, że obok niego znajdował się Ares i uspokajająco trącał go swoim
wilgotnym nosem. Mężczyzna kucnął przed nim i mocno go do siebie przytulił.
Spokojne bicie jego serca i ciepło futerka podziałało zbawiennie na
samopoczucie Nayera, który odrobinę się rozluźnił. Wziął kilka głębokich
wdechów, pogłaskał zaniepokojonego owczarka po grzbiecie i ruszył za kobietą do
środka.
Nad ciałem okrytym białym prześcieradłem, stał jego stary
znajomy, patolog, doktor Cliffe. Miał bardzo smutne oczy i współczujący wyraz
twarzy, podobnie, jak policjantka.
- Nayer… - odezwał się
cicho do przyjaciela, wzdychając ciężko. – Uwierz mi, że i mnie jest z tym
bardzo źle… A świadomość, że dotknęło to właśnie ciebie, nie ułatwia sprawy.
- Dziękuję – odparł szeptem
czarnowłosy, czując, że zaczął lekko drżeć.
Doktor Cliffe przyłożył
obie dłonie do prześcieradła.
- Gotowy? – zapytał
mężczyznę, patrząc na niego troskliwie znad okularów.
- Tak. – Głos Nayera był
cichy, lecz opanowany i stanowczy.
Patolog zsunął prześcieradło
zakrywające ciało, a raczej to, co z niego zostało. Kincaid poczuł, że krew
odpłynęła mu z twarzy. Zachwiał się niebezpiecznie, chwilowo tracąc czucie we
własnych nogach. Policjantka krzepiąco uścisnęła jego chłodną dłoń, dodając mu
siły i odwagi. Nayer przymknął na chwilę oczy, usiłując dojść do siebie. Ani
doktor ani kobieta nie poganiali go, cierpliwie czekając, aż jego umysł przyswoi
widok zmasakrowanych zwłok leżących na stole.
I rzeczywiście, po chwili,
mężczyzna otworzył oczy, a na jego twarz ponownie wróciły kolory. Uważnie
przyjrzał się ciału, chwilami marszcząc brwi i przygryzając wargi.
- To ona – odezwał się w
końcu z trudem. – To ona – powtórzył nieco głośniej i pewniej, patrząc na
doktora, który westchnął ze zrezygnowaniem – i on spodziewał się, że Nayer zaprzeczy.
- Po czym poznałeś? –
spytał w celu upewnienia się.
Mężczyzna zadrżał,
policjantka mocniej uścisnęła jego rękę.
- Sandra miała bliznę na
kolanie, ślad po upadku z roweru w dzieciństwie – wyjaśnił, wskazując palcem odpowiednie
miejsce na ciele swojej dziewczyny. – I pieprzyk na lewej piersi – dodał,
wskazując niewielką plamkę widniejącą na skórze.
- Dziękuję, więcej dowodów
nie trzeba – powiedział smutno doktor Cliffe, zasłaniając zwłoki
prześcieradłem.
Nayer popatrzył w oczy
swojemu przyjacielowi.
- Nigdy nie uwierzę w to,
że to był zwykły wypadek – rzekł z mocą, zaciskając dłonie w pięści.
- I ja w to nie wierzę –
zgodził się z nim patolog, poprawiając okulary na nosie. – Świadczy o tym
chociażby brak rąk u ofiary. W wyniku wypadku samochodowego, raczej by ich nie
straciła.
Mężczyzna nie słuchał więcej. Pospiesznie się pożegnał i
wypadł z pomieszczenia, chcąc jak najszybciej dostać się na świeże powietrze.
Słyszał za sobą cichy tupot czterech łapek, z czego wywnioskował, że Ares
truchtał za nim. Nie mylił się. Ledwo usiadł na pobliskiej ławeczce przed
budynkiem, owczarek znalazł się obok niego, kładąc jasny pysk na jego kolanach
i wbijając w jego twarz pytające spojrzenie.
- To ona, Ares –
poinformował go Nayer z bólem, ukrywając twarz w drżących dłoniach. – To ona,
piesku. Nasza Sandra nie żyje.
Pies zaskomlał cicho, po
czym wspiął się na przednie łapy i zaczął lizać swojego pana po rękach, chcąc,
by odsłonił twarz.
- Czeka nas teraz mnóstwo
pracy, rozumiesz? – Mężczyzna posłusznie odjął dłonie od twarzy i ujął w nie
pysk owczarka. – Rozumiesz, Ares? Musimy udowodnić, że to było morderstwo, a
nie wypadek i dopaść tego sukinsyna, który odebrał jej życie. Pomożesz mi?
Zwierzę szczeknęło w
odpowiedzi i biegiem ruszyło do samochodu, wskakując na siedzenie przez
otwartą, przednią szybę.
- No i taki zapał do pracy
to ja rozumiem! – Czarnowłosy wstał i ruszył za nim do auta.
***
- Cholera, Nayer, głupio mi
o tym mówić… - rzekł policjant zajmujący się wypadkami drogowymi, patrząc
żałośnie na swojego kumpla.
- Nie, w porządku, chcę
wiedzieć – uspokoił go Nayer, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- A więc tak… - Policjant
wyświetlił na komputerze animację ukazującą wypadek jego narzeczonej. – Spójrz,
tak to mniej więcej wyglądało. Światło się zmieniło i ciężarówka ruszyła na
zielonym… Świadkowie widzieli. Twoja Sandra wpadła na czerwonym… Odbiła,
zahaczyła o ciężarówkę i fiknęła.
- To do niej niepodobne –
zauważył Kincaid, kręcąc niedowierzająco głową.
- Zawsze jeździła ostrożnie
– przyznał policjant.
Czarnowłosy westchnął,
podziękował i wyszedł na zewnątrz. Wsiadł do swojego samochodu i razem z
owczarkiem niemieckim i Martinem na pokładzie, ruszył na miejsce wypadku.
- Jechała na północ,
dziewięćdziesiąt na godzinę – poinformował blondyna, gdy znaleźli się na
miejscu. Obydwoje uważnie rozglądali się po otoczeniu. Ares chodził między
nimi, węsząc i starając się odszukać coś istotnego. – Wpadła na ciężarówkę i
odbiła się. – Pokazywał dalej Nayer. Następnie zmarszczył brwi. – Chciałbym
wiedzieć, jak to zrobili… - wyznał, kucając i dotykając dłonią asfaltu.
- Naprawdę sądzisz, że to
nie był wypadek? – spytał delikatnie Martin, kucając obok przyjaciela.
- Sandra nigdy nie łamała
przepisów drogowych… Nigdy nie jeździła tak szybko. Coś tu nie gra.
- A może się zamyśliła? – drążył
dalej blondyn.
- Nie. – Nayer
kategorycznie zaprzeczył. Wstał i otarł dłonią pot z czoła. Zapowiadał się
gorący dzień, słońce prażyło niemiłosiernie. – Nawet doktor Cliffe potwierdza
moją teorię, że ktoś celowo ukartował wypadek.
- Co robimy? – spytał
naiwnie Martin, bardzo chcąc pomóc, lecz niestety nie wiedząc jak.
- Jedź do biura i razem z
Willem przepytajcie świadków łącznie z kierowcą ciężarówki. Ja zabiorę Aresa i
pojadę do ekipy, która zajmuje się badaniem samochodu Sandry. Może tam dowiem
się czegoś więcej.
- Robi się.
***
Otyły mężczyzna w roboczym ubraniu już czekał na Nayera, z
entuzjazmem obracając niewielki przedmiot w ręce.
- To ci się na pewno
spodoba, Kincaid – wyjaśnił, wciskając niebieskookiemu przedmiot do rąk. –
Odnalezione we wraku auta twojej dziewczyny. Na schemacie samochodu niczego
takiego nie było.
- Ale co to jest? – Nayer
niepewnie przyglądał się niewielkiemu przedmiotowi.
- Przetwornik – wyjaśnił
mężczyzna. - Ktoś umieścił go w środku auta, zamieniając tym samym samochód w
bombę.
Kincaid ponownie tego dnia
poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy.
- A więc to tak - wyszeptał,
usiłując oddalić ze swojego umysłu obraz wybuchającego auta. - Wiedziałem, że to nie mógł być zwykły
wypadek!
- W istocie – zgodził się
rozmówca, kierując się w stronę podwórka, na którym stało mnóstwo wraków
samochodowych. – Chodź, przygotowałem dla ciebie specjalny pokaz.
Nayer posłusznie ruszył za nim,
zatrzymując się na podwórku.
- To ten niebieski –
poinformował dla pewności mężczyzna w roboczych ciuchach, choć niebieski pojazd
znacznie się wyróżniał, bo stał samotnie, w znacznej odległości od pozostałych aut.
– Podłożyłem do niego taki sam przetwornik i dopasowałem do niego pilot. – I to
mówiąc, pan w średnim wieku, nadusił przycisk na niewielkim pilocie.
W tym samym momencie, rozległ się ogromny huk i niebieskie
auto eksplodowało. Obydwaj panowie mimowolnie się skulili. Nayer z przerażeniem
patrzył na płonący samochód, a później przed jego oczami stanął widok strasznie
zmasakrowanego ciała Sandry. Do jego niebieskich oczu podeszły łzy.
- A więc w ten sposób
zabili moją dziewczynę… - wyszeptał, walcząc z falą uczuć, która go zalała.
Zamrugał kilkakrotnie, by nie pozwolić łzom popłynąć po policzkach i zwrócił
się do pana stojącego obok. – Dzięki panu już wiem jak zginęła – powiedział,
podając mu dłoń. – Pozostało mi jeszcze tylko: kto i dlaczego to zrobił.
- Powodzenia! – krzyknął jeszcze
za nim mężczyzna.
***
W biurze też czekały na niego dobre wieści. Ledwo wszedł do
pomieszczenia, podzielił się informacjami z Martinem i zmęczony usiadł na
krześle przy biurku, podleciał do niego rozgorączkowany Will z błyszczącymi
oczami.
- Rozmawiałem z kierowcą
ciężarówki i zdobyłem cenne informacje – pochwalił się, machając mu plikiem
kartek przed nosem. – Otóż, gość powiedział, że po tym, jak Sandra się rozbiła,
jakiś facet się zatrzymał, rozejrzał i odjechał. Siedział w białym, sportowym
wozie.
- Czyli ktoś jechał za nią,
śledził ją! – Słusznie wywnioskował Nayer, podpierając ręką głowę. Był ledwo
żywy. – Wszystko się zgadza. Jechał za nią i w odpowiednim momencie nadusił
przycisk powodujący wybuch. Musiał być blisko niej, inaczej bomba by nie
eksplodowała.
Zaległa martwa cisza,
przerywana tylko tykaniem zegara i głośnym oddychaniem Aresa, który położył się
pod biurkiem, obok nogi Nayera.
- Marnie wyglądasz – rzekł
troskliwie Martin, patrząc ze współczuciem na przyjaciela. – Zrobić ci kawy?
- Możesz, dzięki – odparł
czarnowłosy, masując sobie ręką czoło. W rzeczy samej nie zdążył jej wypić, bo
do środka pomieszczenia weszła nagle pulchna, nieco zawstydzona kobieta.
- Można? – zapytała,
zerkając niepewnie na policjantów.
- Tak, tak, prosimy –
zaprosił grzecznie Will, wstając i pokazując kobiecie wolne krzesło przed swoim
biurkiem. – Bardzo proszę. O co chodzi?
Kobieta szybko podreptała
we wskazane jej miejsce, usiadła ciężko i wbiła w Williama wystraszone
spojrzenie.
- Ja względem tego wypadku,
co wydarzył się wczoraj. No tego, gdzie zginęła ta przedszkolanka… Sandra
Starr.
Nayer uniósł głowę i
wytężył słuch.
- Proszę mówić – zachęcił
Will, wymownie zerkając na przyjaciela.
Kobieta założyła niesforny
kosmyk siwiejących włosów za ucho.
- Bo ja nie uważam, aby to
był wypadek… - zaczęła tajemniczo, przełykając nerwowo ślinę. – Wszystko
widziałam, proszę pana.
- A dokładnie to co pani
widziała? – wtrącił się Martin, wchodząc z filiżankami kawy i kładąc je na
swoje biurko. Nayer nic nie mówił, tylko siedział i uważnie słuchał.
- Ano… Ja jechałam wtedy za
panią przedszkolanką, to znaczy za panią Sandrą Starr… I nagle… Minął mnie
pewien samochód, o mało żem w rów nie wjechała przez niego! – Kobieta była
oburzona.
- Biały, sportowy wóz? –
Nayer poderwał się do góry jak oparzony i podszedł do biurka, za którym
siedziała pulchna pani.
- Tak, tak, dokładnie! – przytaknęła,
robiąc wielkie oczy. – Wepchał się między nasze auta, to znaczy moje i pani
przedszkolanki... I zaczął w rozpędzie uderzać swoim samochodem w tył auta pani
nauczycielki… Jakby chciał ją wystraszyć, wybić z rytmu… A potem… - Kobieta
wytarła nos chusteczką. – Potem zjechałam na drugi pas. Widziałam wszystko
dokładnie, proszę pana… Pani przedszkolanka bardzo była wystraszona, nie mogła
skupić się na prowadzeniu pojazdu… Chciała uciekać, przyspieszyła… Widziałam,
jak rozglądała się w panice na boki, musiała dobrze wiedzieć, że jest śledzona
i ktoś usiłuje ją skrzywdzić. No i stało się, straciła kontrolę nad pojazdem,
przejechała na czerwonym i uderzyła w ciężarówkę. Ale to przez tego bydlaka,
proszę szanownych panów, to on ją straszył przez całą drogę!
Nayer oddychał głęboko,
pozostali panowie patrzyli jeden na drugiego. Nawet Ares się obudził i z
nastawionymi uszami przyglądał się kobiecie.
- Czy widziała pani coś
jeszcze? – spytał Kincaid, patrząc z nadzieją w okrągłą twarz świadka.
- Tak, proszę pana.
Widziałam bardzo podejrzaną rzecz. Auto pani nauczycielki nie wybuchło od razu
po zetknięciu z ciężarówką… Ono wybuchło znacznie później.
- Jest pani pewna? – Głos
zebrał Martin.
- Ależ tak, przysięgnę
przed każdym sądem!
Trójka panów popatrzyła po
sobie. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, że Sandra została celowo zabita, a
wypadek został ukartowany.
- Nie zapamiętała pani
czasami rejestracji tego wozu? – zapytał jeszcze Nayer, ale tylko odruchowo,
nie wierzył wtedy, że spotka go takie szczęście.
Bo pulchna pani natychmiast
sięgnęła do swojej torebki.
- Nie zapamiętałam, ale go
spisałam! – krzyknęła, z dumą podając mężczyznom karteczkę. – Mój mąż mówi, że
moje wścibstwo kiedyś mnie zgubi, ale ja tam swoje wiem! I proszę, jednak się
do czegoś przydało, ot co!
Czarnowłosy z
niedowierzaniem wpatrywał się w numer na kartce. Teraz wystarczyło tylko
odnaleźć posiadacza tego samochodu i wsadzić go za kratki!
- Bardzo pani dziękuję –
rzekł z wdzięcznością, wyciągając do siwiejącej pani rękę i mocno ściskając jej
dłoń. – Bardzo nam pani pomogła.
- A widzi pan! – Cieszyła
się kobietka, wstając i zakładając torebkę na ramię. – Zawsze wiem co, gdzie, kiedy i jak, proszę szanownych
panów!
- Ależ oczywiście, nikt w
to nie wątpi! – zapewniał Martin.
Gdy tylko za pulchną panią zamknęły się drzwi, Nayer z
prędkością światła doskoczył do komputera, wklepując tam dany mu numer
rejestracyjny. Nie minęła długa chwila, a system wyświetlił mu czarno na białym
właściciela białego samochodu, jego nazwisko oraz adres. Kincaid w sekundzie
zarzucił na siebie czarną marynarkę, schował pistolet i biegiem skierował się
do drzwi wyjściowych. Ares, podobnie rozgorączkowany jak jego pan, galopem
ruszył za nim, w rzeczy samej go wyminął i na łeb na szyję pędził przez
korytarze, by jak najszybciej odnaleźć się w samochodzie.
Był już przy drzwiach swojego auta, gdy poczuł silne,
hamujące szarpnięcie.
- Co ty wyprawiasz, Nayer?!
– darł się Will, mocno trzymając go za ramię. – Co zamierzasz?!
- Zastrzelę tego mordercę,
a co myślałeś?! – krzyczał czarnowłosy, usiłując wyrwać się koledze. – Zabił
moją Sandrę, nie podaruję mu tego!
- Nie działaj pod wpływem
impulsu! – wrzeszczał też Martin, jak piesek skacząc dookoła nich. – To nikomu
jeszcze nie przyniosło niczego dobrego!
- Stracisz pracę, jeśli
zabijesz tego człowieka ot tak! – ostrzegał William.
- Mam to gdzieś! – Nayer
silnym ciosem odepchnął zaskoczonego Willa od siebie. Nim zdążyli cokolwiek
zrobić, mężczyzna wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.
- Rusz się, jedziemy za
nim! – podjął decyzję Martin, szarpiąc Willa za rękaw.
Dalsze wydarzenia potoczyły się w mgnieniu oka: z rozwianymi
włosami i piekłem w oczach, Nayer odnalazł się przed drzwiami mordercy Sandry.
Wyczuwając złe emocje swojego opiekuna, Ares stał obok, najeżony i warczący,
gotowy w każdej chwili do ataku. Niestety drzwi były zamknięte, więc policjant
przyszykował się do wyważenia ich. Ale w tym samym momencie na klatkę schodową
wszedł z kluczami w ręce pewien mężczyzna, kierując się do drzwi, przy których
stał człowiek i pies. Nayer tylko obserwował, ale jego przypuszczenia
sprawdziły się: mężczyzna kierował się do mieszkania, przy którym stali. A to
oznaczało, że tam mieszkał! Idący chłopak był dosyć młody, wysoki, szczupły,
wysportowany. Podniósł głowę, dostrzegając gości przed swoimi drzwiami.
Popatrzył w oczy czarnowłosego i zrozumiał od razu wszystko. Natychmiast się
wycofał i zaczął uciekać.
Nie namyślając się dłużej, Nayer wskazał palcem uciekającego
mężczyznę.
- Łap go! – rozkazał
Aresowi, a ten posłusznie wystrzelił niczym pocisk w kierunku chłopaka. Marne
szanse, że jakikolwiek człowiek uciekłby na własnych nogach rozpędzonemu
owczarkowi niemieckiemu na prostej drodze. Nie inaczej było w tym wypadku: już
za chwilę mężczyzna leżał na chodniku, wyklinając psa pod nosem.
Ares półleżał na jego plecach, przyciskając własnym ciałem do ziemi, groźnie
warcząc, gdy ten się poruszył. Wkrótce dobiegł do nich Nayer. Odepchnął psa i z
mocą odwrócił chłopaka na plecy, chcąc widzieć jego twarz.
- Powiedz mi, co czułeś, kiedy naciskałeś przycisk,
podpalając moją dziewczynę?!! – wrzasnął. Czuł niewypowiedziany gniew, ból,
miał ochotę natychmiast zamordować własnymi rękami tego chłopaka.
On w rzeczy samej parsknął
śmiechem.
- Czego się nie zrobi dla
pieniędzy! – powiedział, usiłując wstać. Ares warknął ostrzegawczo, więc
pozostał w pozycji leżącej. – Nawet nie znałem tej dziewuchy! – wyjaśnił,
wzruszając ramionami. – Ale proponowano mi sporą kasę, więc czemu miałem nie
skorzystać?
Nayer opuścił ramiona
wzdłuż ciała.
- A więc ktoś zlecił ci jej
zabicie? – zapytał, nie oczekując jednak odpowiedzi. Rzucił się do chłopaka,
przyciskając go kolanem do ziemi i przykładając mu pistolet do czoła. – Gadaj,
kto to był!!! – wrzasnął na całe gardło. – Natychmiast! Chcę znać jego
nazwisko!
W tej samej chwili rozległ się strzał z broni. Nayer
automatycznie uskoczył na bok, Ares wzdrygnął się i z przestrachem rozejrzał na
boki. W rzeczy samej został trafiony płatny morderca. Celnie, bo umarł na
miejscu. Czarnowłosy chwilę jeszcze stał patrząc na niego niedowierzająco i
czując, jak ponownie wypełniła go fala niewypowiedzianego bólu. Skoro płatny
morderca nie żyje, to teraz nikt inny nie powie, kto mu zlecił zabicie Sandry! Nayer
obejrzał się za siebie i z przerażeniem ujrzał swojego szefa, Liddleya,
stojącego z wyciągniętym pistoletem.
- W ostatniej chwili –
odezwał się, uśmiechając słodko. – Jeszcze trochę i byłoby po tobie, Kincaid.
I wtedy Nayer zrozumiał. Niczego więcej nie było mu
potrzeba. Chwiejnie, nie czując się zbyt dobrze, podszedł w kierunku starszego
mężczyzny.
- To ty – wymówił z trudem,
patrząc mu w oczy. – To ty kazałeś mu zamordować moją Sandrę.
Starszy pan uciekł wzrokiem
od rozmówcy, bo pełne bólu oczy mężczyzny wprawiały go w zakłopotanie.
- Nie musisz mi za to
dziękować – odrzekł bezczelnie, patrząc gdzieś w dal. – Ona cię tylko
ograniczała. Pomyślałem, że kiedy jej nie będzie, przyjmiesz mój awans i
zaczniesz się spełniać w swojej pracy. A zresztą… - Liddley uniósł w końcu swoje
spojrzenie na twarz Nayera. – Sam mi to podsunąłeś… Wtedy, na tym festynie,
powiedziałeś, że…
Dalsze słowa nie mogły
zostać wypowiedziane, ponieważ Kincaid z całej siły walnął mężczyznę w twarz.
Ten, zaskoczony atakiem, upadł na chodnik, brocząc krwią z nosa i wargi.
- Pożałujesz tego,
zapewniam cię! - uświadomił mu, wstając dumnie i otrzepując z pyłu swoje
sponiewierane ciuszki.
- Nie mogę w to uwierzyć… –
mówił Nayer, jakby sam do siebie, kręcąc głową z rozpaczą i niedowierzaniem. – Byłeś
naszym szefem, pilnowałeś sprawiedliwości, rzekomo zależało ci na poszukiwaniu
morderców i ich karaniu. Niby chciałeś tym samym pomagać ludziom… A okazuje
się, że sam jesteś i byłeś zwyczajnym zabójcą! Opłaciłeś tego typka, aby zabił
moją dziewczynę! I jeszcze perfidnie jesteś z siebie dumny! Jesteś zwyczajnym
potworem, Liddley! I w zasadzie już jesteś skończony!
Mężczyzna zaczął się śmiać.
– Udowodnisz w sądzie, że
to ja kazałem zamordować Sandrę? Raczej wątpię, aby ktokolwiek ci tam uwierzył!
– rzekł pewnym siebie głosem. – Wiesz o tym tylko ty i twój kundel, ale on
raczej nikomu o tym nie wygada! Czyżbym się mylił?
Nim Nayer zdążył odpowiedzieć, zza ulicznego żywopłotu
wyskoczyli Martin z Willem.
- Otóż nie, morderco! –
ryknął wściekły William, w sekundzie zapinając Liddleya w kajdanki. – Jest o
wiele więcej świadków!
- Postaramy się, abyś sobie
posiedział za kratkami i spędził tam cały swój marny żywot! – dorzucił Martin,
szarpiąc Liddleya i ciągnąc w kierunku samochodu.
- Wara ode mnie!!! –
wykrzykiwał przestraszony mężczyzna, usiłując się wyrwać. – Powiedziałem: wara
ode mnie!!!
Nayer bezsilnie usiadł na pobliskiej ławeczce, chowając
twarz w drżących dłoniach. Ares podreptał do niego i położył mu swój pysk na
kolanach. Po chwili, czarnowłosy zaczął głaskać jego puchate futerko.
- Dobrze się spisałeś –
powiedział mu. – Możesz być z siebie dumny. Życia Sandrze jednak tym nie
przywrócimy, wiesz?
Owczarek popatrzył na niego
ze smutkiem. Z jego gardła wydobył się cichy, żałosny pomruk.
- Wiem, że też ją kochałeś,
wiem – odpowiedział Nayer, jakby rozumiał psią mowę. – Sandra właśnie taka
była… Mi też wystarczył tylko jeden dzień, aby ją pokochać. Jednak wiesz,
świadomość tego, że ten bydlak już niebawem odpowie za swoje, trochę mnie
wspiera na duchu, a ciebie?
Ares odszczeknął. Następnie
wstał, otrzepał się i pobiegł w kierunku pobliskiej restauracji, z której
wydobywały się smakowite zapachy.
- Masz rację. – Pokiwał
głową mężczyzna, wstając z ławeczki. – Pora nauczyć się żyć od nowa. Jesteś
głodny, co? – Doszedł do swojego owczarka i podrapał go za włochatym uszkiem. –
Zasłużyłeś sobie na coś pysznego. No chodź, postawię ci obiad!
CDN
Jak zwykle bardzo dobra treść,
OdpowiedzUsuńDziękuję, cieszy mnie to. :)
UsuńNo cóż... warto było czekać! Napisane świetnie, rewelacyjnie, genialnie! Nie brakło dreszczyku emocji i ryzyka, widać że Ares i Nayer szybko nauczyli się ze sobą pracować (czy aby nie za szybko?). Podobało mi się, że pies cały czas dotrzymywał kroku swojemu panu, próbował go wspierać, pocieszać. Potwierdza się też, że koledzy z biura - Will i Martin są prawdziwymi przyjaciółmi, pomogli Nayerowi w śledztwie i nie zostawili go w kluczowych momentach.
OdpowiedzUsuńAle żeby nie było aż tak pięknie, słodko i kolorowo, to jednak przyczepię się do jednej rzeczy (może słusznie, może nie - po prostu takie jest moje zdanie). Trochę za szybko wpadli na trop i jakoś nie pasuje mi ta przesadna pewność siebie szefa, która ostatecznie go zgubiła. Rozumiem, iż podyktowane to było tym, że chciałaś zamknąć sprawę w tej części, ale czasem chyba jednak lepiej postawić na jakość właśnie kosztem większej objętości i przeciągnięcia sprawy do kolejnego rozdziału.
Dobrze, że nie jestem nauczycielem, bo wahałbym się między mocnym 4+ a -5. Język i styl bardzo, ale to bardzo mi się podobają. Dialogi i opisy też super, przyjemnie się czyta. Nie pasuje mi tylko ta łatwość, z jaką rozwiązali zagadkę śmierci Sandry.
Rozpisałem się? E, niemożliwe, raczej nie umiem pisać obszernych komentarzy na temat opowiadań.
Pozdrawiam, Bari.
Ale zapewniam Cię, że teraz Ci się udało takowy napisać! :) A to oznacza, że moje opowiadanie jest w pewnym sensie wyjątkiem hehe. :)
UsuńWięc od początku. Ares z Nayerem rzeczywiście szybko złapali dobry kontakt, może rzeczywiście zbyt szybko, ale prawda jest taka, że zwyczajnie nie chciało mi się etap po etapie opisywać jak to się działo po kolei, że się polubili. :) I dlatego jest jak jest, to wynika tylko i wyłącznie z mojego lenistwa. :)
Martin z Willem rzeczywiście są lojalni, wierni kumple, bardzo się cieszę, że to zauważyłeś. :)
Jeśli chodzi o zbyt szybkie rozwiązanie zagadki, to masz rację, coś w tym jest, za łatwo sobie poradzili. No ale tak jak napisałeś, chciałam zamknąć to wszystko w tym drugim rozdziale. Może i mogłam trochę to wydłużyć, ale zwyczajnie nie chciałam zanudzać... Ten rozdział liczy sobie 15 stron A4 i wydaje mi się, że wystarczająco jest długi i się bałam tego, czy aby nie uśniecie z nudów w połowie... :) Dlatego nie chciałam przedłużać. Co się tyczy przerzucenia rozwiązania zagadki do trzeciego rozdziału, to również nie wchodziło w grę. Niektórzy pisali na forum "Rexa", że przez dwutygodniową przerwę zdążyli już zapomnieć kto jest kim i wcale się nie dziwię, więc w związku z tym na pewno zdążyliby również zapomnieć do tego czasu o co chodziło. :) I tak to wygląda właśnie. :)
Co do następnych rozdziałów to z góry informuję, że zazwyczaj zagadki będą rozwiązywane w jednym rozdziale, rzadko kiedy dzielone na dwa rozdziały. :)
No i na koniec bardzo pięknie dziękuję za taki "wypasiony", obszerny komentarz, bardzo mi miło. :* Cieszę się, że szczerze wyrażasz swoją opinię, jak coś Ci się podoba lub też coś byś zmienił/poprawił. :) O i bardzo mnie cieszy fakt, że podoba Ci się styl mojego pisania, bo bałam się, że będzie za dużo potocyzmów, wulgaryzmów i tak dalej. :) Raz jeszcze bardzo dziękuję, pozdrawiam! :)
Hah, Twój komentarz jest jeszcze dłuższy :P
UsuńTrochę długo czytało się te 15 stron (pewnie to przyzwyczajenie do krótszych rozdziałów z innych blogów), ale ja znudzony nie byłem ani przez chwilę. No ale jak wiadomo, są gusta i guściki, ktoś może mieć inne zdanie i stwierdzi, że już w n-tym wersie, przy m-tym wyrazie i pi razy drzwi literze musiał sobie ziewnąć ;)
Jeśli chodzi o szczere wyrażanie opinii, to wychodzę z założenia, że nie warto wychwalać tekstu pod niebiosa, skoro nie uważam, że na to zasłużył. Raczej nie ma sensu chwalenie czegoś wbrew sobie, tylko po to, żeby autorowi było miło. A autor, myśląc że jest doskonale, zatrzyma się na takim poziomie i będzie pisał kolejne rozczarowujące części. Trzeba napisać jak jest, nie wprowadzać autora w błąd, wskazać mu kierunek do poprawy, bo niekiedy samemu ciężko jest coś wyłapać w swoim tekście. Albo lepiej wcale nie pisać niż nawciskać przepisanych ze słownika komplementów.
I nie ma co dziękować, za dobrą robotę należy się subiektywna opinia czytelnika ;)
No i bardzo mądrze powiedziane (a raczej napisane), ja również uważam, że bezsensowne słodzenie nie ma sensu, a krytyka często wzmacnia i pomaga. :) Na przyszłość postaram się o nieco krótsze rozdziały, ale nie wiem, czy mi wyjdzie, bo jak już zacznę pisać i wena mi służy, to zawsze mam problem aby zakończyć. :)
UsuńDługo zbierałem się za napisanie tego komentarza. Jakieś nieznane siły próbują mi to uniemożliwić, ale nie przeszkodzi mi nawet zawieszanie się tego bloga, ale do sedna… To nie czas na narzekanie na rzeczy martwe.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że troszkę brakuje mi budowania relacji między Nayerem a Aresem. Rozumiem twoje lenistwo, ale uwielbiam poznawanie się, docieranie, tworzenia ciepłej więzi. Miłość (i przyjaźń) niemal od pierwszego wejrzenia może się zdarzają. Mnie się to dotąd nie zdarzyło, ale kto wie… w tym miejscu muszę jednak podkreślić, że między tym duetem istnieje bardzo silna i wyczuwalna „chemia”, dopasowanie, nazwa nie ma znaczenia. Ich sceny lubię czytać najbardziej i oby było ich jak najwięcej.
Przejdę teraz do kolejnej sprawy, początkowo odcinek wydawał mi się nieco przewidywalny. Zdołałaś jednak przełamać to wrażenie finałem. Oczywiście wiedziałem, że to Liddley jest prawdziwym mordercą, ale zaskoczyło mnie, że tak szybko został aresztowany. Spodziewałem się, że możesz chcieć przeciągać ten wątek, ale na szczęście wszystko rozwiązało się już w tym rozdziale. Bardzo mnie to ucieszyło i to z dwóch powodów. Po pierwsze, dało to możliwość stworzenie kolejnych, pewnie bardziej skomplikowanych zagadek kryminalnych. Po drugie, rozmowa głównego bohatera z mordercą była słodka jak miód. Te sentymentalne teksty o pomaganiu ludziom… Nie, absolutnie nie mój klimat. Da się to przeżyć w malej dawce, ale gdyby to miało być rozwlekane na kolejne rozdziały, kłótnie z zabójcą, ckliwe frazesy, poszukiwania dowodów jego winy, byłoby to okropnie mdłe. Dobrze, że wiesz, kiedy to skończyć. Doceniam też bardzo cios w twarz. Kocham takie scenki, zresztą nie muszę ci tego mówić.
Styl bardzo ładny, nie bój się wulgaryzmów. Dialogi masz życiowe. Jakoś nie wyobrażam sobie twoich bohaterów mówiących patetycznym językiem w klimacie „Wojowniczek z krainy marzeń”. Jeśli kiedyś wygłoszą przemowy w rodzaju: „Musi nam się udać, musimy złapać mordercę. Nigdy nie zdradzimy naszych przyjaciół.”, pomyślę, że coś jest nie tak.
Przejdę do finalnej oceny. Myślę, że 5 w skali szkolnej będzie adekwatna. Złożyło się na nią wszystko, o czym wcześniej wspomniałem. Czekam na ciąg dalszy. Myślę, że po uporaniu się z zabójcą tej okropnej Sandry akcja może już tylko się rozkręcać.
Wyatt
Dziękuję bardzo. :* Bardzo miło jest czytać takie szczere opinie. :) Nieco inaczej wszyscy myślicie, dla jednego niefajne jest to, że temat Sandry się nie przeciągnął, a dla Ciebie na przykład to jest bardzo w porządku. :) Jednak różnorodność się ceni, zawsze mogę jakieś wnioski na przyszłość wyciągnąć. :) A więc dostałam dzisiaj piątkę za rozdział drugi, z czego niezmiernie się cieszę, dziękuję raz jeszcze za docenienie i przeczytanie. :)
UsuńBardzo fajne opowiadanie, które miło mi się czytało. Zgodzę się że szybko rozwiązali tą zagadkę, ale rozumiem Cię, że chciałaś to szybko zamknąć, więc się nie czepiam :) Ja zgadłam już dawno, że to ten szef zlecił, ale mimo to wątek trzymał w napięciu przez tego płatnego mordercę. Akurat na to nie wpadłam. Reasumując, opowiadanie podobało mi się :)
OdpowiedzUsuńCherry
Dziękuję bardzo. :*
UsuńMi też się podoba. Od razu mi się ten jego szef nie spodobał - po poprzednim rozdziale, jak zaczął o tym awansie. Dobrze, że nie pozwoliłaś aby główny bohater sam wymierzył sprawiedliwość, w sumie miał do tego prawo. Myślałam, że kierowcą białego samochodu okaże się sam szef, a tu taka mała zmyłka.
OdpowiedzUsuńMasz fajny styl, niby lekko się czyta, ale wciąga.
Pozdrawiam Anka :)
Szef miał sługusa od brudnej roboty hehe. :D I w sumie sama nie wiedziałam, co będzie lepsze, ale uznałam, że jak Will z Martinem zaaresztują szefa, to będzie ciekawiej niż by miał to zrobić Nayer. :)
UsuńRównież pozdrawiam! :)